21 grudnia 2010

Sjón, "Skugga Baldur. Opowieść islandzka"

 

Kiedy po raz pierwszy usłyszałam o tej książce, sądziłam, że chodzi o stary skandynawski epos, pochodzący z czasów, gdy imiona i nazwiska twórców literatury składały się z jednego wyrazu. Otóż byłam w błędzie. Sjón nie jest islandzkim odpowiednikiem Homera. To postać jak najbardziej współczesna. Tak brzmi pseudonim literacki  pisarza i autora tekstów do piosenek Björk.

Bardzo chciałam przeczytać tę książkę, ale doskonała recenzja Mandżurii  ochłodziła moje zapały. "Skugga Baldur" miał trafić na dalekie miejsce w poczekalni, ale fakt, że ostatnio dwukrotnie natknęłam się na niego w bibliotece, odebrałam jako sygnał, że chyba warto spróbować. Ta opowieść najwyraźniej wybrała mnie.

Po lekturze w pełnej rozciągłości zgadzam się z zastrzeżeniami Mandżurii. Przekład tego utworu jest kuriozalny. Najgorzej wspominam część pierwszą, potem tłumacz nieco nabrał wiatru w żagle. Pod względem językowym „Skugga Baldur” to w wielu fragmentach niezborny potok słów: "wstrząs wczasieciążowy"[1]; „Zdawało się, że zupełnie nie wietrzyć zagrożenia. Jej zachowanie zaświadczało, iż czymś zaspokaja swój głód. Zachowywała się zatem spokojnie, nie kierując uwagi na inne cele.”[2]; „Była poleceniem nakazującym mu wykonanie zadania w rzeczywistym świecie.” [3]

„Skugga Baldur” to opowieść utkana z prozy poetyckiej, rozbita na drobniejsze części. W sytuacji, gdy brzmiące kiepsko frazy ukryte są w zwartym, dłuższym tekście, niczym mniej zdolni śpiewacy w chórze,  nie rażą tak bardzo. Gdy natomiast na całej stronie znajduje się jedno zdanie i brzmi ono tak: „Noc nastała zimna i z rodzaju dłuższych.”[4], ręce opadają. To jest zdecydowanie przekład „z rodzaju gorszych”.

Opisywana historia wyraźnie datowana jest przez autora na rok 1883, tymczasem język tej opowieści to mieszanina biblijno-staropolska z czasów gdy mówiono Daj, ać ja pobruszę, a ty poczywaj. Oto przykłady: „Cóż tam zamigotało? Byłżeby to kamień jakowyś?”[5]; „Aliści zawżdy odchowywały się gdzieś podobne nieudaczne pomioty.”[6] Wystarczy sięgnąć po dowolną książkę, którą napisano pod koniec  XIX wieku, by przekonać się, że ludzie porozumiewali się wówczas zrozumiałą mową, a nie patetycznym stylem. 

Cały czas nęka mnie wątpliwość, czy za tym językowym nieporozumieniem stoi tłumacz, czy to sprawka autora. Zdecydowanie pierwszy wariant wydaje mi się bardziej prawdopodobny. Skoro książka jest popularna w wielu krajach, to niemożliwe, by przymknięto oko na językowe łamańce. Anna, autorka bloga Przeczytałam książkę, w swojej recenzji wersji niemieckiej nie zgłasza stylistycznych zastrzeżeń.

Sama opowieść  zaintrygowała mnie, przede wszystkim ze względu na niesamowity nastrój.  Islandia jest dla mnie miejscem niezwykle tajemniczym, i taka też jest  atmosfera tej książki. Opowieść o obsesyjnej pogoni za lisem skojarzyla mi się z "Moby Dickiem" Melville'a. A zmieniając temat na bardziej przyziemny: tym razem książkę polecam osobom na diecie. Kuchnia islandzka nie wywołuje bowiem pożądliwych myśli: „Na dłoń grube plastry baraniego mięsiwa, naleśniki z glazurowanym smalcem owczym, a na dodatek pierś maskonura, suszony łeb dorsza, kwaszona kaszanka, suszona ryba, twaróg mieszany i kostka trzcinowego cukru.”[7].
 _________________
[1] Sjón, "Skugga Baldur. Opowieść islandzka",  tłum. J. Godek, wydawnictwo słowo/obraz terytoria, 2009, s. 67.
[2] Tamże, s. 11.
[3] Tamże, s. 32.
[4] Tamże, s. 20.
[5] Tamże, s. 25.
[6] Tamże, s. 68.
[7] Tamże, s. 23.


Moja ocena: 3


Sjón

12 komentarzy:

  1. Hm...ostudziłaś moje zapędy co do tej książki..to okropne, kiedy przekład nawala..marzy mi się jakaś islandzka proza, gdyż bardzo interesuje mnie ten kraj w ogóle.

    OdpowiedzUsuń
  2. A a myślałam, że tłumacze w ten sposób zwykli kaleczyć tylko czytadłowate fantasy (i historyczne książki popularnonaukowe, ale tam pies gdzie indziej jest pogrzebany). Najwyraźniej się myliłam. Cóż, nieco szkoda. Chyba przeczytam tę książkę tylko w wypadku, kiedy tak jak Tobie wejdzie mi ona w ręce.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dobry przekład to połowa sukcesu książki. Jeśli tak jak tutaj, przekład jest słaby, to książka choćby nie wiem jak była wspaniała staje się po pewnym czasie nieznośna. Kurcze, tłumaczy jest mnóstwo, nawet, o dziwo z takich języków, więc dziwię się, że często bierze się kogo popadnie.;/

    OdpowiedzUsuń
  4. A wiesz, że mimo wszystko jestem tą książką zainteresowana!? ;) I pewnie przymknęłabym oko na trudności językowe, by skupić się na opowieści. Bo i mnie Islandia fascynuje. :)

    OdpowiedzUsuń
  5. A moja pierwsza myśl: islandzka? już zapowiada się intrygująco.

    Tak, tłumaczenie to wielka sztuka. Ach, gdzie tacy tłumacze jak np. Słomczyński?

    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
  6. Jeden z moich wykładowców mawia: "przekład jest jak kobieta - albo piękny, albo wierny" i tutaj tłumacz zrobił jakąś masakrę, na siłę starając się stworzyć coś pięknego i urzekającego. Nie wyszło... A zapowiadało się całkiem ciekawie, w końcu to Islandia :))

    OdpowiedzUsuń
  7. O, a mnie się podobała. Książka z klimatem, scena polowania była szczególnie sugestywna.
    Co do tłumaczenia - trudno jest naśladować XIX-wieczny język na początku XXI;)

    OdpowiedzUsuń
  8. W każdej jej książce jest dużo akcentów irlandzkim, bo sama akcja toczy się w Irlandii, ale w tej wyjątkowo dużo:) Sama okładka nawiązuje do jednej z opowieści/legend irlandzkich)

    OdpowiedzUsuń
  9. Muszę przyznać, że cieszę się bardzo, że nie jestem w swojej opinii odosobniona :) Sama historia i mnie zafascynowała, ale paskudny przekład zabił przyjemność czytania. To ten typ książki, który lepiej wspomina się po pewnym czasie, kiedy w głowie zostaje treść, a język ulatuje... Choć biorąc pod uwagę rodzaj tekstu, raczej język miał być głównym plusem...

    OdpowiedzUsuń
  10. Witam :-) Cytaty, które zamieściłaś rzeczywiście nie brzmiały jak język polski. Bardziej jak google translator, szczerze mówią. U mnie na studiach był jeden bardzo tytułowany profesor o ktorym się mówiło, że pisze swoje książki używając tego narzędzia internetowego... Myślę, że coś w tym było.
    Pozdrawiam Poświątecznie

    OdpowiedzUsuń
  11. z kuchni islandzkiej slawa ciesza sie glownie owcze oczy...
    widzialam pare filmow islandzkich i czytalam troche prozy - i jak dla mnie wylanie sie obraz nader ponury. wczesnie mieli partie kobiet, ale poza tym wysokie ceny i dlugi tydzien pracy. ciekawa jestem jak to teraz wyglada po kryzysie? jeszcze do niedawna byla straszna nedza, sztokfisz, dzielni marynarze, a najblizszy wielki swiat w kopenhadze. sjona widzialam chyba tez w jakims poetyckim filmie, ale nie moge teraz znalezc tytulu

    OdpowiedzUsuń
  12. ~ Lotta
    Mam nadzieję, że wkrótce trafimy na islandzką powieść, która nas zachwyci, a nie zirytuje. :)

    ~ Moreni
    Nie wiem, jakie były intencje tłumacza, ale efekt nie zachwyca.
    Jeśli trafisz na tę pozycję, daj jej szansę, choćby ze względu na niezwykły nastrój.

    ~ Scathach
    Zgadzam się z Tobą w stu procentach. Widziałam już, niestety, książki zepsute przez tłumaczenie, ale to dziełko przeszło wszelkie granice. A w kwestii języka islandzkiego obawiam się, że o tłumacza nie jest chyba tak łatwo.
    Książkę Ahern z irlandzkimi akcentami postaram się wkrótce zdobyć.

    ~ Matylda_ab
    Ciekawa jestem Twoich wrażeń po lekturze. Abstrahując od języka, warto przekonać się na własne oczy.

    ~ owarinaiyume
    Ja też bardzo cenię Słomczyńskiego. był niesamowity.
    Cieszę się, że Ty również dzielisz moją fascynację Islandią.

    ~ Futbolowa
    To prawda, wnioskując na podstawie noty wydawcy można by spodziewać się rewelacji. Czy ten przekład jest wierny, nie wiem, ale na pewno nie jest piękny. :)

    ~ czytanki.anki
    Na mnie duże wrażenie zrobiła historia chorej dziewczyny.
    Na pewno stylizacja na język dziewiętnastowieczny nie była łatwa, ale nie rozumiem, czemu zastąpiono ją jakimś dziwnym pseudośredniowiecznym zlepkiem słów.

    ~ mandżuria
    U mnie było dokładnie tak samo. :) I z perspektywy kilku dni, które upłynęły od przeczytania tej książki, stwierdzam, że zostało z niej we mnie więcej, niż się spodziewałam.

    ~ kot w butach
    Muszę się przyznać, że ja też pomyślałam o translatorze, niektóre fragmenty naprawdę brzmią niepokojąco. :) Szkoda, że zabrakło czasu, aby te "półprodukty" oszlifować. Ja również serdecznie pozdrawiam.

    ~ blog sygrydy dumnej
    Hmmm... Gdybym stosowała dietę islandzką, miałabym figurę top modelki! :D Nic bym nie była w stanie przełknąć. Perspektywa konsumpcji oczu owcy działa zdecydowanie odstraszająco.
    Mam nadzieję, że kiedyś będzie mi dane odwiedzić Islandię, ale przykro, że obraz medialny odbiega od siermiężnej rzeczywistości.

    OdpowiedzUsuń