Pogrzebowy blues
Wyrzuć księżyc, a słońce rozbij na mgławicę,
Wylej ocean, wymieć lasy z drzew, spal zboże,
Bo teraz nic już dobrze skończyć się nie może.
Wystan Hugh Auden, Pogrzebowy blues
(tłum. J. Pietrkiewicz)
Powieść Christophera Isherwooda przeczytałam za sprawą trzech osób: Ani z "Czytanek Anki", Sygrydy ze "Szwedzkich reminiscencji" oraz Colina Firtha z Grayshott w Wielkiej Brytanii. Z góry pragnę nadmienić, iż znajomość z Colinem Firthem ma charakter wyłącznie jednostronny, aczkolwiek zdominował moje skojarzenia z "Samotnym mężczyzną". Króluje na okładce tej książki i jest odtwórcą głównej roli w adaptacji filmowej.
Od dłuższego czasu miałam zamiar przeczytać tę powieść, bo wzmiankowane wyżej świetne recenzje nie pozostawiały cienia wątpliwości, iż jest to pozycja wybitna, ale trochę przerażała mnie smutna tematyka. Tymczasem okazało się, że powieść wprawdzie owiewa mgła melancholii, jednak nie zaliczyłabym jej do ponurych. Bohaterem jest mężczyzna po pięćdziesiątce, który traci w wypadku ukochanego. Fakt, że George jest intelektualistą, profesorem literatury na uniwersytecie, nie ułatwia mu wcale racjonalnego pogodzenia się ze stratą: "Książki nie uczyniły George’a szlachetniejszym, lepszym, ani naprawdę mądrym. Tyle że lubi wsłuchiwać się w ich głosy, takie lub inne, zależnie od nastroju."[1]
Doświadczenie śmierci najbliższej osoby jest kataklizmem, o którym autor opowiada w sposób subtelny, z pozornym wyciszeniem. George nie pogodził się z tym, co spotkało Jima. Wersja oficjalna dla niektórych znajomych brzmi: Jim wyjechał. George na zewnątrz dobrze sobie radzi. W pracy "ze zręcznością weterana w mgnieniu oka nakłada psychologiczną maseczkę, odpowiednią do roli, jaką będzie odgrywał…" [2] Jego orientacja seksualna nie ułatwia zadania. Towarzyski ostracyzm wśród sąsiadów jest delikatny, ale wyczuwalny. Kolejna maseczka, o której trzeba pamiętać.
Doświadczenie śmierci najbliższej osoby jest kataklizmem, o którym autor opowiada w sposób subtelny, z pozornym wyciszeniem. George nie pogodził się z tym, co spotkało Jima. Wersja oficjalna dla niektórych znajomych brzmi: Jim wyjechał. George na zewnątrz dobrze sobie radzi. W pracy "ze zręcznością weterana w mgnieniu oka nakłada psychologiczną maseczkę, odpowiednią do roli, jaką będzie odgrywał…" [2] Jego orientacja seksualna nie ułatwia zadania. Towarzyski ostracyzm wśród sąsiadów jest delikatny, ale wyczuwalny. Kolejna maseczka, o której trzeba pamiętać.
Pogodzenie się z odejściem Jima na zawsze jest trudne. George liczy na kontakt ze zmarłym, ale nie ma złudzeń: "W najlepszym razie odbędzie się coś w rodzaju przelotnej wizyty obserwatora z innego kraju, któremu wolno zerknąć przez chwilę rozległych przestrzeni swojej wolności i ujrzeć w oddali, przez szybę, tę postać, która siedzi samotnie przy małym stole w wąskim pomieszczeniu, pokornie i ospale jedząc jajka w koszulkach, jak dożywotni więzień.”[3].
To niesamowite, że książka o śmierci jest w gruncie rzeczy hymnem na cześć życia. "Żyję - powtarza sobie –Żyję! A energia życiowa przepływa przez niego gorącą falą, i rozkosz, i ochota. Jak to dobrze być w ciele – choćby w tym starym zdezelowanym ścierwie – które ma jeszcze gorącą krew, żywe nasienie, bogaty szpik i zdrową tkankę."[4]. Powieść jest hedonistyczną ilustracją wezwania Carpe diem!: "Dla George’a liczy się tylko Teraz. Teraz musi znaleźć drugiego Jima. Teraz musi kochać. Teraz musi żyć…"[5].
Bardzo odpowiada mi styl Isherwooda. To proza klasycznie elegancka, na pierwszy rzut oka chłodna, a jednocześnie poruszająca do żywego. Książka jest wzruszająca, ale autor unika patosu, tonów depresyjnych. Lekko ironiczny dystans sprawia, że o sprawach ostatecznych nie mówi się w sposób koturnowy. Oto próbka sardonicznego poczucia humoru autora – charakterystyka niejakiego Granta Lefanu, młodego profesora fizyki: "Jest niski i chudy, wyróżnia się okularami, wystającymi zębami i lekko obłąkanym uśmiechem, właściwym intelektualistom z zamiłowania. Można go sobie bez trudu wyobrazić jako terrorystę w carskiej Rosji sprzed stu lat." [6].
Słaby punkt powieści to zdecydowanie portrety kobiet. Przedstawione przez Isherwooda panie budzą współczucie, są irytujące. Doris perfidnie uwiodła Jima. Sąsiadka, pani Strunk, jest klasyczną bigotką, choć "przeszła szkołę nowej tolerancji, tej techniki unicestwiania uprzejmością"[7]. Z kolei Charley to kupka nieszczęścia, która do końca nie rezygnuje z desperackich prób "nawrócenia" George’a na właściwą orientację seksualną. Bardzo zdziwiło mnie obsadzenie w tej roli zjawiskowej Julienne Moore. Co ciekawe, z trailera wynika, że opowieść jest o romansie między George'm a Charley. Wątki gejowskie zostały zatuszowane.
Niestety, nie oglądałam jeszcze adaptacji filmowej. Zadanie ekipy nie zaliczało się do łatwych, tym bardziej, że reżyser był debiutantem. W książce znajdziemy niezbyt wiele wydarzeń - akcja obejmuje jeden dzień z życia głównego bohatera. Rolę kluczową odgrywają emocje i przemyślenia George’a, co niezbyt łatwo przekłada się na język filmowy. Wydaje mi się, że tego typu książka wymaga od reżysera i aktorów ogromnej wrażliwości. i taktu Na twórców czyhała też pułapka taniego sentymentalizmu związana z tematem. Pozytywne recenzje i nagroda dla Colina Firtha na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Wenecji świadczą o tym, że film jest udany. Mam nadzieję, że wkrótce przekonam się o tym osobiście.
To niesamowite, że książka o śmierci jest w gruncie rzeczy hymnem na cześć życia. "Żyję - powtarza sobie –Żyję! A energia życiowa przepływa przez niego gorącą falą, i rozkosz, i ochota. Jak to dobrze być w ciele – choćby w tym starym zdezelowanym ścierwie – które ma jeszcze gorącą krew, żywe nasienie, bogaty szpik i zdrową tkankę."[4]. Powieść jest hedonistyczną ilustracją wezwania Carpe diem!: "Dla George’a liczy się tylko Teraz. Teraz musi znaleźć drugiego Jima. Teraz musi kochać. Teraz musi żyć…"[5].
Bardzo odpowiada mi styl Isherwooda. To proza klasycznie elegancka, na pierwszy rzut oka chłodna, a jednocześnie poruszająca do żywego. Książka jest wzruszająca, ale autor unika patosu, tonów depresyjnych. Lekko ironiczny dystans sprawia, że o sprawach ostatecznych nie mówi się w sposób koturnowy. Oto próbka sardonicznego poczucia humoru autora – charakterystyka niejakiego Granta Lefanu, młodego profesora fizyki: "Jest niski i chudy, wyróżnia się okularami, wystającymi zębami i lekko obłąkanym uśmiechem, właściwym intelektualistom z zamiłowania. Można go sobie bez trudu wyobrazić jako terrorystę w carskiej Rosji sprzed stu lat." [6].
Słaby punkt powieści to zdecydowanie portrety kobiet. Przedstawione przez Isherwooda panie budzą współczucie, są irytujące. Doris perfidnie uwiodła Jima. Sąsiadka, pani Strunk, jest klasyczną bigotką, choć "przeszła szkołę nowej tolerancji, tej techniki unicestwiania uprzejmością"[7]. Z kolei Charley to kupka nieszczęścia, która do końca nie rezygnuje z desperackich prób "nawrócenia" George’a na właściwą orientację seksualną. Bardzo zdziwiło mnie obsadzenie w tej roli zjawiskowej Julienne Moore. Co ciekawe, z trailera wynika, że opowieść jest o romansie między George'm a Charley. Wątki gejowskie zostały zatuszowane.
Niestety, nie oglądałam jeszcze adaptacji filmowej. Zadanie ekipy nie zaliczało się do łatwych, tym bardziej, że reżyser był debiutantem. W książce znajdziemy niezbyt wiele wydarzeń - akcja obejmuje jeden dzień z życia głównego bohatera. Rolę kluczową odgrywają emocje i przemyślenia George’a, co niezbyt łatwo przekłada się na język filmowy. Wydaje mi się, że tego typu książka wymaga od reżysera i aktorów ogromnej wrażliwości. i taktu Na twórców czyhała też pułapka taniego sentymentalizmu związana z tematem. Pozytywne recenzje i nagroda dla Colina Firtha na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Wenecji świadczą o tym, że film jest udany. Mam nadzieję, że wkrótce przekonam się o tym osobiście.
_________
[1] Christopher Isherwood, "Samotny mężczyzna", tłum. J. Zieliński, Świat Książki, 2010, s. 11.
[2] Tamże, s. 36.
[3] Tamże, s.11.
[4] Tamże, s.104.
[5] Tamże, s.186.
[6] Tamże, s.83.
[7] Tamże, s. 23.
Moja ocena: 5
Christopher Isherwood
Trailer adaptacji filmowej:
Z pozdrowieniami dla licznych fanek Colina F.:
Książką genialna. A film to moim zdaniem mistrzostwo świata. Po 1 fantastyczny odtwórca głównej roli a po 2 jeszcze lepszy reżysej w postaci Toma Forda, który jest moim ulubieńcem. To człowiek renesansu po prostu.A tak po kobiecemu powiem, że jest mega sexy ;-).
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie.
Film jest świetny, warto obejrzeć. Książki nie czytałam, więc nie mam porównania ;)
OdpowiedzUsuńUwielbiam Colina. To megagenialny aktor. Sprawdza się niemal w każdej roli. I ten jego akcent... Tego filmu jeszcze nie widziałam, ale zamierzam nadrobić braki. Raczej film, nie książka.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Nie czytałam książki, widziałam za to film, który podobał mi się, jednak bez rewelacji ;) Obstawiam, że właśnie opisy przemyśleń bohatera odgrywają w książce kluczową rolę ;)
OdpowiedzUsuńA ja najpierw przeczytam książkę, a potem obejrzę film. Popełniłam inną kolejność przy tytule "Pożegnanie z Berlinem" tego autora, znakomitej książce sfilmowanej przez Boba Fosse`a jako "Kabaret". Film był tak genialny, tak mnie uwiódł, że czytając książkę, nie mogłam uwolnić się od jej filmowego wcielenia. Brakowało mi świeżości odbioru powieści, własnego jej przeanalizowania, wchłonięcia w siebie. Dodam, że dla mnie książka Isherwooda i adaptacja Fosse`a to dwa mistrzostwa świata, odrębne, samoistne arcydzieła. Możliwe, że w tym przypadku jest podobnie. :) Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńchwilowo jakoś nie mam ochoty na film, ale na pewno obejrzę :D
OdpowiedzUsuńSłyszałam wiele pochlebnych słów o filmie, na podstawie tej książki, ale ani za Firthem nie przepadam, ani tematyka książki nie jest dla mnie interesująca. Niemniej jak zawsze napisałaś zajmującą, ciekawą notkę. Uznanie :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie :))
Bardzo chcę obejrzeć film, ale - żeby nie żałować - najpierw na pewno sięgnę po książkę. Wyjaśniać dlaczego chyba nie muszę :)
OdpowiedzUsuńFajnie, że przypomniałaś mi o tej pozycji, całkiem wyleciało mi z głowy, że byłam nią bardzo zainteresowana.
fajnie, ze ci sie ksiazka spodobala. w takim razie boje sie, ze mozesz byc rozczarowana filmem. ale zobacz i napisz co o nim sadzisz
OdpowiedzUsuńja czekam juz od pól roku na wybór wieszy pana audena (zamówione w bibliotece). twój cytat przypomnial mi DLACZEGO tak chcialam go poczytac. no i ta slynna przyjazn pana audena z panem isherwoodem
~ Miss Jacobs
OdpowiedzUsuńFilm postaram się wkrótce obejrzeć. Zaintrygował mnie Twój opis reżysera.:)
~ Lilithin
Słyszałam dużo dobrego o tej adaptacji. Po nadrobieniu zaległości dam znać.
~ Inez
Witaj w klubie:) Colin jest wspaniałym aktorem.
~ Justyna.K.
Masz rację i dlatego trudno mi sobie ten film wyobrazić.Akcja jest dość skąpa jak na typowy film.
~ Jolanta
Niestety, "Pożegnania z Berlinem" nie czytałam. "Kabaret" obiektywnie oceniam jako film bardzo dobry, ale to nie jest "mój" ukochany typ obrazu filmowego. Wolę bardziej mdławe klimaty :)
~ Patsy
Będę bardzo ciekawa Twoich wrażeń po obejrzeniu.
~ Barbara Silver
Dziękuję za miłe słowa!
Tematyka na pierwszy rzut oka nie jest zachęcająca, ale moim zdaniem warto.
~ Futbolowa
Ja też zdecydowanie wolę kolejność:
1.książka
2.film
Trudno mi potem uwolnić się od wizji reżysera.
Tę książkę polecam i cieszę się, że Ci o niej przypomniałam :)
~ blog sygrydy dumnej
Ten wiersz uwielbiam, stąd cytat. Mam nadzieję, że wkrótce doczekasz się zamówionego tomiku. Jestem pewna, że Cię zachwyci.
O filmie napiszę po obejrzeniu. Jeszcze raz dziękuję Ci za rekomendację!
Koniecznie powinnaś obejrzeć ten film.:-)
OdpowiedzUsuńDzisiaj jeszcze sobie przypomniałam, że muzykę do tego filmu robił Polak i to na specjalne zlecenie Toma Forda, co moim zdaniem jest ogromnym wyróżnieniem. Pan się zwie Abel Korzeniowski. Warto zanotować w swojej głowie.
~ Miss Jacobs
OdpowiedzUsuńDzięki!
Szperając w internecie w poszukiwaniu informacji o tym filmie natknęłam się na bardzo pozytywne oceny muzyki, tak więc musiała zrobić wrażenie na wielu osobach.
Po obejrzeniu filmu na pewno podzielę się wrażeniami.
Ksiazka to kawal dobrej prozy,studium stanu po utracie, doprawione odrobina cynizmu. Film jest moze ciut przestetyzowany momentami pompatyczny, ale ogolnie na plus. Muzyka niesamowita, kompozytor zreszta zbierał za nia nagrody miedzynarodowe. Firth w tej roli doskonaly, wiec sie na pewno nie zawiedziesz, jesli darzysz go sympatia ;)
OdpowiedzUsuńZgadzam się, że Firth jest doskonały, ale sam film - niestety nie. Piękna scenografia, dobre aktorstwo i tyle;( Zdaję sobie jednak sprawę, że inaczej się go odbiera nie znając książki;)
OdpowiedzUsuńJa oglądałam film i uważam, że jest fantastyczny (i zdecydowanie żadne watki nie są zatuszowane! Czytając Twój opis książki, tematyka jest dokładnie ta sama...), więc gorąco Ci go polecam. Piękny wizualnie, świetnie zagrany, z cudowną muzyką. Nie powinnaś się zawieść :)
OdpowiedzUsuńJakie zmiany na blogu, fiolet hiszpańskich dzwoneczków z Bright Star ;)?
OdpowiedzUsuńMnie podobała się i książka i film, jak widać lubię wariacje na temat. Na blogu miałam identyczny cytat :)
A może cie też zainteresuje, że BBC w przyszłym roku wyemituje film biograficzny o Isherwoodzie.
~ peek-a-boo
OdpowiedzUsuńOgromnie się cieszę, że film wywołuje tyle sprzecznych emocji - to niechybny znak, że jest dziełem wyjątkowym.
~ czytanki.anki
Piękna scenografia, dobre aktorstwo to całkiem sporo jak na mój gust! :) No i ten Firth...
~ mandzuria
Ja też mam przeczucie, że się nie rozczaruję, a wręcz przeciwnie. widziałam film w księgarni i na okładce ta Julianne M. była wciśnięta trochę na siłę :)
~ Pemberley
Masz rację, że dzwoneczki mnie totalnie zdominowały :) Niestety, film jeszcze do mnie nie wrócił, więc wciąż nie mogę odpowiedzieć na Twoje pytanie.
Ogromnie ucieszyła mnie wiadomość o planowanym filmie na temat Isherwooda. zapowiada się świetnie!
Cytat najwyraźniej działa podprogowo :)
Oj, najwyrazniej tak :)
OdpowiedzUsuńCo do Bright Star, to moje DVD przybylo do mnie w listopadzie, totez wszystkie pytanie zostaly juz odpowiedziane :) http://moje-pemberley.blogspot.com/2010/10/33-wierszejohn-keats-wydanie-wznowione.html