Lecz gdzie się podziały niegdysiejsze śniegi?
No i masz babo placek, a raczej wykwintną francuską tartę. Znowu muszę przemeblować swój literacki światopogląd. Niejaka pani Sidonie-Gabrielle Colette przez całe lata tkwiła sobie w wirtualnej przegródce z napisem „literatura przyjemna w lekturze, frywolna, urocza, ale nic poza tym”. Literatura jak obłok perfum, który daje chwilę rozkosznych doznań, po czym znika bezpowrotnie. Tymczasem powieść „Chéri” przenicowała moje poglądy na twórczość tej pisarki. Pod maseczką pikantnej, a jednocześnie eleganckiej opowiastki dla znudzonych pań, kryje się drugie dno, które zaskoczyło mnie swoją głębią. A w dodatku jak to wszystko jest opowiedziane!
Fabuła powieści, której oś stanowi romans starzejącej się kurtyzany z zabójczo przystojnym młokosem, nie grzeszy oryginalnością, ale Colette nie pozwoliła mi o tym pomyśleć ani przez chwilę. W ogóle nie pozwalała mi myśleć o czymkolwiek innym niż losy jej bohaterów. Książka od pierwszych chwil pochłonęła mnie do tego stopnia, że wynurzanie się było bolesne. Bardzo bałam się zakończenia, które mogło zepsuć wszystko i zepchnąć powieść w stronę landrynkowego kiczu. Na szczęście statek spokojnie i pewnie dopłynął do brzegu, choć uprzedzam, że ostatnie strony nie są łatwe do przełknięcia.
Najważniejszy atut powieści to kreacje głównych postaci. Dawno już nie czytałam książki, w której bohaterowie byliby tak przekonywający. Po papierowej i przeraźliwie sztucznej Jance Dernowiczównie z „Kobiet” Zofii Nałkowskiej Léa de Lonval, która „uwielbiała porządek, piękną pościel, dojrzałe wina i wyszukaną kuchnię”[1] wydała mi się wręcz namacalnie prawdziwa, podobnie zresztą jak tytułowy Chéri. Dużym sukcesem jest to, że pisarka uniknęła farsy. Związek czterdziestodziewięcioletniej kokoty z żigolakiem-lekkoduchem tak łatwo można było ośmieszyć, tak łatwo można było pójść w stronę taniej sensacji. Tymczasem Colette przedstawiła ich uczucie jako jedną z niewielu ładnych i wartościowych rzeczy jakie im się przytrafiły w życiu, a uczyniła to pięknie i bez popadania w czułostkowość.
Autorka okazała się też mistrzynią w portretowaniu postaci drugoplanowych. Za pomocą kilku słów potrafi stworzyć pulsującą życiem osobę. Zerknijmy ukradkiem na znajomą Léi:
Stara Lili była skandalicznie modna. Dolną część jej ciała otulała spódnica w modro-białe prążki, na nagim zaś dekolcie o skórze łykowatego indyka rozchylał się niebieski spencerek; srebrny lis nie zakrywał doniczkowatej, podobnej do brzucha szyi, która wchłonęła podbródek...
„Przerażające", pomyślała Léa. Nie mogła oderwać wzroku od kilku szczególnie ponurych szczegółów, jak na przykład bretoński beret z białego filcu zalotnie zsunięty do tyłu na krótkiej peruce z kasztanowych włosów o różowawym połysku albo sznur pereł częściowo ginący w głębokim rowie, który niegdyś nazywano „naszyjnikiem Wenus”...[2]
Mimo pozorów lekkiej opowiastki książka Colette jest smutna. Starość i przemijanie to tematy, którym autorka poświęca szczególnie dużo miejsca. Choć Léa oświadcza buńczucznie „zapadam się w starość swobodnie niby w ślad po dawnym upadku…”[3], tak nie jest. To, co dzieje się nieubłaganie z jej ciałem, jest dla niej koszmarem. Nad powieścią unosi się pełne zadumy pytanie rodem z „Ballady o paniach minionego czasu” Villona: Mais où sont les neiges d'antan? Colette nie poprzestaje na nutce melancholii. Obrazy starzejących się kobiet są bezlitośnie naturalistyczne, jak choćby cytowany już portret Lili.
Autorka jest mistrzynią detalu. Jak łatwo sobie wyobrazić czerwcowe truskawki podane z ogonkami na talerzyku z Rubelles, zielonym jak mokra rzekotka[4], poczuć tchnienie różowej akacji która pachniała tak intensywne, że Léa i Cheri odwrócili się, „jakby chcieli zobaczyć, czy stanęła w progu”[5], lub z „niewinną przyjemnością” poczuć pod palcami jedwab.[6] Zauważyłam, że pisarka jest szczególnie wrażliwa na uroki światła. Jak malarz impresjonista potrafi dostrzegać jego różne odcienie, od gry refleksów w pompejańskiej łazience po nieuchwytny połysk barwnej podszewki. Oto mój ulubiony przykład literackiej zabawy światłem à la Colette:
Nie ruszał się. Obawiał się, że drgnięciem skruszy resztkę radości, optyczną przyjemność, jaką czerpał z różowego żaru zasłon, żelaznych i miedzianych wolut łoża połyskującego w barwnym powietrzu pokoju. Zdawało mu się, że wielkie szczęście z poprzedniego wieczoru schroniło się, skurczone do bardzo małych rozmiarów, w świetlnym refleksie, w tęczy igrającej na ściance karafki napełnionej wodą. [7]
Istotną rolę w powieści odgrywają perły. Wracają kilkakrotnie jako atrybut kobiety luksusowej, symbolizują też miłość, ale również łzy. Ich księżycowy połysk dodaje blasku opowieści o Léi i Fredzie.
Polskie wydanie powieści "Chéri" jest jak bibelot. Zdjęcia z filmu dość silnie narzucają wizerunek bohaterów, czego nie znoszę. Obawiam się, że Léa będzie dla mnie zawsze miała twarz Michelle Pfeiffer, którą zresztą bardzo cenię. Nie oglądałam jeszcze adaptacji, ale dobór aktorów wydaje mi się wręcz rewelacyjny. Książka zainspirowała także twórców kampanii reklamowej Chanel. A niesforny „Chéri” to prawdziwe dziecko szczęścia – przekład na język polski jest bardzo udany. Anna Topczewska świetnie wyczuła subtelny urok i podszyte ironią poczucie humoru francuskiej pisarki i potrafiła je oddać słowami.
Zagłębiając się w dzieje literatury światowej na próżno będziemy szukać informacji, że "Chéri" był kamieniem milowym w jej rozwoju. Czytelnicy, którzy od każdej książki oczekują, że wstrząśnie ich jestestwem, na próżno będą u siebie wypatrywać objawów estetycznego szoku. "Chéri" bez trudu podbije serca tych, którzy jeszcze nie zapomnieli, ile przyjemności daje wzruszająca, doskonale opowiedziana historia. Natomiast tych, którzy szerokim łukiem omijają twórczość tej pisarki, bo taka mało ambitna, pragnę powiadomić, że przedmowę do jej powieści "Czyste, nieczyste" napisała Maria Janion.
Trudno racjonalnie wytłumaczyć magię słów Colette, choć z pewnością powstały opasłe opracowania na ten temat. Pięknie ujęła to Julia Kristeva: "Kocham twórczość tej kobiety: to jest natychmiastowa przyjemność bez dlaczego".[8]
Colette i i jej kotka, Kiki przy pracy
________________ [1] Colette, "Chéri", tłum. Anna Topczewska, Wydawnictwo W. A. B., 2010, s. 13.
[2] Tamże, s. 86.
[3] Tamże, s. 175.
[4] Tamże, s. 21.
[5] Tamże, s. 47.
[6] Tamże, s. 193.
[7] Tamże, s. 214.
[8] Cyt. za: Maria Janion, "Przedmowa", [w:] Colette, "Czyste, nieczyste", tłum. Katarzyna Bartkiewicz, Wydawnictwo W. A. B., 2010, s. 16.
Moja ocena: 5
Podobno gdy kiedys bedac za granica Colette zauwazyla spacerujacego po ulicy kota, zakrzyknela radosnie: nareszcie ktos kto mówi po francusku!
OdpowiedzUsuńPisarką jest świetną, to oczywiste i nie ma sie czemu dziwic ;).
Lirael - napisałaś o "Chéri" w taki sposób że pytać "dlaczego" już nie ma sensu i nawet nie wypada :) To chyba tylko Ty tak potrafisz! Dzięki stokrotne :)
OdpowiedzUsuńI nie zapominaj, że profesor Janion dzielnie sekunduje w zachwytach Kazimiera Szczuka - to na wypadek zarzutów o niefeminizm i antygenderowość Colette:D A recenzja wielkiej urody, zazdroszczę i zaczynam się wstydzić swoich pobieżnych uwag:)
OdpowiedzUsuńLirael :) jak mogłaś ?! ja jeszcze do tej pory nie przeczytałam żadnej "Klaudyny", a tu już następna Colette w kolejce :)) eeeech..... :))
OdpowiedzUsuń~ peek-a-boo
OdpowiedzUsuńAnegdota o kocie urocza! :) Widoczna na zdjęciu zażyłość z Kiki świadczy o tym, że Colette przepadała za tymi zwierzakami.
Obawiam się, że nie dla wszystkich to jest oczywiste, ale dzięki "Chériemu" jednej wątpiącej ubyło. :)
~ Nemeni
Jeśli kiedyś zdarzy mi się blogowy kryzys, to przeczytam sobie Twój komentarz i od razu zły nastrój pryśnie. :) To ja stokrotnie dziękuję i zachęcam Cię do lektury książek Colette.
~ Zacofany.w.lekturze
O zachwytach Kazimiery Szczuki nie wiedziałam, będę musiała dotrzeć do tego tekstu. Pamiętam natomiast, że we wspomnieniach o Nałkowskiej pojawiła się informacja, że z entuzjazmem czytywała Colette.
Dzięki, ale pragnę Ci przypomnieć, że to Twoja recenzja "Chériego" zmusiła mnie do tytanicznej pracy, porównywalnej do wyładowania wagonu węgla: żeby wydobyć tę powieść spośród stosów w szafie, musiałam ją praktycznie opróżnić z książek. :) No i z Twojego poduszczenia "Chéri" pojechał na Roztocze. :)
~ Sempeanka
Mam nadzieję, że mi wybaczysz. :) Jeśli mogę się wtrącić, to na pierwszy ogień proponowałabym jednak "Chériego". Wprowadzi Cię w stan takiego zachwytu, że potem przeczytasz wszystkie Klaudyny w jeden weekend. :)
@Lirael: zachwyty Szczuki są chyba na okładce "Cheriego". A wysiłek przy rozładunku należał Ci się za to, że pogardliwie wrzuciłaś taką perłę w otchłanie mebla:D
OdpowiedzUsuń~ Zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńFaktycznie, jest na okładce, właśnie sobie przeczytałam. Ciekawy zestaw w blurbie: The New Republic, The New York Times, Kazimiera Szczuka. :)
Mam nadzieję, że już swój lekceważący uczynek odpokutowałam. :) Chyba spiszę książki, które zalegają na dnie szafy, żebyś pod żadnym pozorem ich nie recenzował, bo znowu mnie będzie czekać harówka. :)
Szkoda fatygi:) Wystrzegając się recenzowania książek z szafy, niechcący omówię coś, co trzymasz na pawlaczu albo w piwnicy pod węglem:)
OdpowiedzUsuńKazia Szczuka rulez:D
~ Zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńPawlacza nie posiadamy, w piwnicy książek brak, więc jedyna strefa zagrożona, to dno szafy. :)
Nie pozostaje mi nic innego, jak sporządzić listę ksiąg zakazanych. :)
Do Colette mnie przekonywać akurat nie trzeba, ale tą wzmianką o świetle sprawiłaś że chcę już dorwać "Chériego" sto razy bardziej niż chciałam wcześniej, a chciałam bardzo! Uwielbiam te "świetlane" opisy, śledzić wysiłki uchwycenia w słowach tego, co tak przecież trudne do uchwycenia...
OdpowiedzUsuńA Ty, Lirael, czytałaś "Czyste, nieczyste"? Mnie do tej książki ciągnie od dawna, ale jakoś mniej o niej w blogowym świecie słyszę.
~ Naia
OdpowiedzUsuńMnie wprost urzekły te świetliste opisy. Masz rację, że malowanie światła słowami jest trudne i zdarza się w literaturze nieczęsto, więc wersja Colette bardzo silnie do mnie przemówiła.
"Czyste, nieczyste" już zakupiłam, ale jeszcze nie przeczytałam. Podobno Colette właśnie tę powieść uważała za swoją najważniejszą książkę, więc jestem jej bardzo, ale to bardzo ciekawa.
Życzę Ci rychłego dorwania "Chériego". :)
Tak pięknie piszesz o tej książce, że zapragnęłam ją przeczytać :) Jednak najpierw chyba skuszę się na dziennik colette. pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuń"Cheri" przeczytałam kilkanaście miesięcy temu i byłam zachwycona. Pióro na najwyższym poziomie, jednak nie można też zapominać o tłumaczu, który wykonał swoją pracę bezbłędnie.
OdpowiedzUsuńŚwietna recenzja, zawarłaś w niej to, co sama chciałabym powiedzieć.
Pozdrawiam i życzę miłego dnia.:)
Colette podczytywałam w zamierzchłych czasach, były to "Claudyny". Jakoś nigdy nie zastanawiałam się, czy było coś oprócz "Claudyn", a tu proszę...
OdpowiedzUsuńPamietam ze cos mnie zniechecilo do Klaudyny, ale juz nie pamietam co :)
OdpowiedzUsuńNatomiast wzruszyl mnie Truman Capote, ktory spotkal Colette juz jako stara kobiete, a ona okazala sie namietna kolekcjonerka kul do papierow (takich ciezarkow, zeby papiery nie fruwaly o ile dobrze zrozumialam). Capote dzielil te namietnosc wiec Colette bez namyslu ofiarowala mu najcenniejszy egzemplarz ze swojej kolekcji, a na jego protesty odpowiedziala po prostu "Nie warto dawac prezentu, ktory nic dla nas nie znaczy." A juz to zdjecie z psem mnie rozbroilo. To spojrzenie zbuntowanej dziewczynki...
To mowilam ja - Hannah, tylko mnie Google nie chce tu wpuscic jako mnie.
I jeszcze jedno - ten komentarz Kristevej jest bez sensu. Kazda dobra literatura daje przyjemnosc bez dlaczego. Nabokov nazywal to tym elementarnym dreszczem przebiegajacym po plecach.
OdpowiedzUsuńTo wymysl krytykow, ze trzeba szufladkowac i nazywac dlaczego jakas ksiazka sprawia radosc. Owszem, to moze byc czesc radosci, taka analiza, ale zbyt czesto sluzy jej zabijaniu.
Znowu Hannah :)
Cieszę się, że kolejna osoba sięga po tę książkę :)
OdpowiedzUsuń~ Dosiak
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę i mam nadzieję, że sięgniesz po tę książkę. Ja też mam w planach "Niebieską latarnię", ale na pierwszy ogień pójdą powieści i opowiadania. :) Szkoda, że jest ich tak niewiele.
~ Miss Jacobs
Dziękuję Ci za miłe słowa. cieszę się, że podzielasz mój zachwyt dla przekładu tej książki. Mam tylko wątpliwości co do użytego kilkakrotnie słowa metresa, bo kojarzy mi się z bardziej zamierzchłą przeszłością, ale chyba marudzę. :)
Ja też byłam zachwycona "Chérim".
Również serdecznie Cię pozdrawiam.
~ Monotema
To dokładnie tak samo jak ja. :)
Pamiętam, że serię o Klaudynie czytałam z płonącymi uszami jako nastolatka. Byłam skupiona raczej na obyczajowych sensacjach niż walorach literackich prozy Colette. Wydaje mi się, że nadszedł czas na ponowną lekturę. :)
~ Hannah
OdpowiedzUsuńPrzykro mi z powodu kłopotów technicznych. Wątpię, czy pocieszy Cię informacja, że mnie przed chwilą rozpłynęła się w cyberprzestrzeni tasiemcowo długa odpowiedź na Twój komentarz. :(
Nie wiem, dlaczego Google nie chce Cię wpuścić. Sprawdzałam w ustawieniach i mam zaznaczoną opcję, że komentować mogą wszyscy. W każdym razie proszę, pamiętaj, że jesteś tu zawsze bardzo mile widzianym gościem, bez względu na kaprysy Google. :)
Kolejna ujmująca historia o Colette! Jestem przekonana, że Capote uznawał jej prezent za jeden z najciekawszych okazów w swojej kolekcji. Wydaje mi się, że autorka "Chériego" była ciepłą i pełną uroku osobą również prywatnie.
Zdjęcie z psem wywołało tez mój entuzjazm. Podobno ten buldożek odegrał znaczącą rolę w życiu Colette, ale będę musiała o tym więcej poczytać.
Mnie się komentarz Kristevej bardzo podoba. Sądzę, że chodziło jej o to, że niektóre książki odbieramy inaczej niż pozostałe, niektóre trafiają prosto w serce. Kristeva nie mówi o literaturze w ogóle tylko o twórczości Colette. Widocznie na nią tak właśnie metafizycznie działa, co jestem w stanie zrozumieć, bo „Cheri” na mnie też rzucił czar. :) Takie książki nie zdarzają się często. Są dzieła, o których można spokojnie i rzeczowo rozmawiać, zastanawiając się dlaczego nam się podobają. Przykładowo „Jądro ciemności” Conrada, które uważam za przykład dobrej literatury, nie dało mi przyjemności bez dlaczego.
Zgadzam się z Tobą, że są krytycy i naukowcy, którzy zachowują się jak bezduszni laboranci i rozkładają powieści na czynniki pierwsze, ale staram się takich tekstów unikać. :)
~ Domi
Wydaje mi się, że powieść Colette zasługuje na jeszcze większe zainteresowanie czytelników, choć widzę, że fanów całkiem sporo. :)
Pozwolę sobie wspomnień, że na "Cheriego" można głosować w plebiscycie "Złota Zakładka" - szkoda żeby przepadł:D
OdpowiedzUsuńDopiero dopadłam "Klaudynę", a tu trzeba pędzić dalej z językiem na brodzie. Styl - sądząc po cytacie - akuratny. Mam wynotowane w moich złotych myślach - "zapadam się w starość"- a przecież "Cheri" nie czytałam. Widocznie komuś też ten fragmencik się spodobał. Piękna recenzja. Piękna.:)
OdpowiedzUsuńPrzeczytalam na razie tylko jej "Kotke" - historie kobiety (slusznie!) zazdrosnej o kota swojego meza i zakochalam sie w inteligencji tej pisarki i jej autentycznych, wielowymiarowych bohaterach. Na pewno skusze sie rowniez na "Chéri."
OdpowiedzUsuńTo ostatnie zdjecie Colette z buldogiem francuskim jest po prostu fantastyczne.
Nie czytałam, nie mam na razie w planach, ale czyta się wyśmienicie, i notkę, i komentarze pod nią. Dzięki niej zrozumiałam, dlaczego nie umiem napisać nic sensownego o "Krystynie córce Lavransa", bo podoba mi się bez "dlaczego", ot co.
OdpowiedzUsuńDziękuję. :)
~ Zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńDzięki za przypomnienie, czas płynie nieubłaganie i już trzeba oddać głos. Będę "Chériemu" kibicować. :)
~ Ksiazkowiec
OdpowiedzUsuńAbsolutnie nigdzie nie trzeba pędzić, przy twórczości Colette to wręcz jest niewskazane. Ona zaprasza do powolnego smakowania, cieszenia się detalami świata, który już nie istnieje.
Mam nadzieję, że "Chéri" sprawi ci dużo radości. Jak już się zwierzałam, mam mętne wspomnienia z "Klaudyn", ale proponowałabym zacząć od tej niewielkiej książeczki.
Bardzo się cieszę, że recenzja przypadła Ci do gustu i że mi o tym tak sympatycznie i ciepło powiedziałaś.
~ Katasia_k
Bardzo zaintrygowała mnie Twoja wzmianka o "Kotce". Wydaje mi się, że w książkach Colette w ogóle jest galeria ciekawych kocich postaci.
:)
Przypuszczam, że lektura powieści Colette po francusku daje jeszcze więcej przyjemności, więc "Chéri" powinien Ci sprawić sporą radość.
Na zdjęciu Colette i buldożek są idealnie zgrani kolorystycznie. :)
~ Agnes
To ja bardzo Ci dziękuję.
Przyznam, że dla mnie napisanie o "Krystynie córce Lavransa" też byłoby nie lada wyzwaniem. Ciekawy zbieg okoliczności, bo właśnie niedawno myślałam o tej powieści. Upłynęło już sporo lat od jej przeczytania, a ona została we mnie bardziej niż przypuszczałam. To jest właśnie coś, co naprawdę trudno racjonalnie wytłumaczyć.
Na myśl o chłodnym i logicznym pisaniu na temat książek, które podobają mi się bez "dlaczego", czuję się wręcz nieswojo. :)
Ja tez mam mętne wspomnienia z "Klaudyn". W ogóle teraz boom na wszystkie książki, z których mam mętne wspomnienia (np. z Królów przeklętych).
OdpowiedzUsuńTutaj ocena mówi sama za siebie:).
~ Iza
OdpowiedzUsuńZ Królami przeklętymi mam identycznie, oni mi się kompletnie zlewają. :) Najwyraźniej pamiętam pierwsze tomy cyklu. Może były najlepsze, najbardziej dopracowane.
Mam tendencję do zawyżania ocen, ale "Chéri" w pełni zasłużył na wysoką notę. :)