Intruz w szafie
Lektura „Nagasaki” przypomina rozmowę z gadatliwym nieznajomym w pociągu. Z zainteresowaniem słuchamy jego opowieści i żywo komentujemy. Kiedy wysiadamy, usłyszana historia natychmiast ulatuje z naszej pamięci. Obawiam się, że w moim przypadku podobnie będzie z powieścią Érica Faye. To książka, która przypuszczalnie za kilka miesięcy będzie już tylko mglistym wspomnieniem.
Główny bohater opowieści to Shimura, meteorolog z Nagasaki. Pięćdziesięciosześcioletni kawaler, sumienny pracownik, prowadzi ustabilizowany tryb życia. Jedyna bliska osoba to siostra, która odwiedza go raz do roku, a ostatnio nawet rzadziej. Jesteśmy świadkami, jak uporządkowana egzystencja Shimury zaczyna drżeć w posadach. Bohater coraz wyraźniej odczuwa czyjąś obecność w swoim domu. Drobne dowody upewniają go w tym, że ktoś korzysta z jego kuchni i lodówki. Meteorolog instaluje w mieszkaniu webcam i tajemnica zostaje rozwiązana.
Okazuje się, że intruz to bezdomna bezrobotna, która prawie od roku mieszka w jego szafie. Więcej szczegółów nie zdradzę, żeby nie psuć i tak wątłej przyjemności z lektury. Pomysł na wprowadzenie niepokojących akcentów w pozornie szarą rzeczywistość i budowanie narastającego napięcia wydał mi się z Kafki rodem. Skojarzenie może być słuszne, bo Faye napisał książkę o autorze „Procesu”. Dodam jeszcze, że historia opowiedziana w „Nagasaki” zdarzyła się naprawdę i została odnotowana w japońskiej prasie.
„Nagasaki” to gorzka opowieść o samotności, o ludziach, którzy skupieni są tak bardzo na sobie, że nie dostrzegają najbliższego otoczenia. Shimura nie ma wokół siebie nikogo, w wolnych chwilach poszukuje przyjaciół na Facebooku, ale ma świadomość, że „to tak, jakby łowić ryby w mętnej wodzie za pomocą młynka...”[1]. Pan Shimura kursuje między domem a pracą. W jego mieszkaniu jest pokój gościnny, z którego i tak nikt nie korzysta. Wobec siebie nie ma złudzeń: „No cóż, nie jestem za wiele wart. Kultywuję kawalerskie nawyki, służące mi za barierkę ochroną i pozwalające wmawiać sobie, że w istocie nie jest ze mną aż tak źle.” [2]
Według Faye żyjemy w aseptycznym świecie, w którym wszystko jest poukładane w przegródkach, jak w pudełku z japońskim jedzeniem, a w naszym życiu coraz większą rolę odgrywa bezduszna technika. Autor wysuwa przypuszczenie, że wkrótce w ostatnich chwilach życia będą nam towarzyszyć roboty. Podobny obraz świata, w którym technologia kwitnie, ale wymarły uczucia, nakreślił kiedyś Zbigniew Herbert:
Główny bohater opowieści to Shimura, meteorolog z Nagasaki. Pięćdziesięciosześcioletni kawaler, sumienny pracownik, prowadzi ustabilizowany tryb życia. Jedyna bliska osoba to siostra, która odwiedza go raz do roku, a ostatnio nawet rzadziej. Jesteśmy świadkami, jak uporządkowana egzystencja Shimury zaczyna drżeć w posadach. Bohater coraz wyraźniej odczuwa czyjąś obecność w swoim domu. Drobne dowody upewniają go w tym, że ktoś korzysta z jego kuchni i lodówki. Meteorolog instaluje w mieszkaniu webcam i tajemnica zostaje rozwiązana.
Okazuje się, że intruz to bezdomna bezrobotna, która prawie od roku mieszka w jego szafie. Więcej szczegółów nie zdradzę, żeby nie psuć i tak wątłej przyjemności z lektury. Pomysł na wprowadzenie niepokojących akcentów w pozornie szarą rzeczywistość i budowanie narastającego napięcia wydał mi się z Kafki rodem. Skojarzenie może być słuszne, bo Faye napisał książkę o autorze „Procesu”. Dodam jeszcze, że historia opowiedziana w „Nagasaki” zdarzyła się naprawdę i została odnotowana w japońskiej prasie.
„Nagasaki” to gorzka opowieść o samotności, o ludziach, którzy skupieni są tak bardzo na sobie, że nie dostrzegają najbliższego otoczenia. Shimura nie ma wokół siebie nikogo, w wolnych chwilach poszukuje przyjaciół na Facebooku, ale ma świadomość, że „to tak, jakby łowić ryby w mętnej wodzie za pomocą młynka...”[1]. Pan Shimura kursuje między domem a pracą. W jego mieszkaniu jest pokój gościnny, z którego i tak nikt nie korzysta. Wobec siebie nie ma złudzeń: „No cóż, nie jestem za wiele wart. Kultywuję kawalerskie nawyki, służące mi za barierkę ochroną i pozwalające wmawiać sobie, że w istocie nie jest ze mną aż tak źle.” [2]
Według Faye żyjemy w aseptycznym świecie, w którym wszystko jest poukładane w przegródkach, jak w pudełku z japońskim jedzeniem, a w naszym życiu coraz większą rolę odgrywa bezduszna technika. Autor wysuwa przypuszczenie, że wkrótce w ostatnich chwilach życia będą nam towarzyszyć roboty. Podobny obraz świata, w którym technologia kwitnie, ale wymarły uczucia, nakreślił kiedyś Zbigniew Herbert:
"Łzy fałszywe przed mrożeniem poddaje się zabiegowi destylacji, gdyż z natury są mętne i doprowadza się je do stanu, w którym pod względem czystości nie ustępują prawie łzom prawdziwym. Są bardzo twarde, bardzo trwałe i nadają się nie tylko do ozdób, ale także do krajania szkła". [3]Książka Faye jest również ważnym głosem w dyskusji na tematy społeczne. Autor porusza problem bezrobocia, uragających godności ludzkiej warunków, w jakich żyją bezdomni, braku opieki nad tymi, którzy nie chcą lub nie mogą uczestniczyć w wyścigu szczurów:
„Kryzys sprawia, że ludzie stają się jeszcze bardziej samotni. Co oznacza jeszcze to MY, które wraca na okrągło w rozmowach? MY umiera. Zamiast zgromadzić się wokół ogniska, JA izolują się, śledzą. Każdy uważa, że wyjdzie na tym lepiej od sąsiada, i to także oznacza prawdopodobnie koniec człowieka.”[4]Lekturę książki utrudniał mi niezbyt udany, bardzo nierówny przekład. Chwilami nieznośnie wręcz dosłowny: przykładowo na ekranie telefonu Shimury wyświetla się napis wezwanie nieodebrane. W nocie wydawcy na okładce czytamy ze zdziwieniem o krystalicznej prozie Faye. Niestety, polskie tłumaczenie czyni z niej kryształ chropowaty, w kilku momentach wręcz potłuczony, który chwilami kaleczy
W 2010 roku „Nagasaki” otrzymało Grand Prix Akademii Francuskiej za powieść. To dla mnie duże zaskoczenie, bo nie dostrzegam w tej książce cech dzieła wybitnego. Dziwi mnie również, że zwycięski laur otrzymało takie maleństwo – powieść Faye liczy zaledwie 96 stron. Niewielkie rozmiary posiada też śweżo upieczona laureatka Bookera, książka Juliana Barnesa „The Sense of an Ending, jedynie176 stron. Czyżby wśród literaturoznawców i krytyków coraz bardziej w cenie była precyzja i oszczędność słowa?
Lubię ascetyczne i skromne okładki, ale tym razem jest to oszczędność przesadna. Na ciemnofioletowej powierzchni nie ma zupełnie nic poza nazwiskiem autora, tytułem i logo wydawnictwa. Widziałam, że wariant francuski jest identyczny, więc dyskusyjna idea przypuszczalnie wypłynęła od samego autora.
Efektowny pomysł, dość nijakie wykonanie - tak można by w skrócie ująć wrażenia po lekturze „Nagasaki”. Pociąg odjeżdża, pan Shimura i zawartość jego szafy przestają mieć dla nas jakiekolwiek znaczenie.
[1] Éric Faye, „Nagasaki”, tłum. Andrzej Bilik, Fontanna, 2011, s. 29.
[2] Tamże, s. 9.
[3] Zbigniew Herbert, "Z technologii łez", [w:] "Wiersze zebrane", oprac. Ryszard Krynicki, Wydawnictwo a5, 2008, s. 225.
[4] Éric Faye, op. cit., s. 65.[2] Tamże, s. 9.
[3] Zbigniew Herbert, "Z technologii łez", [w:] "Wiersze zebrane", oprac. Ryszard Krynicki, Wydawnictwo a5, 2008, s. 225.
Moja ocena: 4
Bardzo lubię takie recenzje. Nie muszę biegać za książką. Nie muszę się martwić o miejsce na półce. Nie muszę rozciągać doby... Nic nie muszę. Tra la la...
OdpowiedzUsuńJa też jestem rada, iż nie muszę szukać w bibliotece, sklepiku internetowym, czy na allegro i spokojnie mogę wrócić do mojego stosika.
OdpowiedzUsuń~ Ksiazkowiec
OdpowiedzUsuńZdecydowanie nie musisz. :) A z miejscem na półce i tak nie byłoby kłopotu, bo to książkowy drobiażdżek, wcisnąłby się niezauważalnie między dostojne tomy. :)
Co do okładki, to zdaje się taka francuska tradycja, chyba Katasia_k gdzieś o tym pisała. I popieram Książkowca: też lubię, jak się okazuje, że nie muszę szukać,zdobywać i czytać:)
OdpowiedzUsuń~ Guciamal
OdpowiedzUsuńPopieram w pełnej rozciągłości, Twój stosik zdecydowanie bardziej wart uwagi!
~ Zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńTo okropne, zamiast mi współczuć zawodu, bo naprawdę nastawiłam się na literackie delicje, wszyscy się bardzo cieszą, że czują się zwolnieni z lektury! :)
@Lirael: Doprawdy nie co dzień świętego Jana, ktoś się męczy, aby męczyć się nie musiał ktoś:) Na przyszłość możesz przecież podstępnie zachwalić gniota, żeby wszyscy się poczuli zobowiązani przeczytać:)
OdpowiedzUsuńŻycie jest zbyt piękne, żeby czytać kiepskie książki. Nie rób tego, co Ci Zacofany proponuje, bo nie zasiądziesz w loży pierwszego recenzenta RP.:)
OdpowiedzUsuń~ Zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńTen makiaweliczny plan ma pewną wadę: osoby, które przeczytają tego gniota, mogą mieć do mnie potem maleńki żal za zachwalanie potworka. :)
~ Ksiazkowiec
Dzięki za radę, zachowam daleko idącą ostrożność. :) Nie mam aspiracji do loży, wystarczy mi przytulny kącik w foyer. :)
@Lirael: w razie pretensji piszesz wyniosłym tonem, że to jest Twoja osobista opinia i jak się komu nie podoba, to nie ma przymusu czytania:P
OdpowiedzUsuńLubię książki charakterystyczne- z wyraźnym wydźwiękiem, tak jak w przypadku powyższym- wydźwiękiem społecznym. Nawet jeśli książka pozostawiłaby mnie obojętną, a pod jej wpływem nie zadrżałoby mi mocniej serce to i tak książki takie są potrzebne nie dla jednostek a dla ogółu.
OdpowiedzUsuńJak przeczytałam to zdanie o szafie, to też miałam skojarzenie z Kafką... ;)
OdpowiedzUsuń~ Zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńObawiam się, że szczególnie rozjuszeni czytelnicy mogą żądać rekompensat za stracony czas i uszczerbki na zdrowiu psychicznym. :)
~ Sol
Wydaje mi się, że podobieństw jest sporo, przede wszystkim nastrój niepokoju w pozornie zwyczajnym i oswojonym świecie. Shimura ma w sobie coś z Józefa K.
@Lirael: ii tam, szyb Ci na blogu nie powybijają:D
OdpowiedzUsuńAle malutkiego graffiti nie możemy wykluczyć. :)
OdpowiedzUsuńDla mnie refleksja nad przyzwyczajeniem do samotności. I kilka przykładów na to jak cieszyc sie chwila (danych przez "intruzke"). W sumie nie było tak zle, choc mocno się zdziwiłam jak usłyszałam że podobno w radiowej trojce książkę uznano za niezwykle istotne arcydzieło.
OdpowiedzUsuń~ Peek-a-boo
OdpowiedzUsuńW czambuł nie potępiam, oceniłam całkiem przyzwoicie (4/6), ale podobnie jak Ty znamion arcydzieła nie dostrzegam. :)
Lirael, tak jak mowi Zacofany w Lekturze, takie okladki to francuska tradycja. Wydawnictwo Gallimard publikuje ksiazki z kremowa okladka i czerwonym tytulem, wydawnictwo P.O.L. - z biala okladka i granatowym tytulem, a Flammarion - z zolta okladka i czerwonym tytulem :) Czasem pojawia sie ekstrwagancja w postaci zdjecia autora. Wyjatkiem sa powiesci zagraniczne, ktorych wydania sa na ogol kolorowe.
OdpowiedzUsuńSzkoda, ze autorowi Nagasaki nie udalo sie lepiej rozwinac ciekawego pomyslu. Zwlaszcza ze tak sympatycznie wyglada na zdjeciu :)
~ Katasia_k
OdpowiedzUsuńCiekawy zwyczaj, jednak ja mam hopla na punkcie okładek i nie wyobrażam sobie tomów w mundurkach. :) Dobrze, że przynajmniej powieści zagraniczne nie są publikowane w zgrzebnych szatach. :)
Na mnie też autor robi miłe wrażenie, ma w sobie dużo ciepła.