Gambit królowej
Kilka lat temu po przeczytaniu "Joanny Szalonej" Johana Brouwera stwierdziłam, że jeśli kiedykolwiek napiszę książkę, jej bohaterką będzie właśnie Juana la Loca. Niestety, ubiegł mnie Andrzej Bart. Jego powieść "Don Juan raz jeszcze" osnuta jest wokół losów chorej z miłości królowej. Matką Joanny Szalonej była Izabela Katolicka, zwana też Kastylijską lub Hiszpańską, której biografię nareszcie udało mi się zdobyć.
Historycy różnią się w jej ocenie, ale zgodni są co do tego, że była osobą nietuzinkową, wyrastającą ponad epokę. Manuel Fernández Álvarez przedstawia ją jako kobietę pełną kontrastów. Podkreśla jej zasługi: przeobraziła Hiszpanię w polityczną potęgę, jej działania miały zasięg światowy, była opiekunką sztuki i literatury, a również muzą i sponsorką wypraw Kolumba. Współcześni zapamiętali ją jako władczynię niezwykle pobożną. W testamencie życzyła sobie, by odprawiono za jej duszę dwadzieścia tysięcy mszy![1]
Jednak osobowość Isabel la Católica, kobiety o urodzie wiotkiego, złotowłosego anioła, miała również mroczne zaułki. Słowa "lęk", "groza", "strach", "surowość" powtarzają się jak posępny refren w opiniach współczesnych. Dumne wyjaśnienie królowej: "Nie jest okrutny, kto ścina głowy kanaliom…"[2] nie tłumaczy bestialskiej brutalności, której dobitnym przejawem było wypędzenie z Hiszpanii około stu tysięcy Żydów, a potem inkwizycja. Przerażeniem napawa chociażby historia niejakiej Pampany, która za zjedzenie kury w czasie postu została oskarżona o potajemne praktykowanie judaizmu i skazana na spalenie żywcem.[3] Warto przypomnieć też o tym, że szlachetne starania o uznanie wolności Indian Izabela wdzięcznie łączyła z posiadaniem licznych niewolników na dworze.
W czasach, gdy kobiety były bezwolnymi istotami, pełniącymi jedynie funkcje ozdobne i prokreacyjne, odwaga oraz samodzielność tej władczyni wydają się szokujące. To ona w wieku osiemnastu lat podjęła decyzję, że poślubi Ferdynanda Aragońskiego, rzucając tym samym wyzwanie przyrodniemu bratu Henrykowi IV i jego faworytowi, markizowi Villeny, którzy pracowicie przygotowali dla niej zupełnie inny scenariusz matrymonialny. To nie był kaprys nastolatki. To była głęboko przemyślana decyzja polityczna. Brak dyspensy papieża nie nastręczył wielkich problemów - sfałszowano bullę. Wieloletni związek Izabeli i Ferdynanda okazał się burzliwy, ale opierał się na na miłości, co wówczas w wyższych sferach nie było regułą.
Mimo usilnych starań Manuela Fernándeza Álvareza nie zaprzyjaźniłam się z żądną władzy i zaszczytów, roztropną Izabelą. Zdecydowanie bliższa mojemu sercu jest jej córka, Joanna, ze swoją neurotyczną nadwrażliwością. Sądzę, że konflikty między nimi wynikały głównie z różnicy charakterów. Były jak woda i ogień.
Życie Izabeli przypomina perfekcyjnie rozegraną partię szachów. Nawiasem mówiąc wśród miłośników tej gry krąży anegdota o wpływie, jaki wywarła na nią Isabel la Católica (podobno władczyni stwierdziła, że królowa nie może być słabeuszem, a jej słowa potraktowano jak rozkaz. Odtąd hetman nabrał mocy wieży i gońca równocześnie). Wszystkie ruchy królowej były dokładnie przemyślane i zaplanowane z wyprzedzeniem. Jedyna sytuacja, na którą nie miała wpływu, to śmierć dzieci. Może gdyby los oszczędził jej takich cierpień, nie zapłonęłyby stosy inkwizycji? To okrutny paradoks, że ktoś, kto snuł dalekosiężne plany i bezbłędnie przewidywał ruchy politycznych przeciwników, został głęboko zraniony ślepymi ciosami losu.
Autor biografii wyraźnie sympatyzuje z Izabelą. Wyznaje, że swoją książkę pisał "z ogromną radością, a chwilami nawet z namiętnością"[4]. To widać! Omawiając kwestie przedstawiające królową w nie najlepszym świetle, jak na przykład inkwizycja, historyk stosuje następujący manewr: Izabela po prostu schodzi ze sceny. Wszystkie wydarzenia dzieją się niejako obok niej, bez jej udziału. Reflektor oświetla ją ponownie pod koniec rozdziału, gdzie z gracją zrzuca odpowiedzialność za ponure fakty na swojego męża, który rzekomo był ich pomysłodawcą.
Tendencja do wybielania królowej nie jest jedyną wadą tej biografii. Niemile zdziwił mnie brak zakończenia. Aż prosiłoby się o kilka zdań podsumowujących burzliwe lata panowania królowej Izabeli. Uważam też, że w kontekście kompozycji całości nadmiernie rozbudowana była część poświęcona wyprawom Kolumba. Na przykład dokładne zestawienie dni i przebytych odległości, które znajdujemy w książce, miałoby uzasadnienie, gdyby biografia liczyła tysiąc stron. Autor nie uniknął też powtórzeń. Komentarz o tym, że mając do wyboru sympatię poddanych lub wzbudzanie w nich lęku, Izabela wybrała to drugie, pojawia się trzykrotnie.
Mimo mankamentów książkę czyta się świetnie. Styl autora posiada walory literackie, jest bardzo emocjonalny. Manuel Fernández Álvarez niejednokrotnie uderza w tony liryczne: "Przejmująca woń tajemnicy niesionej wiatrem morskim przenikała ziemie przylegające do Morza Ciemności."[5] Wydaje się, że główna zasada, która przyświeca autorowi, brzmi "po pierwsze nie nudzić!". Historyk dokłada wszelkich starań, by jego opowieść była atrakcyjna dla czytelników. To właśnie im dedykuje tę książkę. Niestety, polski wydawca nas nie rozpieszcza. Na okładce nie ma noty przybliżającej postać królowej czy autora książki.
Tłumacz biografii nie wspina się na szczyty sztuki translatorskiej. Ogromnie dokuczliwy był błąd, który powtarza się w książce dziesiątki razy, a mianowicie słowem "królowie" określa się parę - Izabelę i Ferdynanda. Para królewska to nie to samo co królowie. Nieszczęśni "królowie” wielokrotnie wprowadzali mnie w konsternację, bo w pierwszej chwili nie wiedziałam, o kogo chodzi. Nie podejrzewam autora przekładu o seksizm, z pewnością ma racjonalne wytłumaczenie swojej decyzji, co nie zmienia faktu, że zastosowana forma drażni.
Słowa krytyki należą się nie tylko tłumaczowi. Najwyraźniej oczarowani opowieścią korektorzy zlekceważyli literówkę w dedykacji: "Znaczałoby to, że mój trud nie był daremny"[6] Cóż, "Daremne żale - próżny trud, Bezsilne złorzeczenia!" Oszpecona "Izabela Katolicka" powędrowała w świat.
Na szczęście książka wyposażona jest w liczne przypisy, pięćdziesiąt jeden ilustracji, indeks osób. Posiada też obszerną bibliografię z adnotacjami autora, kalendarium życia królowej i najważniejszych wydarzeń na świecie. W czasie lektury doskwierał mi natomiast brak drzewa genealogicznego.
Dzięki wiedzy i pasji Manuela Fernándeza Álvareza odbyłam fascynującą podróż w czasie i poznałam wymykającą się łatwym ocenom kobietę, boleśnie rozdartą między sacrum a profanum. Czasem szlachetną, czasem niepokojącą. Jak my wszyscy.
Historycy różnią się w jej ocenie, ale zgodni są co do tego, że była osobą nietuzinkową, wyrastającą ponad epokę. Manuel Fernández Álvarez przedstawia ją jako kobietę pełną kontrastów. Podkreśla jej zasługi: przeobraziła Hiszpanię w polityczną potęgę, jej działania miały zasięg światowy, była opiekunką sztuki i literatury, a również muzą i sponsorką wypraw Kolumba. Współcześni zapamiętali ją jako władczynię niezwykle pobożną. W testamencie życzyła sobie, by odprawiono za jej duszę dwadzieścia tysięcy mszy![1]
Jednak osobowość Isabel la Católica, kobiety o urodzie wiotkiego, złotowłosego anioła, miała również mroczne zaułki. Słowa "lęk", "groza", "strach", "surowość" powtarzają się jak posępny refren w opiniach współczesnych. Dumne wyjaśnienie królowej: "Nie jest okrutny, kto ścina głowy kanaliom…"[2] nie tłumaczy bestialskiej brutalności, której dobitnym przejawem było wypędzenie z Hiszpanii około stu tysięcy Żydów, a potem inkwizycja. Przerażeniem napawa chociażby historia niejakiej Pampany, która za zjedzenie kury w czasie postu została oskarżona o potajemne praktykowanie judaizmu i skazana na spalenie żywcem.[3] Warto przypomnieć też o tym, że szlachetne starania o uznanie wolności Indian Izabela wdzięcznie łączyła z posiadaniem licznych niewolników na dworze.
W czasach, gdy kobiety były bezwolnymi istotami, pełniącymi jedynie funkcje ozdobne i prokreacyjne, odwaga oraz samodzielność tej władczyni wydają się szokujące. To ona w wieku osiemnastu lat podjęła decyzję, że poślubi Ferdynanda Aragońskiego, rzucając tym samym wyzwanie przyrodniemu bratu Henrykowi IV i jego faworytowi, markizowi Villeny, którzy pracowicie przygotowali dla niej zupełnie inny scenariusz matrymonialny. To nie był kaprys nastolatki. To była głęboko przemyślana decyzja polityczna. Brak dyspensy papieża nie nastręczył wielkich problemów - sfałszowano bullę. Wieloletni związek Izabeli i Ferdynanda okazał się burzliwy, ale opierał się na na miłości, co wówczas w wyższych sferach nie było regułą.
Mimo usilnych starań Manuela Fernándeza Álvareza nie zaprzyjaźniłam się z żądną władzy i zaszczytów, roztropną Izabelą. Zdecydowanie bliższa mojemu sercu jest jej córka, Joanna, ze swoją neurotyczną nadwrażliwością. Sądzę, że konflikty między nimi wynikały głównie z różnicy charakterów. Były jak woda i ogień.
Życie Izabeli przypomina perfekcyjnie rozegraną partię szachów. Nawiasem mówiąc wśród miłośników tej gry krąży anegdota o wpływie, jaki wywarła na nią Isabel la Católica (podobno władczyni stwierdziła, że królowa nie może być słabeuszem, a jej słowa potraktowano jak rozkaz. Odtąd hetman nabrał mocy wieży i gońca równocześnie). Wszystkie ruchy królowej były dokładnie przemyślane i zaplanowane z wyprzedzeniem. Jedyna sytuacja, na którą nie miała wpływu, to śmierć dzieci. Może gdyby los oszczędził jej takich cierpień, nie zapłonęłyby stosy inkwizycji? To okrutny paradoks, że ktoś, kto snuł dalekosiężne plany i bezbłędnie przewidywał ruchy politycznych przeciwników, został głęboko zraniony ślepymi ciosami losu.
Autor biografii wyraźnie sympatyzuje z Izabelą. Wyznaje, że swoją książkę pisał "z ogromną radością, a chwilami nawet z namiętnością"[4]. To widać! Omawiając kwestie przedstawiające królową w nie najlepszym świetle, jak na przykład inkwizycja, historyk stosuje następujący manewr: Izabela po prostu schodzi ze sceny. Wszystkie wydarzenia dzieją się niejako obok niej, bez jej udziału. Reflektor oświetla ją ponownie pod koniec rozdziału, gdzie z gracją zrzuca odpowiedzialność za ponure fakty na swojego męża, który rzekomo był ich pomysłodawcą.
Tendencja do wybielania królowej nie jest jedyną wadą tej biografii. Niemile zdziwił mnie brak zakończenia. Aż prosiłoby się o kilka zdań podsumowujących burzliwe lata panowania królowej Izabeli. Uważam też, że w kontekście kompozycji całości nadmiernie rozbudowana była część poświęcona wyprawom Kolumba. Na przykład dokładne zestawienie dni i przebytych odległości, które znajdujemy w książce, miałoby uzasadnienie, gdyby biografia liczyła tysiąc stron. Autor nie uniknął też powtórzeń. Komentarz o tym, że mając do wyboru sympatię poddanych lub wzbudzanie w nich lęku, Izabela wybrała to drugie, pojawia się trzykrotnie.
Mimo mankamentów książkę czyta się świetnie. Styl autora posiada walory literackie, jest bardzo emocjonalny. Manuel Fernández Álvarez niejednokrotnie uderza w tony liryczne: "Przejmująca woń tajemnicy niesionej wiatrem morskim przenikała ziemie przylegające do Morza Ciemności."[5] Wydaje się, że główna zasada, która przyświeca autorowi, brzmi "po pierwsze nie nudzić!". Historyk dokłada wszelkich starań, by jego opowieść była atrakcyjna dla czytelników. To właśnie im dedykuje tę książkę. Niestety, polski wydawca nas nie rozpieszcza. Na okładce nie ma noty przybliżającej postać królowej czy autora książki.
Tłumacz biografii nie wspina się na szczyty sztuki translatorskiej. Ogromnie dokuczliwy był błąd, który powtarza się w książce dziesiątki razy, a mianowicie słowem "królowie" określa się parę - Izabelę i Ferdynanda. Para królewska to nie to samo co królowie. Nieszczęśni "królowie” wielokrotnie wprowadzali mnie w konsternację, bo w pierwszej chwili nie wiedziałam, o kogo chodzi. Nie podejrzewam autora przekładu o seksizm, z pewnością ma racjonalne wytłumaczenie swojej decyzji, co nie zmienia faktu, że zastosowana forma drażni.
Słowa krytyki należą się nie tylko tłumaczowi. Najwyraźniej oczarowani opowieścią korektorzy zlekceważyli literówkę w dedykacji: "Znaczałoby to, że mój trud nie był daremny"[6] Cóż, "Daremne żale - próżny trud, Bezsilne złorzeczenia!" Oszpecona "Izabela Katolicka" powędrowała w świat.
Na szczęście książka wyposażona jest w liczne przypisy, pięćdziesiąt jeden ilustracji, indeks osób. Posiada też obszerną bibliografię z adnotacjami autora, kalendarium życia królowej i najważniejszych wydarzeń na świecie. W czasie lektury doskwierał mi natomiast brak drzewa genealogicznego.
Dzięki wiedzy i pasji Manuela Fernándeza Álvareza odbyłam fascynującą podróż w czasie i poznałam wymykającą się łatwym ocenom kobietę, boleśnie rozdartą między sacrum a profanum. Czasem szlachetną, czasem niepokojącą. Jak my wszyscy.
P.S.
Gdy szukałam na półce kolejnej książki do przeczytania, natknęłam się na "Crown of Aloes", powieść Norah Lofts, która jest oparta na biografii Izabeli Katolickiej. Będzie więc okazja przyjrzeć się królowej z perspektywy beletrystycznej. Zupełnie zapomniałam o tej pozycji. Mąż skomentował moje zdumienie: "Oj, wymykają ci się książki spod kontroli." :)
__________
[1] Manuel Fernández Álvarez, "Izabela Katolicka", tłum. Jacek Antkowiak, Państwowy Instytut Wydawniczy, 2007, s. 399.
[2] Tamże, s. 389.
[3] Tamże, s. 267.
[4] Tamże, s. 5.
[5] Tamże, s. 17.
[6] Tamże, s. 5.
Z uwagą przeczytałam twoją recenzję- nie czytam takich książek, ale wiem, że przyjdzie taki moment, gdyż lubię powiększać przestrzeń tematyczną.
OdpowiedzUsuńBiografie PIW mimu błedów literówek warto czytać:) Mam ich w swoich zasobach sporo, bo uwielbiam biografie. Małżeństwo Izabeli i Ferdynanda zawarte było z pobudek politycznych, a że przy okazji miłość? To się zdarzało rzadko. Izabela strasznie przeżywała śmierć swoich dzieci. Z Katrazyną mimo jej wyjazdu była w stałymlistowym kontakcie. Obie tęskniły za sobą.
OdpowiedzUsuńDziękuję za recenzję:) Tej ksiązki akurat nie czytałam:)
pozdrawiam
Muszę koniecznie zapoznać się z serią PIW-u przestawiające wielkie postacie minionych czasów.
OdpowiedzUsuńIzabela Kastylijska nigdy nie interesowała mnie szczególnie, tak jak piszesz - historia Joanny Szalonej wydaje mi się zdecydowanie bardziej frapująca .Mam w planach przeczytać coś - niecoś w ... niedługim czasie :)
Lubię tę serię, mam całą półkę z "marmurkami" starszymi i nowszymi, cały czas poluję na kolejne, chcę zebrać komplet. Biografię Izabeli Katolickiej też mam, czytałam jakieś półtora roku temu.
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawe, muszę sobie koniecznie zapisać, bo królowe to jeden z "moich tematów" :)
OdpowiedzUsuńSilne kobiety potrafią zaznaczyć swą władzę w każdej epoce wbrew poglądom, że czasy nie sprzyjają płci pięknej.
OdpowiedzUsuń"Królowie", chociaż niezręcznie to brzmi, oddają stan faktyczny: Izabela była królową Kastylii, a Ferdynand Aragonii. "Para królewska" sugeruje króla i jego żonę; może lepsza byłaby "para władców".
OdpowiedzUsuńLubię biografie, jednak na chwilę obecną mam ich przesyt. Pewnie sięgnę w okolicach wakacji:)
OdpowiedzUsuńLirael, cała recenzja czytana przeze mnie z nabożnym "Aaaaa"..., ale końcówka dotycząca pracy tłumacza i korektorów ---- wołałam "Lirael, Lirael". ;-D
OdpowiedzUsuń~ MONIKA SJOHOLM
OdpowiedzUsuńJeśli kiedyś zechcesz sięgnąć po historyczną biografię, ta jest godna polecenia, pomimo mankamentów, o których piszę.
~ montgomerry
Ja też przepadam za tą serią i tym bardziej jest mi przykro, że wysiłek, który włożyli w nią jej twórcy, w tej chwili ulega dewaluacji. moim zdaniem literówka w dedykacji jest czymś nie do przyjęcia. Mam nadzieję, że to jednorazowa wpadka, a nie ogólna tendencja.
Wracając do Izabeli, to mnie właśnie zdumiewa to, że małżeństwo zaplanowała z pobudek politycznych, mając na uwadze dobro kraju. Myślę, że wówczas niewiele podlotków w tym wieku miało takie zainteresowania.
Bardzo jestem ciekawa Twoich wrażeń po lekturze.
~ Elina
Warto zainteresować się nieszczęsną Joanną. Zastanawiam się, jak ją odbierzesz. Moim zdaniem jest zaskakująco współczesna.
A PIW-owska seria kryje wiele skarbów i moim zdaniem warto do niej zaglądać.
~ Procella
Gratuluję niesamowitej kolekcji! Ogromnie Ci zazdroszczę!
Widziałam w Biblionetce, że "Izabelę Katolicką" oceniłaś wysoko.
~ pani Katarzyna
Ta królowa jest postacią wyjątkową, zdumiewała mnie często w czasie lektury biografii. Mam nadzieję, że Tobie też dostarczy niezapomnianych wrażeń.
~ nutta
Izabela potrafiła to na pewno, praktycznie od dzieciństwa, które szczęśliwe wcale nie było i z osoby słabszej uczyniłoby zalęknioną gąskę.
~ zacofany.w.lekturze
"Para władców" rzeczywiście brzmi zdecydowanie lepiej! "Królowie" to moim zdaniem osoby płci męskiej, a nie towarzystwo mieszane. :) Nie znam hiszpańskiego, ale nawet jeśli tam coś takiego jest dopuszczalne, dosłownie przetłumaczone na polski brzmi fatalnie.
~ Scathach
Ja też lubię czytać w czasie wakacji opasłe tomiska. :) Mogę im wtedy swobodnie poświecić tyle czasu, ile potrzebują.
~ Jolanta
Jolu, bardzo cieszą mnie Twoje miłe słowa!
Z całego serca dziękuję Ci za ciepły odbiór tej recenzji.
ale ty masz teraz tempo - chyba wlaczylas turbodoladowanie? zupelnie nie nadazam za twoimi szlakami literackimi
OdpowiedzUsuńz tymi królami moze chodzilo o to, ze i ferdynand, i izabella byli królami - tak jak jadwiga i jagiello? bo jadwiga byla nam...królem
a izabella na pewno miala duza indywidualnosc, ale ja ja tez jakos kojarze glównie przez kolumba. stalam tak w katedrze w barri gotic w barcelonie i patrzylam na miejsce, z kt go blogoslawila na droge. PRAWIE, prawie ja widzialam -oczami duszy mojej
~ blog sygrydy dumnej
OdpowiedzUsuńMoje tempo wynika z nadrabiania zaległości. Otóż mam w tej chwili kolejkę książek już przeczytanych, ale jeszcze nie zrecenzowanych.
Jestem pewna, że decyzję tłumacza poprzedzały przemyślenia, ale ci królowie są dla mnie nie do zaakceptowania. "Królowie" mają uzasadnienie w przypadku pani i pana o nazwisku Król, a nie dwójki osób płci przeciwnej piastujących to zaszczytne stanowisko.:)
Kolumb musiał zrobić na niej duże wrażenie i zarazić ją entuzjazmem. W tamtych czasach pomysł tego rodzaju wyprawy musiał wydawać się absurdalny.
pewnie dlatego, ze byl polakiem? ;-) cos ostatnio o tej jego domniemanej polskosci cisza
OdpowiedzUsuń~ blog sygrydy dumnej
OdpowiedzUsuńO domniemanej polskości Kolumba:
http://niewiarygodne.pl/kat,1017181,title,Krzysztof-Kolumb-byl-Polakiem-Sensacyjne-wyniki-badan,wid,12897494,wiadomosc.html?ticaid=6bab0
Czego to ludzie nie wymyślą! :D
I podobno wcale nie on odkrył Amerykę, tylko wikingowie!
Z tą Ameryką to udowodnione:) Za to Marco Polo ponoć wcale nie był w Chinach...
OdpowiedzUsuńpodobno leif eriksson, urodzony na islandii a wychowany na grenlandii (970-1020)
OdpowiedzUsuńto co ten marco robil jak wychodzil z domu mówic zonie, ze to sluzbowa podróz do chin??
~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńZ jednej strony takie próby dotarcia do prawdy cieszą, ale z drugiej odnoszę wrażenie, że jest w tym sporo chęci wywoływania sensacji. Wkrótce okaże się, że to nie Kopernik napisał "O obrotach ciał niebieskich". Bo to, że był kobietą, odkryto już parę lat temu. :)
~ blog sygrydy dumnej
To trzeba będzie przyjrzeć się Leifowi, bo na pewno był postacią barwną.
Żonie Marco Polo nie zazdroszczę. Mąż nieustannie w delegacji! :)
Za Kopernika pisała gosposia:P Albo i on sam własną gosposię udawał...
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuń...tak jak Pokora w filmie "Poszukiwany, poszukiwana" :D
sprawa sie wyjasnila! marco nie powiedzial nic zonie jak jechal do chin, bo tej zony po prostu nie mial - wyruszyl jako 17-latek. a potem o malo nie ozenil sie z chinsko-mongolska ksiezniczka, wiec sie z wyjazdu do chin nie musial tlumaczyc
OdpowiedzUsuńno i rzecz jasna MY bylismy w chinach przed markiem: W latach 1245-1247 na zlecenie papieża Innocentego IV z misją ewangelizacyjną do stolicy Mongołów w Karakorum udali się dwaj franciszkanie Giovanni di Piano de Carpini i pochodzący z Polski Benedykt Polak
~ blog sygrydy dumnej
OdpowiedzUsuńPolacy są absolutnie wszędzie! :)
Górą nasi.
Swoją droga strasznie mnie zaintrygował ten Marco - nomen omen - POLO! :D
Też zaczynam mieć poważne podejrzenia.
Ten Carpini zresztą też tak trochę wigilijnie mi pachnie... :)
OdpowiedzUsuńA ja podsunę Paniom, że i Carp-ini, i Polak są wydani po polsku. Nic tylko czytać, co oni tam za cuda u tych Mongołów oglądali:)
OdpowiedzUsuńidac dalej tym tropem - czy nie sadzisz, ze to wlasnie o marku (marcu /w marcu jak w garncu - nastepny polski slad!/) zaczeto mówic "prince polo" - i stad nazwa czekoladki? no bo i skad??
OdpowiedzUsuńpolak z karpiem na pewno widzieli cuda-wianki w zcasie swojej podrózy. czy czytac ich nalezy w uniwersalnej (niegdys) lacinie?
Jeśli tylko taka wola zainteresowanych, to może być po łacinie:P Mniej zainteresowanych odsyłam do polskiego wydania: "Spotkanie dwóch światów. Stolica Apostolska a świat mongolski w połowie XIII wieku - relacje powstałe w związku z misją Jana di Piano Carpiniego do Mongołów", pod red. Jerzego Strzelczyka, Poznań, "Abos", 1993.
OdpowiedzUsuńW wyniku Waszej podstępnej manipulacji przed chwilą stałam się posiadaczką biografii rzeczonego Marco Polo, bo autentycznie mnie bardzo zainteresował.
OdpowiedzUsuńWyprawa do Mongolii też bardzo mi się marzy, ale w celach krajoznawczych, nie łupieżczych.
Książka nie jest chyba dziełem najwyższych lotów, ale zapowiada się dość ciekawie.
Czytając, będę tropić dowody na polskość Marco! Proszę tymczasem uzbrójcie się w cierpliwość, bo to trochę potrwa zanim książka do mnie dotrze i utoruje sobie drogę w kolejce do czytania.
Na dzieło samego Polo zdecyduję się, jeśli biografia mnie do tego zmotywuje.
Polowałam również na Carpiniego, ale nie miałam szczęścia. Temat bardzo mnie zaintrygował.
No i kolejny polski ślad to oczywiście Polo Cockta, którą z pewnością sączył M. P. strudzony podróżą! :D
Rzecz jasna zwana Polo Cocktą na cześć Polo i Jamesa Cooka. :)
To ja Ci jeszcze podstępnie zarekomenduje książki Johna Mana o Czyngis-chanie, Kubiłaj-chanie i Wielki Murze. Smaczki mongolskie z pierwszej ręki:P
OdpowiedzUsuńbyla jeszcze kiedys "wielka ksiega mogolów" - choc nie bardzo to sie dalo czytac. myslam nawet, ze mam, ale znalazlam tylko dwa wydania slówek, dziela lenina i dialogi konfucjanskie :-(
OdpowiedzUsuńA przypadkiem nie "Tajna historia Mongołów"? Takie dłuuuugie i cienkie? Specyficzne dość w czytaniu, faktycznie.
OdpowiedzUsuńmoze i tak! mój b snobistyczny kolega pozyczyl mi w zaufaniu lata temu - ale nie sprostalam temu wyzwaniu, przyznam sie bez bicia
OdpowiedzUsuńSię nie dziwię:) To można kawałkami ewentualnie poczytać.
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńZa rekomendację bardzo Ci dziękuję. Dziś wybieram się do księgarni "naziemnej", więc zobaczę, co w mongolskiej trawie piszczy. :)
Najbardziej zafrapował mnie "Wielki Mur", bo troszkę obawiam się, że mongolscy wodzowie mogą się okazać dla mnie zbyt krwawi. Poczytałam sobie o tej książce Mana i zapowiada się naprawdę świetnie!
W przyszłym tygodniu wybieram się też do biblioteki, będę mieć na uwadze książki pana Mana. :)
Zaraz, zaraz, czy "Kubiłaj-chan" to nie jest przypadkiem Kubla Khan z poematu Coleridge'a?!?! Zawsze straszliwie mnie fascynowała ta historia, a zbieżność jest spora. Po przeczytaniu książki o mongolskim wodzu i przyjęciu sporej dawki opium Coleridge miał niesamowity sen, który potem spisał Tak właśnie powstał poemat, co wyjaśnia sam autor we wstępie.
Uprzedzając Wasze prośby - z góry nie zgadzam się na pisanie recenzji biografii Kubiłaj-chana w oparach opium! :)
~ blog sygrydy dumnej
"znalazlam tylko dwa wydania slówek, dziela lenina i dialogi konfucjanskie :-( "
:D
Tym razem przezornie nie spożywałam gorących płynów przy komputerze - i słusznie, bo byłoby krucho! :)
Będę pamiętać, że dzieło, o którym piszecie jest raczej dla koneserów i będę trzymać się z daleka.
Swoją drogą niezbyt tajna ta historia, skoro została opublikowana. :)
~ Lirael: Tenże ci on sam:) Jest u Mana bardzo smakowity opis poszukiwania rozkoszy dworca:P Wodzowie mongolscy wcale nie są krwawi, zaledwie parę piramid czaszek, naprawdę całkowicie akceptowalny poziom brutalności:)
OdpowiedzUsuńtemat zlapal mnie (a moze i moja podswiadomosc) w swoje jedwabne sidla. dzisiaj, wiedziona impulsem, zajrzalam do papierów po dziadziu. na malym karteluszku, zabazgranym maloczytelnym olówkiem wyczytalam, ze dziadziu przebywal w obozie jenieckim w latach 1915-18 w turkiestanie. a co wiedzie pzrez kraine turkiestan? jedwabny szlak - czyli marco polo sie klania!
OdpowiedzUsuń~ zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuń"rozkoszy dworca"???
Z pewnością nie korzystał z usług PKP! :D
Czaszki, w dodatku w gustownych piramidkach, potwierdzają moje obawy co do niepokojących skłonności mongolskich wojowników.
Wyprawa do księgarni okazała się porażką, będę musiała skorzystać z innych źródeł.
Przypomniałam sobie, że w stosach nieprzeczytanych książek mam dwie "jedwabne" pozycje: "Cień jedwabnego szlaku" Thurbona i "Jedwab. Szlakami dżonek i karawan" A. i E. Kajdańskich. Zapowiada się fantastyczna wyprawa.:)
~ blog sygrydy dumnej
Turkiestan wydaje mi się jeszcze bardziej tajemniczy niż Mongolia. Szkoda, że Twój dziadek miał na pewno smutne skojarzenia z tym krajem.
A propos jedwabnych sideł to ja też jestem omotana i jeśli nie przygniotą mnie stosy książek, wkrótce znajdę się na tym niesamowitym szlaku za pośrednictwem lektur.:)
Raz w Xanadu chan Kubla rzekł,
OdpowiedzUsuńIż stanąć ma Rozkoszy Dworzec...
Wychodzi, że nie dość, że był zdobywcą, to jeszcze prekursorem kolei, no ładnie:P
o, dziadziu nauczyl sie tam rosyjskiego (a nie mongolskiego ani chinskiego) - widocznie mogolowie i mongolowie juz te okolice byli opuscili. wiec w zasadzie nie ma tego zlego...
OdpowiedzUsuń