29 grudnia 2010

Natasha Solomons, "Lista pana Rosenbluma"


Maki na polu pszenicy

"Jeśli zobaczysz kędzierzawą świnię z Dorset, jesteś prawdziwym Dorsetczykiem"[1] – tak brzmi punkt sto pięćdziesiąty pierwszy listy pana Rosenbluma. Wszystko zaczęło się od broszury, którą Jack otrzymał od angielskiego urzędnika imigracyjnego. "Zbiór przydatnych informacji" przeznaczony był dla uchodźców, Żydów pochodzenia niemieckiego i miał im ułatwić asymilację. Najpierw liczył osiem punktów. Przez wiele lat pan Rosenblum opatrywał go komentarzami i pieczołowicie dopisywał kolejne pozycje.

Jackowi Rosenblumowi udało się uciec przed wojenną zagładą. Los ocalił również jego żonę i córeczkę. Niestety, dla pozostałych członków rodziny nie był aż tak łaskawy. Poznajemy dzieje Jacka, Sadie i małej Elizabeth od chwili przybycia do Anglii. Początkowo mieszkają w Londynie, gdzie nasz bohater zakłada lukratywną fabrykę dywanów, potem, realizując  irracjonalne mrzonki Jacka, przenoszą się na wieś. Zaczynają nowe życie  w malowniczym hrabstwie Dorset. Obsesją Rosenbluma staje się bowiem upodobnienie siebie i rodziny do typowych Brytyjczyków, wtopienie się w otoczenie. To nie jest łatwe, bo w czasie wojny niemieckie korzenie wykluczają miłe przyjęcie. Żydowskie pochodzenie Jacka również nie wywołuje entuzjazmu Anglików: "Ż y d. Takie krótkie słowo, a wywoływało tyle problemów."[2]

Chęć upodobnienia się do mieszkańców Wielkiej Brytanii nie wynika tylko z fascynacji Jacka Albionem: "Czuł się członkiem elitarnego stowarzyszenia gorliwych anglofilów, oddanych zachowaniu wszystkiego, co wspaniałe na tej małej wyspie."[3] Bycie takim jak inni i przez to niewidzialnym nakazuje mu również instynkt samozachowawczy: "tylko jeśli staniemy się tacy jak oni, uda nam się wśród nich ukryć. Nie możemy być jak maki na polu pszenicy."[4] Przecież "rolą Żydów jest nierzucanie się w oczy."[5]

Autorka nie tylko świetnie portretuje pana Rosenbluma i jego rodzinę, lecz również towarzysząc Jackowi w rozpaczliwych, często komicznych,  próbach stania się Anglikiem, trafnie przedstawia Brytyjczyków i ich nieszkodliwe dziwactwa, ale też ksenofobię i szowinizm: "W sposób naturalny zakładali swoją wyższość nad każdym innym narodem z taką samą niezachwianą pewnością, z jaką wiedzieli, że pociąg 7.03 do stacji Victoria zatrzymuje się w Vauxhall."[6].

Powieść Natashy Solomons gorąco polecam miłośnikom angielskiej prowincji, gdyż pisarka pięknie oddaje uroki brytyjskiej wsi, jest wrażliwa na jej krajobraz i przyrodę: "Samochód mknął po wąskich dróżkach, spienione kwiecie trybuli i skrzydła ciem połyskiwały biało w poświacie księżyca. Nocne powietrze było gęste od zapachu kwiatów, w każdym niemal ogrodzie rósł kwitnący krzak bzu i unosiła się słodka woń lawendy."[7] Wielbicieli słynnych dzwoneczków z filmu "Bright Star" ucieszy wiadomość, że w powieści jest malownicza scena z ich udziałem.

Co odróżnia "Listę pana Rosenbluma" od innych utworów poruszających bolesną tematykę wojny i holocaustu? "Lista pana Rosenbluma" nie jest kolejną wersją "Listy Schindlera". Przede wszystkim zaskakuje humor. Zaznaczam, że nie są to błazenady w stylu "Allo, allo", a zaprawiony ironią uśmiech przez łzy, jaki znamy z filmu "Życie jest piękne" Benigniego. Książka obfituje w zabawne sytuacje, a stosunek autorki do pana Rosenbluma nazwałabym sarkastyczną czułością. Komicznym faux pas anglofila towarzyszą fragmenty nasycone liryzmem i smutkiem. Na przykład ogromnie poruszyła mnie scena, w której Sadie ma przeczucie, że coś złego dzieje się z jej matką. Wzruszają także jej wspomnienia z Niemiec.

W czasie lektury "Listy pana Rosenbluma" odnosiłam wrażenie, że czytam bardzo dobrą, chwilami wręcz świetną powieść. Mam jednak dwa zastrzeżenia, które obniżyły ocenę. Moim zdaniem książka jest o kilkadziesiąt stron za długa - fragmenty poświęcone budowie pola golfowego nużyły mnie niemiłosiernie. Niemalże fizycznie męczyłam się razem z biednym Jackiem. Drugi zarzut dotyczy portretów mieszkańców Dorset. Uważam, że ich wizerunki nie zostały wystarczająco zindywidualizowane, że można było wydobyć z nich więcej.

Na koniec pochwalę się, że znalazłam w powieści polski akcent. Otóż okazuje się, że Jack słabo znał nasz język i kiedyś czytał polski przekład P.G. Woodehouse’a. Przy okazji dodam, że "Lista pana Rosenbluma" została świetnie przetłumaczona. Fragment o duszkach i poduszkach to translatorski majstersztyk.

Pomimo pokaźnych rozmiarów tej recenzji odnoszę wrażenie, że tylko musnęłam powierzchnię "Listy pana Rosenbluma". Będę niecierpliwie czekać na kolejną powieść Natashy Solomons, bo jej zaskakująco dojrzały debiut  rozbudził mój apetyt.  Premiera "Novel in the Viola" przewidziana jest na 1 marca przyszłego roku.
____________________
[1] Natasha Solomons, "Lista pana Rosenbluma", tłum. A. Górska, Dom Wydawniczy Rebis, 2010, s. 375.
[2] Tamże, s. 320.
[3] Tamże, s. 127.
[4] Tamże, s. 147
[5] Tamże, s. 8.
[6] Tamże, s. 37.
[7] Tamże, s. 316.

Moja ocena: 4+ (tym razem plus jest naprawdę duży :)

Trailery "Listy pana Rosenbluma"

7 komentarzy:

  1. Skojarzyli mi sie tu Skamandryci (a pzrynajmniej ci żydowskiego pochodzenia), którzy tak bardzo musieli udowadniać zakorzenienie w polskości, że stworzyli najwspanialsze dzieła polskiej literatury.
    A co do "Listy"- chętnie przeczytam, arcyciekawy temat.

    OdpowiedzUsuń
  2. Zaintrygowałaś mnie szaleńczo. Tematyka żydowska to mój ulubiony motyw literacki. Czytam książki z tego kręgu kulturowego wręcz pasjami. Na pewno przeczytam. Dziękuję za kolejną inspirację. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Pierwszy trailer bardzo malowniczy. Lirael, co tak błękitnieje (liliowieje) w tym lesie? To pewnie ten sam kwiat, który uwieczniają plakaty z "Jaśniejszej od gwiazd".

    Prowincje Albionu...nie dziwi anglofilia pana Rossenbluma.
    Lirael, ale Ci się trafiają ostatnio perełki. Ja się rozsmakowałam już w Twojej prezentacji.

    Zapamiętam tytuł. Chyba kiedyś Zosik o tej książce pisała.

    ren

    OdpowiedzUsuń
  4. ~ Iza
    Ciekawe skojarzenie ze Skamandrytami.
    Pan Rosenblum też wciąż udowadnia swoją angielskość, co akurat w jego przypadku daje efekty karykaturalne.
    A "Listę..." bardzo polecam. Sądzę, że Cię nie rozczaruje.

    ~ Jolanta
    Nie ukrywam, że kilka razy pomyślałam o Tobie czytając "Listę..." - zauważyłam, że ta tematyka również Ciebie interesuje i miałam wrażenie, że Tobie również ta powieść przypadnie do gustu.
    Miłej lektury! :)

    ~ tamaryszek
    Masz rację, te dzwoneczki to właśnie kwiatki z "Jaśniejszej od gwiazd". W książce też błękitnieją intensywnie.
    Bardzo chciałabym kiedyś zobaczyć taką szafirowo-liliową kołderkę w lesie. :)
    "Listę..." na pewno recenzowała też Ania ("Czytanki Anki").
    Cieszę się, że powieść Solomons zaintrygowała Cię. Mam nadzieję, że Ci się spodoba.

    OdpowiedzUsuń
  5. Też do niej kiedyś sięgnę, bo obecnie jestem w podobnym klimacie angielsko-żydowskim (Wieczory kaluki). Lubie, jak książki układają mi się tematycznie.
    Słonecznych dni:)
    Jak ja lubię kolor Twego bloga:)

    OdpowiedzUsuń
  6. trailery rzeczywiscie znakomite!

    a temat nadal aktualny. rzad szwedzki caly czas debatuje co by tu zrobic, zebyc uszwedzic imigrantow. pare lat temu planowano nawet egzamin z jezyka. teraz o opanowaniu jezyka wstyd mowic, poniewaz to haslo sveriges demokrater o korzeniach neonazistowskich. na interview o prace mozna dostac pytanie jak sie zachowuje w toalecie albo przy stole. kazda nacja swoj ogon chwali, negujac przy okazji osiagniecia innych...

    OdpowiedzUsuń
  7. ~ nutta
    "Wieczory kaluki"? Nie słyszałam o tej książce, ale właśnie przeczytałam notę wydawniczą i zapalałam chęcią poznania tej powieści! Wydaje się super. Z opisu wynika, że pan Rosenblum ze swoją listą są zdecydowanie w podobnym klimacie.
    Cieszę się ogromnie, że kolor Ci się podoba. Jestem fanką lawendy! :)

    ~Sygryda
    Szwedzka wersja "Pana Rosenbluma..." mogłaby być ciekawa.
    Gdyby pozostawiono ten egzamin, imigranci mieliby większą motywację do nauki. Pamiętam, że pisałaś kiedyś o zasiedziałej polskiej parze, która nie była w stanie porozumieć się po szwedzku.

    OdpowiedzUsuń