Cudowne lata pod pudlem
Po lekturze "Niespokojnego człowieka" Henninga Mankella osnuła mnie lepka mgła melancholii. Postanowiłam sięgnąć po książkę radosną i odprężającą. Wybór padł na "Whistling for the Elephants" Sandi Toksvig. Notki na okładce zapewniały mnie, że powieść jest błyskotliwie zabawna. Ożywczo działał też jej intensywnie mandarynkowy kolor.
"Whistling for the Elephants" zapowiada się ciekawie. Jest rok 1968. Główna bohaterka, a jednocześnie narratorka, to Dorothy Kane, rezolutna dziesięcioletnia Angielka, która początkowo wiedzie beztroski żywot u boku ekscentrycznych i zamożnych rodziców. W wieku siedmiu lat potrafi w nienagannym francuskim odczytać listę win i złożyć zamówienie w restauracji. Idylla wkrótce się kończy. Państwo Kane przeprowadzają się do Stanów Zjednoczonych. Zamieszkują na prowincji, w miasteczku Sassaspaneck w stanie Nowy Jork. Przyzwyczajona do luksusów matka jest zrozpaczona skromnym domostwem. Pogrąża się w depresji. Ojciec poświęca swój czas pracy, a w wolnych chwilach z maniakalnym uporem rekonstruuje losy rodu. Jest jeszcze brat, Charles, który przebywa w szkole z internatem w Anglii. Nie będzie nam dane go poznać osobiście. Sassaspaneck nie jest samotną wyspą. Do miasteczka dochodzą echa wojny w Wietnamie i innych wydarzeń politycznych. Oglądamy je przez pryzmat zwykłych ludzi.
Nie znajdując oparcia w skupionych wyłącznie na sobie i swoich ekstrawagancjach rodzicach, Dorothy usiłuje wtopić się w nowe środowisko, co okazuje się zadaniem trudnym. Zderzenie mentalności brytyjskiej z przaśną amerykańską rzeczywistością wywołuje szereg zabawnych sytuacji. Poznajemy obyczaje sąsiadów Dorothy, zaglądamy do ich kiczowatych domostw, uczestniczymy w typowym grillu. Te fragmenty czytałam z uśmiechem. Często przypominały mi sceny z serialu "Cudowne lata", który kiedyś lubiłam. Sandi Toksvig z dużą wrażliwością portretuje malą bohaterkę, która dzielnie szuka sobie miejsca w nowej społeczności. Przypuszczam, że sympatycznej Dorothy pisarka przekazała wiele własnych uczuć i refleksji. Autorka jest z pochodzenia Dunką. Jej ojciec pracował jako korespondent zagraniczny i rodzina wiele podróżowała.
Niestety, w pewnym momencie, a konkretnie od śmierci pudla należącego do sąsiadki, Judith, z powieścią dzieje się coś dziwnego. Zaczyna nużyć i irytować. Dorothy poznaje tajemnicze kobiety, które prowadzą podupadające ZOO i ich historię. Następuje seria wydarzeń, które zmieniają nie tylko samą dziewczynkę, ale wszystkich mieszkańców Sassaspaneck. Niepostrzeżenie książka przeradza się w tragifarsę i natrętny, chwilami patetyczny feministyczny moralitet, ze sceną zbiorowego zrzucania gorsetów włącznie. Zdaniem autorki mężczyźni to sfrustrowani nieudacznicy. Kobiety to jednostki silne i wybitne, które solidarnie potrafią dać odpór najgorszym kłopotom. Są jeszcze zwierzęta, które Dorothy obserwuje z dużym zainteresowaniem, porównując do świata ludzi. Niestety, nie najlepiej wypadamy w tej konfrontacji
Sandi Toksvig jest z pewnością postacią barwną i nietuzinkową. Studiowała w Stanach Zjednoczonych, następnie ukończyła z wyróżnieniem archeologię i antropologię na uniwersytecie w Cambridge. Nie zdecydowała się na karierę naukową. Mieszka w Wielkiej Brytanii, ale uwielbia podróże (kajakiem przepłynęła Afrykę!). Jest aktorką komediową. Pracuje dla teatru, telewizji i radia, pisze książki dla dzieci i dorosłych. W międzyczasie wychowuje trójkę dzieci swojej byłej partnerki. Moim zdaniem jej typ poczucia humoru i uzdolnień literackich dobrze komponuje się z lekkimi, satyrycznymi powieściami obyczajowymi, bez górnolotnych tonów i dziejowej misji. W każdym razie ja taką pozycję jej autorstwa chciałabym kiedyś przeczytać. Bo wydaje mi się, że mimo zastrzeżeń do "Whistling for the Elephants", kiedyś sięgnę po kolejną książkę Sandi Toksvig. Odpowiada mi jej sardoniczne poczucie humoru i zmysł obserwacji.
"Whistling for the Elephants" zapowiada się ciekawie. Jest rok 1968. Główna bohaterka, a jednocześnie narratorka, to Dorothy Kane, rezolutna dziesięcioletnia Angielka, która początkowo wiedzie beztroski żywot u boku ekscentrycznych i zamożnych rodziców. W wieku siedmiu lat potrafi w nienagannym francuskim odczytać listę win i złożyć zamówienie w restauracji. Idylla wkrótce się kończy. Państwo Kane przeprowadzają się do Stanów Zjednoczonych. Zamieszkują na prowincji, w miasteczku Sassaspaneck w stanie Nowy Jork. Przyzwyczajona do luksusów matka jest zrozpaczona skromnym domostwem. Pogrąża się w depresji. Ojciec poświęca swój czas pracy, a w wolnych chwilach z maniakalnym uporem rekonstruuje losy rodu. Jest jeszcze brat, Charles, który przebywa w szkole z internatem w Anglii. Nie będzie nam dane go poznać osobiście. Sassaspaneck nie jest samotną wyspą. Do miasteczka dochodzą echa wojny w Wietnamie i innych wydarzeń politycznych. Oglądamy je przez pryzmat zwykłych ludzi.
Nie znajdując oparcia w skupionych wyłącznie na sobie i swoich ekstrawagancjach rodzicach, Dorothy usiłuje wtopić się w nowe środowisko, co okazuje się zadaniem trudnym. Zderzenie mentalności brytyjskiej z przaśną amerykańską rzeczywistością wywołuje szereg zabawnych sytuacji. Poznajemy obyczaje sąsiadów Dorothy, zaglądamy do ich kiczowatych domostw, uczestniczymy w typowym grillu. Te fragmenty czytałam z uśmiechem. Często przypominały mi sceny z serialu "Cudowne lata", który kiedyś lubiłam. Sandi Toksvig z dużą wrażliwością portretuje malą bohaterkę, która dzielnie szuka sobie miejsca w nowej społeczności. Przypuszczam, że sympatycznej Dorothy pisarka przekazała wiele własnych uczuć i refleksji. Autorka jest z pochodzenia Dunką. Jej ojciec pracował jako korespondent zagraniczny i rodzina wiele podróżowała.
Niestety, w pewnym momencie, a konkretnie od śmierci pudla należącego do sąsiadki, Judith, z powieścią dzieje się coś dziwnego. Zaczyna nużyć i irytować. Dorothy poznaje tajemnicze kobiety, które prowadzą podupadające ZOO i ich historię. Następuje seria wydarzeń, które zmieniają nie tylko samą dziewczynkę, ale wszystkich mieszkańców Sassaspaneck. Niepostrzeżenie książka przeradza się w tragifarsę i natrętny, chwilami patetyczny feministyczny moralitet, ze sceną zbiorowego zrzucania gorsetów włącznie. Zdaniem autorki mężczyźni to sfrustrowani nieudacznicy. Kobiety to jednostki silne i wybitne, które solidarnie potrafią dać odpór najgorszym kłopotom. Są jeszcze zwierzęta, które Dorothy obserwuje z dużym zainteresowaniem, porównując do świata ludzi. Niestety, nie najlepiej wypadamy w tej konfrontacji
Sandi Toksvig jest z pewnością postacią barwną i nietuzinkową. Studiowała w Stanach Zjednoczonych, następnie ukończyła z wyróżnieniem archeologię i antropologię na uniwersytecie w Cambridge. Nie zdecydowała się na karierę naukową. Mieszka w Wielkiej Brytanii, ale uwielbia podróże (kajakiem przepłynęła Afrykę!). Jest aktorką komediową. Pracuje dla teatru, telewizji i radia, pisze książki dla dzieci i dorosłych. W międzyczasie wychowuje trójkę dzieci swojej byłej partnerki. Moim zdaniem jej typ poczucia humoru i uzdolnień literackich dobrze komponuje się z lekkimi, satyrycznymi powieściami obyczajowymi, bez górnolotnych tonów i dziejowej misji. W każdym razie ja taką pozycję jej autorstwa chciałabym kiedyś przeczytać. Bo wydaje mi się, że mimo zastrzeżeń do "Whistling for the Elephants", kiedyś sięgnę po kolejną książkę Sandi Toksvig. Odpowiada mi jej sardoniczne poczucie humoru i zmysł obserwacji.
Moja ocena: 3+
Sandi Toksvig
Raczej nie przeczytam, chyba nie moje klimaty, ale zobaczymy :D
OdpowiedzUsuńNie ma nic gorszego, niż dobrze zapowiadająca się książka, której autor nie udźwignął potencjału. Tak bywa, niestety.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie!^^
Zachęciłam się do lektury, uśmiechnęłam nad Twoją recenzją, rozbawiona charakterystyczną lekko sardoniczną nutką, i ostatecznie podpisuję się pod komentarzem Owarinaiyume. :-) Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńno a gdzie te, zapowiadane w tytule, slonie?
OdpowiedzUsuńCzyli takie sobei, nienajgorsze czytadło:).
OdpowiedzUsuńnie powiem nie, jesli na nie kiedyś trafię:0.
A słonie? pewnei w tym podupadlym zoo?
Brzmi ciekawie, choć bez zobowiązania. Idealna na przyciężkie, zasypane śniegiem wieczory ;)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam serdecznie :)
tez kilka razy trafilam na ksiazke,ktora w drugiej czesci zmienila sie w cos zupelnie innego...tak,jakby ktos inny ja dokonczyl pisac:)
OdpowiedzUsuńwlasnie,a slonie?;)
~ Patsy
OdpowiedzUsuńJest wiele lepszych książek, tak więc warto dać szansę innym, bardziej udanym.
~ owarinaiyume
Masz rację, to uczucie było niemiłe :( Już chyba wolę, jak książka nie podoba mi się od samego początku :)
~ Jola
Sardoniczna nutka udzieliła mi się od tonacji, w jakiej utrzymana jest ta powieść :)
~ Sygryda
Otóż słonie są obecne jak najbardziej. Oczekiwanie na ich przybycie, niczym na Godota, wypełnia trzy czwarte powieści, potem uczestniczą w dramatycznej scenie kulminacyjnej, są odniesienia do legend o słoniach, występuje też tajemniczą piszczałką wzywająca słonie w razie niebezpieczeństwa, wprost z Sudanu,tak więc ich obecność jest bezdyskusyjna :)
~ Iza
Czytadło, ale chwilami irytujące. Jak wspominam wyżej, trop z ZOO jak najbardziej trafny :) Słonie są, stanowią motyw przewodni powieści.
~ Barbara Silver
Faktycznie, powiew egzotyki związanej ze zwierzakami był swoistym antidotum na śnieżną zimę.
~ Emocja
Ze słoniami wszystko w najlepszym porządku :) Wielogłosowość książki czasem bywa twórcza - niestety, nie tym razem.