1 grudnia 2012

From Russia with Love ("Anna Karenina", reż. Joe Wright)


From Russia with Love
Pod wpływem recenzji Ani (Czytanki Anki), która obejrzała adaptację sceniczną powieści Tołstoja w Teatrze Studio, zajrzałam do książki w poszukiwaniu cytatu. Po kilku minutach wsiąkłam i trudno mi było wrócić do rzeczywistości. Wydawało mi się, że znam dobrze „Annę Kareninę”, bo wcześniej czytałam ją dwa razy, ale tym razem zwróciłam uwagę na fragmenty, o których istnieniu zupełnie zapomniałam. Byłam pod tak dużym wrażeniem, że postanowiłam obejrzeć wersję filmową, która akurat jest w kinach. Plan zrealizowałam dzisiaj rano, heroicznie przedzierając się przez tłumy mikołajkowych zakupowiczów, które z obłędem w oku kłębiły się w lubelskiej Plazie.

Mój problem polegał na tym, że nie podobała mi się konwencja, w jakiej zrobiony jest ten film. Początkowo w ogóle nie mogłam się do niej przyzwyczaić. Drażniła mnie i rozpraszała. Pod koniec było trochę lepiej. Otóż na wskroś realistyczna powieść Tołstoja została przedstawiona w tonacji przedstawienia teatralnego przypominającego operetkę. Z tańcem ale bez śpiewu. Bardzo zaskoczyły mnie elementy groteskowego humoru, których na próżno szukać w powieści Tołstoja. Wiele scen utrzymanych w tym nastroju nakręcono z zapierającym dech rozmachem, jak na przykład pracę urzędników, wyścigi czy bal. Problem w tym, że nijak się mają do książki. Myślę, że gdyby Tołstoj chciał wzbogacić swoje dzieło o elementy groteski, po prostu zrobiłby to. Zapewne reżyser chciał pokazać sztuczność i teatralność świata, w którym żyła Anna pośród ludzi-marionetek, ale cel można było chyba osiągnąć bardziej subtelnymi środkami. To, że świat jest teatrem, aktorami ludzie zauważyło już paru artystów i metafora nie grzeszy świeżością

To nie wszystko. Fryzjerzy i makijażyści dołożyli wszelkich starań, żeby śliczna Keira Knightley wyglądała niezbyt korzystnie jak na swoje możliwości. Oszpecić tak ładną dziewczynę wydaje się zadaniem trudnym do wykonania, a jednak. Nieustannie rozchylone usta, nastroszona fryzura i strączki loków, notabene w jednej scenie rozłożone misternie na poduszce, okazały się skutecznie nietwarzowe. Co gorsza jej gra wydała mi się boleśnie sztuczna i przerysowana. Spojrzenia i miny Knightley były chwilami rodem z „Kłamstwa Krystyny”. Być może jej interpretacja wynikała z wodewilowej stylistyki filmu, ale do mnie nie przemówiła zupełnie. Mile zaskoczył mnie natomiast Aaron Taylor-Johnson, który mimo plerezy tlenionych pukli był dość przekonywającym Wrońskim. „Annę Kareninę” warto też obejrzeć dla Jude'a Law, przeobrażonego w sposób niewiarygodny.

Bezkrytycznie zachwyciły mnie natomiast kostiumy. Na miejscu Jacqueline Durran profilaktycznie przygotowywałabym już mowę dziękczynną na uroczystość wręczenia Oscarów. Suknie Anny, Kitty i Betsy były olśniewające. Na specjalne wyróżnienie zasługuje też montaż. Chyba jeszcze nie widziałam filmu, w którym obrazy tak płynnie przenikałyby się. To prawdziwa uczta dla oczu. Rozczarują się natomiast miłośnicy realiów historycznych. Amerykanie jednak niewiele wiedzą o Rosji. Na początku filmu Lewin wygląda jak kanadyjski traper, a w dodatku potem okazuje się, że ma labradora.

Uczty intelektualnej brak. Tematykę powieści spłaszczono i sprowadzono właściwie do romansu. Zresztą sugeruje to wyraźnie plakat. Pozostałe problemy społeczne i filozoficznie drastycznie okrojono i podano w formie nachalnie dydaktycznej papki. Generalnie reżyser nie ma chyba najlepszego zdania o poziomie intelektualnym widzów: zbliżenie napisu „Morfina” na słoiczku powtórzono dwukrotnie na wypadek, gdyby ktoś na chwilę się zagapił. Wątek Kitty i Lewina został ograniczony do najważniejszych scen. Ich uczucie w filmie wydało mi się papierowe. Między pierwszymi a drugimi oświadczynami jest czarna dziura. Nieznający książki widz zapewne odniesie wrażenie, że tylko zdrada Wrońskiego pchnęła Kitty w ramiona Lewina. 

Mimo wszystko cieszę się, że obejrzałam „Annę Kareninę”. Jako film wyróżnia się oryginalną, bardzo malarską, wręcz porywającą formą. Z duchem powieści Tołstoja niewiele ma jednak wspólnego. 

Moja ocena: 4


80 komentarzy:

  1. Sprawdź u bukmacherów, czy przyjmują oskarowe zakłady i postaw parę złotych na panią od kostiumów, może się opłaci:) Obejrzałem trailer, momentami to wyglądało jak Moulin Rouge:P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Będę trzymać rękę na pulsie. W razie wygranej otrzymasz stosowne tantiemy jako pomysłodawca. :)
      Film wygląda w ogóle bardzo malowniczo, tylko niewiele z niego wynika. :(

      Usuń
    2. To ja sobie sporządzę listę zakupów na wypadek wygranej :)) A czy musi coś z filmu wynikać? Może reżyserowi wystarczy, że miał śmiałą i nową wizję, jak głoszą napisy? Choćby to była tylko śmiała wizja sporych wpływów na konto...

      Usuń
    3. Sporządź koniecznie. :)
      Z tymi wpływami może być różnie, bo czytałam utyskiwania kinomanów-tradycjonalistów.
      A propos śmiałych wizji zastanawiam się, what next? "Boska komedia" w konwencji westernu? "Iliada" w konwencji komedii romantycznej?

      Usuń
    4. Iliada jak Iliada, ale Odyseja by się dała przerobić:) Hugh Grant jako Odyseusz i Meg Ryan jako Penelopa, dla Renee i Colina też by się po rólce znalazło. Celine Dion by coś ładnie zaśpiewała na napisach końcowych i sukces jak złoto :D

      Usuń
    5. Jeszcze kilka chwytających za serce układów tanecznych i byłaby Odyseja w konwencji Bollywood. :)

      Usuń
    6. Jak dla mnie wygląda bardzo musicalowo - skojarzenia z Moulin Rouge jak najbardziej na miejscu, dodałabym jeszcze Upiora z opery :) Czytałam parę opinii podobnych do twojej i sama nie wiem, czy chcę ten film obejrzeć, czy nie. Myślę, że mogłoby mi się spodobać właśnie z powodu tego teatralnego wizerunku, choć z ekranizacją książki jak piszesz nie wiele ma wspólnego.

      Usuń
    7. Musicalowe skojarzenia jak najbardziej słuszne, aż prosiło się, żeby rozległa się jakaś pieśń. :) To bardzo specyficzny film i trudno zgadnąć, czy przypadłby Ci do gustu. Warto spróbować.
      W ramach reklam i zwiastunów przed projekcją była zapowiedź "Nędzników" w wersji musicalowej. Pomyślałam, że na pewno się ucieszysz. :)

      Usuń
    8. "Moulin Rouge" niejednokrotnie przychodziło mi na myśl podczas projekcji - dynamika, lekkie wariactwo, układy choreograficzne plus muzyka. Zupełnie jak u Luhrmanna.

      Usuń
    9. O Nędznikach powiadomił mnie jakiś czas temu Bazyl. Ale bardzo dziękuję, że i Ty pamiętasz o mnie. Nie wybaczyłabym sobie, gdybym go przegapiła i musiała czekać aż do wydania płyty (którą zapewne i tak nabędę :). Jego polska premiera przypada bardzo blisko terminu moich urodzin, więc czuję się jakbym dostała piękny prezent. Na razie to tylko zapowiedz - obietnica miłego spędzenia czasu, ale nie wyobrażam sobie, aby mój ukochany musical można było "zepsuć".


      Usuń
    10. Tutaj zwiastun, jeśli jeszcze nie widziałaś. Właśnie taki widziałam wczoraj w kinie.
      Wszystko wskazuje na to, że prezent urodzinowy sprawi Ci dużo radości. Przegapić raczej się nie da, na pewno będzie głośno wokół tego filmu. Obsada zapowiada się nieźle!

      Usuń
    11. Aniu, filmu Luhrmanna nie oglądałam, w dodatku z premedytacją. Mam alergię na Nicole Kidman. :(

      Usuń
    12. Z tego samego względu nie poszłam na MR do kina. Potem dostałam płytę ze ścieżką dźwiękową, zakochałam się w niej i nadrobiłam zaległości.;) Lubię McGregora, więc jakaś osłoda była.;)

      Usuń
    13. Może też pójdę tą samą drogą. :)

      Usuń
    14. Och, Moulin Rouge to wspaniały film! Dlatego też tak bardzo liczę na Luhrmannowskiego Gatsby'ego (choć obsada, poza Carey Mulligan w roli Daisy w ogóle mi nie leży :( )

      Usuń
    15. Właśnie ja też mam problemy z tą obsadą, ale i tak film na pewno obejrzę. :)

      Usuń
  2. Poczekam na dvd. "Duma i uprzedzenie" tego reżysera totalnie mnie rozczarowała. Za to bardzo mi się podobała jego "Pokuta", ale co do "Anny" to zwiastun mnie zniechęcił.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zwiastun sporo mówi o tej teatralnej konwencji, która w kilkuminutowym filmiku nie męczy aż tak bardzo, ale 2 godziny 10 minut to jest jednak trochę za dużo.
      "Dumę i uprzedzenie" uznaję wyłącznie w wersji z Colinem Firthem. :)

      Usuń
    2. O jak miło, ja również tę wersję Dumy z CF lubię najbardziej i już myślałam, że jestem w tym lubieniu osamotniona, bo spotykam tu i tam opinie na temat cudowności serialu BBC.

      Usuń
    3. Wariant z Colinem to jest właśnie serial BBC. :)

      Usuń
    4. Byłam pewna, że to był film nie serial :( więc kiedy wszyscy pisali o serialu BBC byłam przekonana, że nie znam tej wersji :)

      Usuń
    5. A może jest jakaś wersja filmowa? Tak często dzieje się w przypadku seriali. W każdym razie ja mam na płytkach taką wersję wieloodcinkową.

      Usuń
    6. Wersja z CF to serial BBC i ja również uważam, że to jedynie słuszna wersja :)

      Usuń
    7. To prawda. :) Nie oglądałam wersji z Keirą, ale po "Annie Kareninie" mam poważne wątpliwości, czy reżyser oddał ducha prozy Jane Austen, czy też dominuje jego bardzo swobodna interpretacja.

      Usuń
  3. Tak, recenzja Ani stanowi niezły bodziec do zwrócenia się w stronę tej lektury:) Mnie kusi coraz bardziej, w odróżnieniu od filmu. Obejrzany przed chwilą trailer w zupełności zaspokoił moją ciekawość - mimo tego, że lubię filmy kostiumowe, to za operetką (zwłaszcza taką bez śpiewu) nie przepadam.
    W kinie bywam rzadko, więc kiedy już nadejdzie dzień, kiedy znów się tam zjawię, wolę żeby było to coś innego. I nie mam na myśli filmu o reniferze Niko, który coś ratuje, choć zdaje się, że na ten właśnie film za chwilę zaciągnie mnie moje młodsze dziecko:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem, jak tegoroczna wersja Niko, ale ta z zeszłego roku była całkiem całkiem:PP

      Usuń
    2. W ubiegłym roku najwyraźniej nie reklamowali tego filmu na Mini Mini, bo jakoś mi umknął. Świadomość tego, że to sequel, jakoś nie dodała mi skrzydeł...

      Usuń
    3. Były czaderskie sceny pogoni watahy wilków za reniferkami, połowa nieletnich płakała, druga połowa chowała łebki w rodzicielskich objęciach, a dorośli delektowali się atmosferą horroru :P

      Usuń
    4. To tym bardziej wzmaga moją niechęć. W takich sytuacjach Młodszy zazwyczaj drze się wniebogłosy "wychodziiimyyyyy" i nie przestaje, dopóki nie wyjdziemy. Zdaje się jednak, że alternatywą jest jedynie jakaś mama dinozaur w 3D, a na Kareninę (nagle zyskała na atrakcyjności) chyba nie da się namówić:P

      Usuń
    5. A moje twardo siedzi w kinie, fakt że zdarzało się na moich kolanach:)) Jak wulkan w Muminkach wybuchał to już w ogóle była groza:)

      Usuń
    6. Nas po raz pierwszy zabiły właśnie Muminki. Szybki bieg, potem pół godziny w kinowej toalecie i negocjacje, żeby stamtąd wyjść. Brr!

      Usuń
    7. ~ Momarta
      Tak jak wspomniała Lena, film na pewno wkrótce trafi na dvd, więc jeśli kiedyś zmienisz zdanie, operetkowe szały Cię nie miną. :) Swoją drogą nieustannie miałam wrażenie, że ktoś zacznie śpiewać. :) Były tylko jakieś rosyjskie piosenki w tle.
      Obawiam się, że "Anna Karenina" nie podbije serca Młodszego, u Starszego też ma marne szanse.

      ~ Zacofany w lekturze
      To ja sobie wyobrażam, co się musi dziać na "Hotelu Transylwania" . :)

      Usuń
    8. @Momarta: właśnie rozważamy, czy Młodsza dojrzała do kinowego debiutu, bo na razie leci do nas przy każdej mroczniejszej scenie w dobranocce.
      @Lirael: dzięki, nie słyszałem o Transylwanii, a zapowiada się nieźle:)

      Usuń
    9. W ramach reklamy "Hotelu Transylwania" w kinie stała szafa z dziwną zawartością, ale bliżej się nie przyglądałam,. :P

      Usuń
    10. Szkoda, mogła tam być mumia, słój karaluchów albo nietoperz :)

      Usuń
    11. Z "Hotelu Transylwania" się wypisuję. ZWL niech idzie, on ma odważniejsze dzieci:)
      ZWL: U nas Młodszy w zasadzie odważniejszy, ale ostatnio narobił mi obciachu, kiedy w połowie seansu, kiedy akurat zrobiło się jaśniej, wykrzyknął na pół kina, trącając ręką pana, który siedział przed nami: "A co ten pan robi w naszym domku?"

      Usuń
    12. Ewentualnie wstydliwie ukrywany szkielet. :)

      Usuń
    13. ~ Momarta
      Wyobrażam sobie minę pana! :D

      Usuń
    14. Pan też był z dzieckiem i był bardzo wyrozumiały, na szczęście. Mina pogorszyła mu się dopiero potem, kiedy chichotaliśmy głupawo aż do końca seansu, zakłócając odbiór filmu:)

      Usuń
    15. Wcale Wam się nie dziwię, też bym chichotała. :)

      Usuń
    16. Ja, nie chwaląc się, wieki temu w teatrze nakichałem w kark Marianowi Opani. Zostałem spiorunowany wzrokiem :(

      Usuń
    17. Mam nadzieję, że pan Marian nie był wtedy na scenie. :)

      Usuń
    18. Siedział przede mną :P Co prawda to była mała salka w Szkole Teatralnej i nawet na scenie mógłbym na niego nakichać:D

      Usuń
    19. Może w sztuce istotnym symbolem była fontanna i udało się to zręcznie zamaskować. :)

      Usuń
    20. Niestety:( Na scenie dwoje drzwi, palma i kanapa:P

      Usuń
    21. O, to mógł być zraszacz do palmy. :)

      Usuń
    22. Prędzej taki zraszacz przeciwpożarowy pod sufitem:PP

      Usuń
    23. Kino?! U mnie wczoraj Starszy spanikował w domu po pierwszych 5 minutach Meridy i swą paniką skutecznie zaraził Młodszego. Fakt, że troszkę podkręciłem volume, żeby odkurzyć domowe 5.1, ale bez przesady :-)

      Usuń
    24. ~ Zacofany w lekturze
      Skoro pod sufitem i na kark Opani to pole rażenia musiało być rzeczywiście spore. :)
      I od wczoraj kołacze się we mnie dręczące pytanie: co robiłeś w szkole aktorskiej? :P

      ~ Bazyl
      To "Hotelu Transylwania" raczej im nie serwuj. :)
      Mąż opowiadał mi, że kiedy był z siostrzeńcem na "Podróżach Guliwera" w teatrze kukiełkowym po krótkim intro z efektami specjalnymi przedstawiającym burzę na wzburzonym morzu rozległ się zbiorowy wrzask i lament straumatyzowanych małych widzów.
      P.S.
      Od wczoraj mam "Mapy" w dwóch egzemplarzach. :) Jeszcze raz dzięki za polecenie. Nie wiem, czy przypadkiem nie będzie potrzebny egzemplarz trzeci, bo ja nie mogę się od nich oderwać. :)

      Usuń
    25. @Lirael: powinienem zapuścić bajer o rozpoczętej karierze i aktorskich marzeniach, ale byliśmy po prostu na przedstawieniu dyplomowym. Cyrulik sewilski to chyba był:)

      Usuń
    26. Eeee. :( Moje myśli wędrowały natrętnie właśnie w stronę takich marzeń i początków kariery.

      Usuń
    27. Przykro mi, że się rozczarowałaś:)

      Usuń
    28. Ja kiedyś marzyłam o tym, że zostanę reżyserem. :P

      Usuń
    29. @Lirael My z "Mapami ..." ostatnio byliśmy w lokalnej alei miniatur i ze zdumieniem odkryliśmy, że na tym maciupeńkim Kremlu w książce zgadzają się nawet kolory kopuł. Impresiw dla twórców :D
      PS. A na "Hotel ...", to ja nie mam ochoty :P

      Usuń
    30. Format "Map" trochę nieporęczny na plenerowe wyprawy, ale Wasza i tak na pewno była super. Te rysuneczki są po prosu obłędne, trudno się od nich oderwać.
      Brak entuzjazmu dla "Hotelu..." w pełni rozumiem, ale mogą być naciski, jak koledzy podzielą się wrażeniami. :)

      Usuń
  4. Mogę tylko podpisać się pod Twoją recenzją. Film był zrobiony w konwencji nie tylko teatralnej, ale i baletowej.
    Szczytem kiczu były dla mnie włosy Anny artystycznie ułożone na poduszce w scenie, kiedy to prawie umierała po porodzie (swoją drogą miałam skojarzenia z Meduzą) oraz łąka, która tak naprawdę była chyba polem uprawnym rumianku czy też innego białego kwiecia.
    Z seansu wyszłam bez sympatii dla głównej bohaterki, raczej z politowaniem dla jej braku rozsądku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Balet jak najbardziej! Przedziwny był ten taniec na balu, zwłaszcza ruchy rąk.
      Właśnie piszę o tych włosach misternie ułożonych. :) Skojarzenie z Meduzą też miałam. A na łące Anna z parasolką wyglądała dokładnie jak "Dziewczyna z parasolką" Moneta.
      Z sympatią do głównej bohaterki u mnie było identycznie! I uważam to za wielką porażkę tej adaptacji, bo u Tołstoja ona budzi zupełnie inne uczucia. Na pewno nie odebrałam jej jako rozkapryszoną, rozwydrzoną sybarytkę, która ma przewrócone w głowie (te wiecznie odęte usta!). W książce jest znacznie głębszą postacią. A już na pewno nie da się jej tak łatwo sklasyfikować, budzi mnóstwo sprzecznych uczuć.
      A jak podobali Ci się Wroński i Karenin? Bo Lewin to za dużo się nie nagrał. :(

      Usuń
    2. Tak, tak, piszemy o tej samej scenie.;) O łące myślę jeszcze w kontekście ostatniej sceny - Karenin z dziećmi wśród białego kwiecia - sielsko, niewinnie... Podobała mi się za to scena wyścigów, zwłąszcza biały ko wyłaniający się z ciemności.
      Karenin/Law naturalnie podobał mi się, także jako postać, bo trudno z nim nie sympatyzować przy takiej interpretacji. Wroński mimo wcześniejszej niechęci (także estetycznej) okazał się całkiem do rzeczy. Bon vivant, ale szczerze oddany Annie.
      Lewin może się nie nagrał, ale Twoja ulubiona scena gry została uwzględniona.;) Film ma jednak więcej możliwości niż teatr.
      Ogólnie spodziewałam się czegoś znacznie słabszego i szmirowatego, tak więc z kina wyszłam mile zaskoczona, że aż tak źle nie było.;)

      Usuń
    3. Tak, ta ostatnia bukoliczna scena była znamienna. I Karenin zaczytany w jakiejś książce. Być może to znak, że w literaturze utopił smutki. :)
      Jakiś dziwny zgrzyt między tymi romantycznymi scenami wśród rumianku vel świerzopu vel gryki, a resztą filmu, gdzie jednak dawało się odczuć wyraźne przymrużenie oka. Aha, była jeszcze jedna taka plenerowa, biało-zielona sentymentalna scena: miłosne spotkanie Wrońskiego i Anny na łonie natury.
      Wyścigi niesamowite, masz rację. Dostaję gęsiej skórki na wspomnienie i mówię całkiem serio. Ten trzepot wachlarza! Rewelacyjna scena.
      Właśnie, Karenin też wzbudził moją sympatię i współczucie. W książce wyglądało to jednak trochę inaczej.
      O ile dobrze pamiętam, powieściowy Wroński był pustym poszukiwaczem przygód. Tu chwilami wzbudzał wręcz współczucie, że musi użerać się z rozpieszczoną histeryczką. Na początku wydawał mi się trochę przerysowany jako amant, ale z czasem przywykłam. :)
      Kolejny kicz do kwadratu: pojednanie panów przy łożu chorej Anny.
      Tak, moja ulubiona scena była. :) I druga ulubiona też (ślizgawka), ale trochę udziwniona.
      :)
      Ja miałam z kolei dość wysokie oczekiwania i wyszłam przygnębiona, a w dodatku zmarznięta, bo w ramach atrakcji dodatkowych w kinie było lodowato. :( Może dla podkreślenia autentyzmu zimowych scen. :)

      Usuń
    4. I jeszcze zapytam o suknie, które Ci się najbardziej podobały. :)

      Usuń
    5. Tak, pojednanie męża i kochanka było ckliwe aż do bólu. Przerysowane były dla mnie sceny wieszczące śmierć pod kołami pociągu.
      Podobała mi się kreacja balowa, chyba głównie na zasadzie ona w czerni, on w bieli.;) Plus ostatnia - w kolorze wina (czy też raczej, zważywszy na kontekst - w kolorze krwi). A Tobie?
      Aha, i mam nadzieję, że Jude Law miał sztuczną łysinę, nie własną.;)

      Usuń
    6. Mnie zdziwiła recenzja Janusza Wróblewskiego w Polityce, który sugeruje feministyczne przesłanie tego filmu. Owszem, było symboliczne zrzucanie gorsetu, ale według mnie sympatia scenarzysty i reżysera jest wyraźnie po stronie panów.
      Suknie, które wymieniłaś, były obłędne. Podobała mi się też kreacja Betsy w ciemnolimonkowym kolorze, którą miała na sobie, kiedy przyszła odwiedzić obłożnie chorą Annę.
      Charakteryzacja Jude'a Law zapewne trwała godzinami. :)

      Usuń
    7. Uwielbiam ten limonkowy kolor!;)
      Feministyczne przesłanie? Nie zauważyłam. W moim odczuciu mężczyźni zostali przedstawieni tu w lepszym świetle niż kobiety.

      Usuń
    8. To był taki limonkowy muśnięty oliwkowym. :)
      Miałam takie same wrażenia. Feministyczne skojarzenia budziło tylko ostentacyjne rozpinanie gorsetu. Lewin też został przedstawiony jako rozsądniejszy i sympatyczniejszy niż Kitty.

      Usuń
    9. Na mnie chyba większe wrażenie zrobiły papierosy niż gorset.;)
      Feministyczna wydała mi się jedynie Betsy, na marginesie - ciekawa rola, bo aktorka o nienachalnej urodzie.;)

      Usuń
    10. Plus jeszcze krótkie włosy Anny. :) Feministyczna była jeszcze przyjaciółka Betsy, która solidaryzowała się z Anną i Wrońskim, nawet w teatrze.
      O ile dobrze pamiętam, Betsy w książce nie jest tak sympatyczna jak w filmie. Uroda Ruth Wilson rzeczywiście oryginalna. Grała też w "Jane Eyre", ale tej wersji nie oglądałam.

      Usuń
    11. W wersji teatralnej, którą widziałam, Betsy jest wręcz cyniczna. Mam wrażenie, że gdzieś już widziałam Wilson, ale filmografia na to nie wskazuje.;(
      A odtwórcy roli Wrońskiego
      bez charakteryzacji
      nie poznałabym.;)

      Usuń
    12. Na tym zdjęciu bardziej przypomina ośmioletniego Sieriożę Karenina. :)

      Usuń
    13. Dopiero w styczniu mialam mozliwosc obejrzec Anne Karenine w wersji amerykanskiej, najnowszej. 'Spektakl' podobal mi sie. Zalozeniem tworcow byla pewnie znajomosc fabuly i wszystkich dodatkow. Mialam nieodparte wrazenie czegos takiego jak widowisko 'Amerykanin w Paryzu' (niby, ze nie dzieje sie w Paryzu a jest wyobrazeniem)tak tez ten film mozna nazwac: Amerykanin w Rosji. Zgadzam sie w uwagami powyzej, tancem rak (dlaczego ma sie tanczyc tylko nogami) bylam zachwycona jak i strojami. Dodatkowo zadzialal na mnie rytm, grupowanie rytmu, zamerykanizowanie go a wszystko to zaczelo sie od sceny poczatkowej - 'nastawienia' odpowiedniego kierumku szyi i wymasowania twarzy, szybkie ciecia. Caly czas niby ciagly pospiech (wchodzenie-wychodzenie, szybkie zmiany paltocikow... i nagly bezruch aby znow wszystko dzialo sie od nowa. Rozsmieszyla mnie scenka z pieskiem i najzd kamery na pare zakochanych w lozku a szczegolnie na owlosiona, choc i wytrenowana gorna czesc nogi Wronskiego :) (wlosy Meduzy na poduszce nawet mnie nie zaskoczyly ale padniecie 'na nosy' panow Karenina i Wronskiego lekko 'przestraszyly' :). Ujecia z gory na 'czubek glowy' bohaterow lub dla rownowagi kamera 'patrzy w niebo' pozwalaly widzowi popatrzec z perspektywy :D.
      Ostatnia scenka - teatr zarosniety jakims kwieciem, jak ugor. Calosc to jak surfowanie w necie z linkami.
      Na seansie bylo moze 20 osob (w 4 dniu od lokalnej premiery) z czego 3 osoby (panie)ostentacyjnie wyszly w trakcie ale w pierwszej godzinie trwania seansu (nie bylo wcale zimno). Jest to tylko potwierdzeniem udanej,artystycznej wizji Anny Kareniny.
      Dzieki za przypomnienie o filmie. G.

      Usuń
    14. G., to ja bardzo Ci dziękuję za podzielenie się wrażeniami! Mnóstwo ciekawych przemyśleń. Napiszę więcej wieczorem, tymczasem serdecznie pozdrawiam i jeszcze raz dzięki!

      Usuń
    15. Zgadzam się z Tobą, że twórcy chyba zakładali znajomość fabuły. Widzowie, którzy nie czytali wcześniej "Anny Kareniny" byli zapewne w szoku podwójnym. :) Może te panie, które ostentacyjnie opuściły salę kinową zaliczały się do tej właśnie kategorii.
      Rytm i ruch rzeczywiście bardzo ważne i oddane w niesamowity sposób, aż dziw, że kamera za tym wszystkim nadążała. :) Wiele obrazów bardzo silnie zapada w pamięć, w każdym razie po kilku tygodniach potrafię je dokładnie odtworzyć. Na mnie też zrobiło wrażenie to przemieszanie nastrojów: sceny zabawne obok tragicznych.
      Skojarzenie z surfowaniem bardzo trafne. tak to właśnie wyglądało.
      Przeżycie na pewno bardzo ciekawe, ale chce mi się śmiać na wspomnienie mojego szoku na początku tego filmu. :) Spodziewałam się zupełnie czegoś innego i to lekkie przymrużenie oka reżysera najpierw zupełnie do mnie nie przemówiło.
      To ja dziękuję Tobie za ciekawą relację!

      Usuń
    16. Dla mnie rok 1878 czy rok 2423 wybiegaja tak dalece poza moje doswiadczenia, ze obydwie te daty/czasy (z caloscia kulturowa, historyczna, fantastyczna) sa rzeczywistoscia sztucznie skonstruowana. Iluzja rzeczywistosci w pewnym momencie biegnie w przeszlosc ale i przyszlosc, w blizej nieznane rzeczywistosci (moze nawet rownolegle?) :D
      Scena z pieskiem (oprocz tego, ze byl to wg mnie jedyny kardynalny 'pierd' filmu) smieszy najazdem kamery na rozanielona twarz Anny wdychajaca w nozdrza ten.... (sorry) smrodek obyczajowy sfer wyzszych :)a oczami wodzi za ... pieknym mlodziencem. Jeszcze jeden moment mnie zaskoczyl: wyznajac milosc, Anna zwie swojego kochanka 'morderca' :/.... Fakt, poszczegolne sceny zapadaja w pamiec. Dzialaja jak kiedys 'Avatar' w wydaniu trojwymiarowym, w ktorym watek 'milosci' nie byl wazny i wyciszony aby nie przeszkadzal w ogladaniu.
      Ja na szczescie bylam/jestem wolniejsza od nastawiana sie na cos 'zupełnie innego' :D- G.

      Usuń
  5. Filmu wprawdzie jeszcze nie widziałam, ale szczerze mówiąc nie dziwi mnie taka konwencja, patrząc na nazwisko scenarzysty. Stopparda ciągnie w stronę teatru. Tylko tak sobie myślę, że o ile konwencja ta była genialna w przypadku "Rosenkrantz i Guildenstern are Dead", to w kontekście realizmu Tołstoja może irytować. Podejrzewam, że miałabym podobne odczucia, co Ty. Nie wiem, czy się wybiorę, bo "Annę Kareninę" kocham miłością szczenięcą i niezmienną.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację, u Stopparda nie powinny w sumie dziwić ciągoty teatralne, ale one mi średnio pasują do "Anny Kareniny". Ten film jest wręcz klaustrofobiczny, a przecież w książce jest wiele świetnych scen plenerowych. Tu zaledwie kilka, a i tak w większości przypadków pod koniec okazywało się, że to wszystko dzieje się na scenie.
      Czytając ponownie "Annę Kareninę", a wszystko wskazuje na to, że tak to się właśnie skończy, zwrócę uwagę na teatralne motywy. Może faktycznie jest ich więcej, niż zapamiętałam. Już widziałam fragment ze sceną na balu i okazuje się, że Wroński bawił Kitty rozmową o kółku teatralnym, w którym się udziela. :)
      Twoje uwielbienie do tej powieści Tołstoja zdecydowanie podzielam.

      Usuń
    2. Ja już nawet "Annę Kareninę" przyciągnęłam od mamy i położyłam przy łóżku. Będę sobie w międzyczasie poczytywać, też zwrócę uwagę na tę teatralność. Ja nawet rozumiem, czemu by to mogło teoretycznie służyć, ale mam wrażenie, że w praktyce bardziej służy ego Stopparda, niż filmowi. Totalną pomyłką jest też dla mnie osadzenie Keiry Knightley w tej roli, która dla mnie jest niestety aktorką jednej miny. Śliczna jest, to prawda, ale pasji to ja w niej nie potrafię zauważyć. W sumie miałam wątpliwości, co do tego filmu od pierwszych zwiastunów...

      Usuń
    3. Grendello, ja zrobiłam dokładnie to samo. :) Dwa pożółkłe tomy już przyciągnięte. :) Czy Ty też masz coś takiego, że jak zajrzysz do tej książki, po prostu zapadasz się w nią? Okropnie trudno się oderwać. :)
      Być może film zaspokaja ambicje Stopparda, chwała mu za to, że je posiada, ale jednak adaptacja powinna być jednak trochę bardziej związana z nastrojem czy przesłaniem książki. Wygląda mi to na sztuczną formę uatrakcyjnienia czegoś, co jest szlachetnie piękne i takich zabiegów uatrakcyjniających w ogóle nie potrzebuje.
      Co do Keiry mogę podpisać się pod tym co powiedziałaś. Uroda, wdzięk i właściwie to wszystko.

      Usuń
  6. mam dokładnie tak samo za każdym razem kiedy do niej wracam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :) Dziś książka otworzyła mi się na rozdziale XXII w tomie I i w pewnym momencie poczułam, że ja nie czytam o balu, ja na nim jestem. :)

      Usuń
  7. Książkę niedawno zakupiłam, jako mikołajkowy prezent dla samej siebie :D, i jej lekturę mam w najbliższych planach :) Co do filmu, to mam wielką ochotę go obejrzeć i liczę na przyjemnie spędzony czas. Szkoda, że reżyser popełnił kilka wspomnianych przez Ciebie niedopatrzeń i spłaszczył tematykę powieści, ale i tak mam nadzieję, że film okaże się wart obejrzenia :) Szczególnie cieszę się na barwną scenerię i przepiękne kostiumy, gdyż to one dodają swoistego smaku filmom tego typu ;)
    Pozdrawiam! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prezent powinien sprawić dużo radości obdarowanej. :) I dostarczyć wielu wzruszeń. Myślę, że mimo zastrzeżeń trzeba przyznać, że film zachęci wiele osób do przeczytania książki, po raz pierwszy albo do powtórki.
      Ciekawa jestem, czy adaptacja Ci się spodoba. Mimo mojego marudzenia ma kilka mocnych stron.
      Kostiumy są bardzo wysmakowane, chociaż nie ostentacyjnie, podobnie zresztą jak biżuteria.
      Serdeczności.

      Usuń