8 kwietnia 2011

Bruce Chatwin, "Utz"

Porcelanowa choroba 
"Przedmioty martwe, pomyślałem sobie, są odporniejsze od ludzi. 
Przedmioty są jak lustra, w których obserwujemy proces naszego przemijania. 
Nic tak człowieka nie postarza, jak kolekcjonowanie dzieł sztuki." 
Bruce Chatwin, "Utz"[1]

Wyjechałem do Patagonii na 6 miesięcy. Lapidarny telegram tej oto treści wysłał Bruce Chatwin do redakcji Sunday Times, w której był zatrudniony. Decyzję o rezygnacji z pracy i dotychczasowego życia podjął spontanicznie. Gdyby nie to postanowienie, nie byłoby przypuszczalnie książek Chatwina. Błogosławią go za nie tysiące czytelników na całym świecie. Cóż, każdy z nas ma swoją Patagonię, tyle że nie wszyscy znajdują w sobie odwagę, by do niej wyruszyć. A czasem niewyruszenie do Patagonii wymaga jeszcze więcej bohaterstwa.

Lubię, kiedy książki otwierają drzwi do kolejnych literackich komnat pełnych skarbów. Twórczością Chatwina zainteresował mnie Marek Zagańczyk w świetnej "Drodze do Sieny". Na którąś powieść twórcy "Utza" natknął się przypadkiem, w szpitalnym kiosku. Tak zaczęła się jego fascynacja brytyjskim autorem.

Postanowiłam przetestować na sobie czar prozy tego pisarza. Przygodę z jego twórczością rozpoczęłam od niewielkiej powieści "Utz", zdaniem recenzenta Gazety Wyborczej, Juliusza Kurkiewicza pozycji najlepszej w jego dorobku. Opinia Ani też brzmiała zachęcająco.

Chatwin dostarczył mi sporo wzruszeń, ale wielkiego zachwytu pośród nich nie odnalazłam. Chłód porcelany, która odgrywa w powieści znaczącą rolę, udzielił się też nastrojowi tej historii. Książka niekiedy sprawia wrażenie wypranej z emocji. W sumie nie ma w tym nic zaskakującego. Kończąc pisanie "Utza" autor był u kresu życia, zmagał się ze śmiertelną chorobą.

Narrator powieści, wyraźnie opartej na motywach autobiograficznych, jest angielskim dziennikarzem, któremu redaktor pisma zleca napisanie artykułu o pasji kolekcjonerskiej cesarza Rudolfa II. Ze zbieraniem materiałów wiąże się podróż do Czechosłowacji. To miejsce szczególne, zwłaszcza w roku 1967. "Praga jest najbardziej tajemniczym z europejskich miast, a zjawiska nadprzyrodzone są tam zawsze możliwe."[2] Tam dziennikarz poznaje Utza, właściciela cennej kolekcji miśnieńskiej porcelany. Ponad tysiąc eksponatów przechowywanych jest w dwupokojowym mieszkanku. Dzięki sprytowi i konformizmowi właściciela przetrwały wojnę i lata stalinizmu. Na pierwszy rzut oka Utz jest  człowiekiem bardzo przeciętnym: "Miał twarz z rodzaju tych, które się natychmiast zapomina".[2] Okazuje się jednak osobą fascynującą i tajemniczą. Podobnie jak jego służąca, Marta. W powieści Chatwina poznajemy koleje ich losów.
 
Bruce Chatwin, nawiasem mówiąc znawca sztuki i pracownik słynnego domu aukcyjnego, próbuje odpowiedzieć na pytanie, czym jest kolekcjonerstwo, jak wpływa na życie ludzi, którzy są owładnięci tą pasją. Zbieranie przedmiotów bywa ucieczką od depresji, czego przykładem może być Rudolf II. Ciekawym zjawiskiem była "choroba porcelanowa", słynna Porzellankrankheit Augusta Mocnego, który twierdził, że "Uwielbianie porcelany jest jak miłość do pomarańczy"[3]. "Chorobą porcelanową" zaraził swoich ministrów, "ich obłąkane plany dotyczące porcelany pomyliły się im z prawdziwymi politycznymi interesami ich kraju"[4]. Kolekcja króla liczyła czterdzieści tysięcy eksponatów. Strzegł tajemnicy produkcji porcelany tak jak tajnej broni. Podobno  wymienił pułk dragonów na sto dwadzieścia siedem sztuk porcelany. Utz też był więźniem własnej kolekcji. "A ona zrujnowała mu życie!"[5].

Powieść Chatwina odebrałam jako studium uzależnienia od pięknych przedmiotów, które rzuca cień na całe życie człowieka, diametralnie zmienia system wartości. Autor jest błyskotliwym portrecistą. jego postaci są bardzo prawdziwe i ludzkie. Tak naprawdę jesteśmy podobni do postaci commedii dell arte, które posłużyły jako modele do porcelanowych figurek.

Moje tradycyjne polowanie na polonica tym razem przyniosło przykre odkrycie.  Sypialnia Utza przez którą przewijają się liczne kobiety została określona jako "coś w rodzaju polskiego burdelu"[6].

Kolekcjonowanie szkła nigdy mnie nie ekscytowało. Jeśli ten temat Was pasjonuje, polecam powieść Stephanie Kallos o niezbyt radosnym tytule "Roztrzaskane życie". To książka mniej ambitna, ale cierpiącym na "porcelanowa chorobę" sprawi radość.
 _________
[1] Bruce Chatwin, "Utz", tłum. Mira Michałowska, Świat Książki, 2010, s. 94.
[2] Tamże, s. 13.
[3] Tamże, s. 24.
[4] Tamże, s. 57.
[5] Tamże, s. 44.
[6] Tamże, s. 75.
[7] Tamże, s. 114.

Moja ocena: 4+
Bruce Chatwin

12 komentarzy:

  1. Już się bałam, że tylko ja marudzę i nie dostrzegam walorów "Utza";)

    OdpowiedzUsuń
  2. ~ czytanki.anki
    Ja też nie wyczułam w nim iskry Bożej, mnie też nie zachwyca. :) Chociaż nie jest to wyjatkowo smutna opowieść, chwilami wręcz wywołuje śmiech (np. menu z "crap" zamiast "carp" :), na mnie zrobiła przygnębiające wrażenie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak zawsze mogę przeczytać u Ciebie o nieznanych mi książkach:). Już sobie zapisałam tytuł i mam nadzieję, że uda mi się ją kupić lub wypożyczyć:)
    Pozdrawiam!!

    OdpowiedzUsuń
  4. dla mnie chatwin to glównie ikona; postac symptomatyczna dla swoich czasów i nowoczesny awanturnik. doszlam do niego dzieki fascynujacemu samowi wedgstaffowi (to byl facet! piekny i z polska mama - niestety (dla kobiet), homo), który to sam mial kochanka mapplethorna (kt sztuka mi sie podoba). mapplethorne spotykal sie tez patti smith albo patti i robert z samem - w kazdym razie b twórcze towarzystwo. no i do tego wszystkiego chatwin, kt tez kiedys byl ladnym chlopcem. kupilam wiec sobie "w patagonii" na targach ksiazki w göteborgu i poczytuje - juz od paru lat. ale nadal mam na stoliku przylóznym. w malych w dawkach homeopatycznych chatwin smakuje najlepiej ;-)

    OdpowiedzUsuń
  5. Kilkakrotnie zastanawiałam się nad nabyciem tej książki. I ciągle brakowało mi przekonania. Przeczytałam recenzję Twoją i Ani i wciąż nie wiem. Chyba muszę po prostu zajrzeć i podczytać, żeby się określić:)

    OdpowiedzUsuń
  6. ~ kasandra_85
    Cieszę się, że znajdujesz tu tytuły, które wydają Ci się warte lektury. "Utza" opublikowano w ubiegłym roku, więc kłopotów z wypożyczeniem czy zakupem raczej nie przewiduję.

    ~ blog sygrydy dumnej
    To była moja pierwsza książka Chatwina. Chciałabym przeczytać też jakąś pozycję podróżniczą i udało mi się wypożyczyć "Ścieżki śpiewu", na które czyhałam już od bardzo dawna. Susan Hill w "Howards End is on the Landing" do kanonu 40 książek, do których mogłaby ograniczyć swój księgozbiór, gdyby zaszła taka potrzeba, zaliczyła kolei "On the Black Hill", która też niedawno została wydana w Polsce.
    O okolicznościach zarażenia Chatwina AIDS przeczytałam trochę w angielskiej Wikipedii i uprzedzam, że to smutna historia.
    Z ocen w Biblionetce wynika, że "Utz" wywołuje bardzo zróżnicowane reakcje czytelników. Wydaje mi się, że Chatwin zalicza się do twórców, którzy zachwycają lub irytują.

    ~ viv
    Rozmiary tej powieści nie są zobowiązujące - zaledwie 128 stron. Niepokoi mnie opinia recenzenta, że to jest najlepsza książka Chatwina. Mam nadzieję, że się z nim nie zgodzę, bo planuję przeczytanie kolejnych. To trochę dziwne, bo w Biblionetce "Utz" został uznany za pozycję najsłabszą, oceniono go najbardziej surowo. Prym wiedzie "Na Czarnym Wzgórzu", co pokrywa się z wyborem Susan Hill. W każdym razie mimo zastrzeżeń mnie "Utz" nie zniechęcił do lektury kolejnych książek Chatwina, wręcz przeciwnie.

    OdpowiedzUsuń
  7. Rzeczywiście, mnie też " Utz"lekko zasmucił. Ale kto powiedział, że zawsze ma być śmiesznie. A gospodyni przypominała mi trochę główną bohaterkę "Zamkniętych drzwi" Szabo;)

    OdpowiedzUsuń
  8. ~ czytanki.anki
    Nie czytałam jeszcze "Zamknietych drzwi", bo w egzemplarzu pożyczonym z biblioteki były powyrywane strony, co zauważyłam dopiero w domu. :( Mam nadzieję, że wkrótce będzie mi dane przeczytać tę powieść.
    Marta jest postacią enigmatyczną. Utza zresztą też do bohaterów jednoznacznych i przewidywalnych na pewno nie zaliczę.
    Jestem też fanką doktora Orlika. :)
    Biorąc pod uwagę, że powieść pisał człowiek umierający na AIDS, faktycznie nie należy się spodziewać lektury tryskającej humorem.
    Mam spore oczekiwania wobec "Ścieżek śpiewu", zapowiadają się ciekawie.

    OdpowiedzUsuń
  9. z tego wszystkiego nie napisalam, ze to wlasnie sam wagstaff byl wybitnym kiolekcjonerem. nie tyle porcelany, co sreber i fotografii amerykanskiej. skadinad byl czlowiekiem kochajacym zycie, a nie niewolnikiem swoich przedmiotów - choc kto wie jak go postronni odbierali?

    co do AIDS to chyba jednak bylo tak, ze mapllethorn zarazil chatwina. potem chyba zmarl s am, a na koniec robert - wszyscy na AIDS

    OdpowiedzUsuń
  10. ~ blog sygrydy dumnej
    Wydaje mi się, że kolekcjonerstwo ostatnio przestało być tak popularne jak kiedyś. Otaczanie się pięknymi przedmiotami to znak czasu, który przeminął.
    Na pewno względy materialne i lokalowe też odgrywają rolę.
    Wyczytałam, że Chatwin był jednym z pierwszych przedstawicieli brytyjskiej elity intelektualnej zarażonym AIDS. Bez względu na to, który z posępnych scenariuszy wydarzeń jest prawdziwy, szkoda, że zmarł tak wcześnie.

    OdpowiedzUsuń
  11. moja kolezanka kolekcjonuje kieliszki do jajek. jak sie cos zbiera w malej skali to j fajne, jak staje sie obsesja to przeraza (mój ojciec kolekcjonowal niemal wszystko). sam w zbieral, a nastepnie spzredawal swoja kolekcje i poswiecal sie nastepnej, wymyslajac nowatorskie tematy

    OdpowiedzUsuń
  12. ~ blog sygrydy dumnej
    Kieliszki do jajek to sympatyczny pomysł, bo prezentują się ładnie, a gabaryty też mają przyjazne dla blokowych mieszkań. Osobiście nie cierpię jajek na miękko, więc w moim przypadku byłaby to sztuka dla sztuki. :)
    U nas w domu tradycje kolekcjonerskie nie występowały. Byłam prekursorką. :) Jako dziecko namiętnie zbierałam pocztówki z psami. kolekcja przetrwała do dziś. Teraz przerzuciłam się na zakładki do książek, ale to nie jest namiętna pasja, raczej praktyczne uzupełnienie zamiłowania do literatury. :)

    OdpowiedzUsuń