Wszystko, co dobre, zaczyna się od kota
Przełamując fale kryzysu czytelniczego, postanowiłam sięgnąć po pozycję lekką w odbiorze i bezpretensjonalną. Udałam się do księgarni w myśl zasady „każdy pretekst jest dobry”. Wybór padł na książkę Francesca Mirallesa „Miłość przez małe m”.
Bohaterem powieści jest samotny mężczyzna o imieniu Samuel. Ma trzydzieści siedem lat i jest pracownikiem naukowym wydziału germanistyki uniwersytetu w Barcelonie. Jego życie toczy się utartym torem. Wydaje się, że jest z niego zadowolony, a w każdym razie pogodzony z losem. Poznajemy go w sylwestrowy wieczór, na moment przed północą. Już wkrótce nastąpi lawina zmian, które wydarzą się za sprawą uroczego kotka. Wraz z pojawieniem się zwierzątka w życie Samuela wkroczą intrygujące postacie – sąsiad Tytus, tajemniczy pisarz Valdemar, nieśmiała pani weterynarz Meritxell, Gabriela, która w dzieciństwie obdarzyła go szczególnym pocałunkiem. I nic nie będzie już tak jak przedtem. Wszak „Wszystko co dobre zaczyna się od kota”[1].
Cóż oznacza tytułowa miłość przez małe m? „Człowiek robi dobry uczynek, jakąś małą rzecz, i wyzwala cały łańcuch zdarzeń, które zwracają mu tę odrobinę miłości, jaką podarował, wielokrotnie pomnożoną. W końcu, choćby chciał wrócić do punktu wyjścia, nie może. Bo miłość przez małe „m” odcięła mu drogę do tego, czym był wcześniej.”[2] Dobro zostaje sowicie nagrodzone. Bohater podlega pozytywnym zmianom. Życie jest piękne, jak na arbuzie Fridy Kahlo.
W książce Mirallesa drażniło mnie budowanie w czytelniku przekonania, że autor zna odpowiedzi na wszystkie dręczące ludzkość od wieków pytania. Powieść usiana jest gładkimi sentencjami, które moim zdaniem szczególną odkrywczością nie grzeszą: „Żeby znaleźć, musisz zaufać losowi”[3], „Czyż nie jest prawdą, że jeśli podzielimy się z kimś troską, ciąży nam ona o połowę mniej?”[4], „naszą wartość mierzy się głównie tym, ile dobrego robimy dla innych.”[5], „niech sobie mówią, co chcą, ale życie nigdy nie jest proste” [6]. Zdziwiło mnie to, że autor jest panem w średnim wieku – naiwność i infantylizm w oglądzie świata wskazywałyby na efeba z wieży z kości słoniowej.
Powieść rozczaruje miłośników głębszych przemyśleń, ale portret rezolutnego Mishimy na pewno ucieszy osoby uwielbiające koty. Fragmenty o czworonożnym szelmowatym intruzie, który szturmem zdobył serce poważnego naukowca, to chyba najbardziej udana cześć powieści Mirallesa i odnoszę wrażenie, że pisarz nie do końca wykorzystał drzemiący w kocim bohaterze potencjał.
W „Miłości przez małe m” jest wiele odwołań do literatury, filmu, muzyki. Niektóre bardzo mnie zaciekawiły. Niestety, te wzmianki i anegdoty chwilami są lepsze niż sama opowieść o Samuelu. Autor wydał mi się trochę niekonsekwentny w podejściu do czytelnika – początkowo mentorskim tonem tłumaczy od podstaw, co to są „Cierpienia młodego Wertera”. Potem uprawia erudycyjny surfing, odwołując się do licznych tekstów kultury.
Historia metamorfozy Samuela opowiedziana została w konwencji realizmu magicznego, co akurat mnie bardzo odpowiada, ale dziwię się, że wydawca nie zasygnalizował tej konwencji na okładce. Wnioskując na podstawie noty, spodziewać się możemy opowieści realistycznej. Tajemniczą atmosferę buduje również miejsce – akcja powieści toczy się w Barcelonie, która stała się już dyżurnym tłem do opowieści o zagadkowych manuskryptach i pisarzach. Niestety, baśniowość i poetyckość nie rekompensują braków warsztatowych pisarza, a wręcz je uwypuklają. Z rosnącym znużeniem obserwujemy snujące się postacie, nieuchronnie zbliżające się do hollywoodzkiego happy endu.
Bezsprzecznie podoba mi się natomiast fakt, że część dochodu ze sprzedaży powieści przeznaczona została na rzecz Kociego Azylu w Konstancinie. Co nie zmienia faktu, że jest to literatura przez małe l.
___________________________________Bohaterem powieści jest samotny mężczyzna o imieniu Samuel. Ma trzydzieści siedem lat i jest pracownikiem naukowym wydziału germanistyki uniwersytetu w Barcelonie. Jego życie toczy się utartym torem. Wydaje się, że jest z niego zadowolony, a w każdym razie pogodzony z losem. Poznajemy go w sylwestrowy wieczór, na moment przed północą. Już wkrótce nastąpi lawina zmian, które wydarzą się za sprawą uroczego kotka. Wraz z pojawieniem się zwierzątka w życie Samuela wkroczą intrygujące postacie – sąsiad Tytus, tajemniczy pisarz Valdemar, nieśmiała pani weterynarz Meritxell, Gabriela, która w dzieciństwie obdarzyła go szczególnym pocałunkiem. I nic nie będzie już tak jak przedtem. Wszak „Wszystko co dobre zaczyna się od kota”[1].
Cóż oznacza tytułowa miłość przez małe m? „Człowiek robi dobry uczynek, jakąś małą rzecz, i wyzwala cały łańcuch zdarzeń, które zwracają mu tę odrobinę miłości, jaką podarował, wielokrotnie pomnożoną. W końcu, choćby chciał wrócić do punktu wyjścia, nie może. Bo miłość przez małe „m” odcięła mu drogę do tego, czym był wcześniej.”[2] Dobro zostaje sowicie nagrodzone. Bohater podlega pozytywnym zmianom. Życie jest piękne, jak na arbuzie Fridy Kahlo.
W książce Mirallesa drażniło mnie budowanie w czytelniku przekonania, że autor zna odpowiedzi na wszystkie dręczące ludzkość od wieków pytania. Powieść usiana jest gładkimi sentencjami, które moim zdaniem szczególną odkrywczością nie grzeszą: „Żeby znaleźć, musisz zaufać losowi”[3], „Czyż nie jest prawdą, że jeśli podzielimy się z kimś troską, ciąży nam ona o połowę mniej?”[4], „naszą wartość mierzy się głównie tym, ile dobrego robimy dla innych.”[5], „niech sobie mówią, co chcą, ale życie nigdy nie jest proste” [6]. Zdziwiło mnie to, że autor jest panem w średnim wieku – naiwność i infantylizm w oglądzie świata wskazywałyby na efeba z wieży z kości słoniowej.
Powieść rozczaruje miłośników głębszych przemyśleń, ale portret rezolutnego Mishimy na pewno ucieszy osoby uwielbiające koty. Fragmenty o czworonożnym szelmowatym intruzie, który szturmem zdobył serce poważnego naukowca, to chyba najbardziej udana cześć powieści Mirallesa i odnoszę wrażenie, że pisarz nie do końca wykorzystał drzemiący w kocim bohaterze potencjał.
W „Miłości przez małe m” jest wiele odwołań do literatury, filmu, muzyki. Niektóre bardzo mnie zaciekawiły. Niestety, te wzmianki i anegdoty chwilami są lepsze niż sama opowieść o Samuelu. Autor wydał mi się trochę niekonsekwentny w podejściu do czytelnika – początkowo mentorskim tonem tłumaczy od podstaw, co to są „Cierpienia młodego Wertera”. Potem uprawia erudycyjny surfing, odwołując się do licznych tekstów kultury.
Historia metamorfozy Samuela opowiedziana została w konwencji realizmu magicznego, co akurat mnie bardzo odpowiada, ale dziwię się, że wydawca nie zasygnalizował tej konwencji na okładce. Wnioskując na podstawie noty, spodziewać się możemy opowieści realistycznej. Tajemniczą atmosferę buduje również miejsce – akcja powieści toczy się w Barcelonie, która stała się już dyżurnym tłem do opowieści o zagadkowych manuskryptach i pisarzach. Niestety, baśniowość i poetyckość nie rekompensują braków warsztatowych pisarza, a wręcz je uwypuklają. Z rosnącym znużeniem obserwujemy snujące się postacie, nieuchronnie zbliżające się do hollywoodzkiego happy endu.
Bezsprzecznie podoba mi się natomiast fakt, że część dochodu ze sprzedaży powieści przeznaczona została na rzecz Kociego Azylu w Konstancinie. Co nie zmienia faktu, że jest to literatura przez małe l.
[1] Francesc Miralles, "Miłość przez małe m", tłum. E. Komarnicka, Wydawnictwo Nasza Księgarnia, 2010, s.295.
[2] Tamże, s. 213.
[3] Tamże, s. 92.
[4] Tamże, s. 104.
[5] Tamże, s. 184.
[6] Tamże, s.193.
Moja ocena: 3+
Francesc Miralles |
czyli ten wieczor sylwestrowy to nie przypadek...z Nowym Rokiem,nowe zycie,pewne zmiany?
OdpowiedzUsuńlubie koty:)
aaaa i ten lawendowy kolor-super:) tak przytulnie tutaj!
OdpowiedzUsuń"Wszystko, co dobre, zaczyna się od kota"
OdpowiedzUsuńBardzo to ładne :) mój kot się pod tym podpisuje. A do książki raczej mnie zniechęciłaś, ale i tak na razie nigdzie nie rzuciła mi się w oczy. Te koty nęcą jednak, koty są miłe, jak to mawia Śmierć Pratchetta.
Mnie książka ogólnie się podobała, tylko postać Samuela mnie irytowała, a tych przemyśleń i sentencji było chyba po prostu za dużo...
OdpowiedzUsuńWitaj, droga L. :)
OdpowiedzUsuńOczarowałaś mnie swoją przemianą, tonę w tym cudownym fiolecie (flojecie - hiihi, tak właśnie w pierwszej chwili napisałam, bo kiedy się emocjonuję, to przekręcam literki w wyrazach;) a opis danej książeczki urzekł mnie w dwójnasób. Raz, że dochód z niej idzie na szczytny cel, dwa - że pomimo drobnych mankamentów, cała ta historia jak ulał pasuje do mojego nastroju na ten czas. Zawsze przed końcem roku dostaję pozytywnej kapy, szukam prostoty, ciepła; dobra - jednym słowem. Myślę zatem, że nie pożałuję, jeśli ją przeczytam :)
Dzięki za tę notkę i za cudny design, tonę w nim, dosłownie lukrecja X,DDDD :**
Fiolet cudowny, zapachniało lawendą;)
OdpowiedzUsuńLiczę na zażegnanie kryzysu czytelniczego i regularne notki;)
Ojej, jakie piękne zmiany w wyglądzie bloga! Zakochałam się :)
OdpowiedzUsuńA o książce dużo już czytałam i zastanawiam się nad zakupem.
a jednak ta la-wenda ma cos w sobie ;-)
OdpowiedzUsuńkazdy zwierzak umila i zmienia zycie. niedawno widzialam piekna kreskówke "my dog tulip" na podst ksiazki brytyjczyka, kt adoptowal wilczurzyce i to bylo najlepsze lata jego zycia. moje serce zawojowal we wtorek supersymapatyczny jack russel terier do dania - no ale niestety teraz nie moge. ale kiedys na pewno!
a z kocurem nadal sie przyjaznimy i chodzi za mna jak pies
natomiast wymieniane przez ciebie sentencje to chyba juz schylkowa literatury typu "amerykanska kawa na lawe" oraz resztki "pozytywnego myslenia". mysle, ze juz wszyscy mamy tego dosyc
Myślę, że kiedyś sięgnę po tę książkę ;)
OdpowiedzUsuń~ Emocja
OdpowiedzUsuńTak, czas przełomu stary/nowy rok wybrany jest celowo aby efektownie korespondował z przemianami, jakie zachodzą w bohaterze.
już byłam trochę zmęczona poprzednim wyglądem bloga i w ostatni weekend postanowiłam to zmienić :)
~ liritio
Oj, jeśli masz kota, to może odbierzesz tę powieść cieplej. Mishima najprawdopodobniej przypadnie Ci do gustu. Ale to raczej przez sentyment do własnego czworonoga niż zasługi autora powieści.
~ Isabelle
Masz rację, nadmiar aforyzmów dawał się we znaki. Samuel był dość mdły, ale raczej mnie nie irytował. Drażnił mnie natomiast Valdemar, wprowadzony trochę na siłę.
~ Barbara Silver
Mam aktualnie fioletową fazę, stąd ten wybór :) Ogromnie ucieszyła mnie wiadomość o tym, że nowy wystrój Ci się podoba.
Powieść na pewno zachęca do emocjonalnego przebudzenia i pozytywnych metamorfoz.
~ czytanki.anki
:)
Lawendę ubóstwiam.
A kryzys powoli mija.Już kończę kolejną książkę.
~ Futbolowa
Cieszę się, że zmiany w wyglądzie bloga okazały się na plus :)
A co do książki Mirallesa, jeśli masz ciekawe alternatywy, raczej zrezygnuj.
~ blog sygrydy dumnej
Viva La! :)
Zgadzam się z Tobą, że domowa zwierzyna daje dużo radości. Jack Russel Teriery stają się coraz popularniejsze w Polsce, min, za sprawą Jana Nowickiego :) Posiada chyba dwa.
Również czytając tę powieść miałam skojarzenia z poradnikami typu sposób na wszystko.
~ Patsy
Mam nadzieję, że odbierzesz ją bardziej pozytywnie niż ja.
Czytam ;)
OdpowiedzUsuń