31 grudnia 2011

2012

Wszystkiego dobrego w Nowym Roku!
Z całego serca dziękuję za Waszą obecność. I w komentarzach, i bez słów. Za to że jesteście, kiedy wszystko idzie jak z płatka, i kiedy wśród płatków zdarzają się kolce. Zwłaszcza wtedy.
Życzę Wam:
...żeby zapasy książek wystarczyły na długo,
...ale żeby zakupy książkowe były rozsądne, bo mieszkania nierozważnych książkoholików wyglądają tak (nasze jeszcze nie, ale chyba już wkrótce):
...żeby bliscy obdarowywali Was bibliofilskimi prezencikami typu balsam do ust I ♥ Darcy dla miłośników prozy Austen:
...i żeby dzielili Waszą pasję:

...żeby księgarnie były całodobowe jak apteki lub przynajmniej miały okienko szybkiej obsługi. :)
Londyn, 1956 rok.
...i żeby Wasza wizyta w bibliotece lub antykwariacie miała tak niespodziewany finał jak w teledysku The Honey Trees. :)
Już wkrótce kilka uwag o moim roku w książkach i po raz trzeci uroczystość wręczenia subiektywnych literackich Oscarów i Malin. :)
Parley Magazine, styczeń 1838 r.

Konkurs Własny pokój - wyniki

Najpierw podziękowania dla uczestników. Zadanie było trudne i bardzo się cieszę, że Was to nie odstraszyło.
Przypominam, że należało rozpoznać właścicieli pokoi przedstawionych na
dziesięciu zdjęciach. Tutaj znajdziecie zasady konkursu oraz fotografie wnętrz należących do pisarzy.
Oto prawidłowe odpowiedzi:
1. Eliza Orzeszkowa
2. Ernest Hemingway
3. Virginia Woolf
4. Józef Ignacy Kraszewski
5. Jarosław Iwaszkiewicz
6. Karen Blixen
7. Henryk Sienkiewicz
8. Agatha Christie
9. Siostry Brontë
10. Katherine Mansfield
Wielkie brawa dla wszystkich uczestników! Jestem pod wrażeniem Waszych zdolności detektywistycznych.
Pierwszą nagrodę w konkursie zdobył Zacofany w lekturze, który uzyskał 10 punktów i nagrodę w postaci wcześniej prezentowanej zakładki. Agnesto zdobyła 9 punktów (niestety, w odpowiedzi nr 1 pojawiły się dwa nazwiska). Jako że różnica jest minimalna, Agnesto otrzymuje również drewnianą zakładkę z lawendą. :) 
Taką:
Zwycięzców bardzo proszę o mejla z adresem, na który można wysłać nagrodę (lirael@pro.wp.pl).
Bardzo dziękuję również Anek7 oraz Przynadziei, że wzięli udział w przedsylwestrowej zabawie. Wszystkich zapraszam do udziału w kolejnych.
A wracając do pokoi pisarzy, ciekawa jestem, które wnętrze najbardziej Wam się podoba. Mnie zdecydowanie pokój Virginii Woolf. Zachwycił mnie też okrągły stół Agathy Christie z licznymi szufladkami. Może przechowywała w nim narzędzia zbrodni w celach eksperymentalnych. :)

28 grudnia 2011

Konkurs Własny pokój

W ramach przełamywania poświątecznej melancholii zapraszam Was do udziału w przedsylwestrowym konkursie Własny pokój
Inspiracją był ciekawy tekst Od pustej kartki do gotowej książki - o pisaniu, który znajdziecie w ostatnim numerze Archipelagu (niezmiennie polecam!). Chihiro przedstawiła w nim codzienne rytuały pisarzy. Pomyślałam, że warto również wpaść z kurtuazyjną wizytą do ich domów. :) 
Zadanie konkursowe polega na tym, żeby odgadnąć, do kogo należą pokoje przedstawione na poniższych zdjęciach.
Wszyscy właściciele to znani literaci, polscy i zagraniczni. W zacnym gronie jest czterech panów. Czworo właścicieli to Polacy. Jedna z osób napisała książkę, która była przedmiotem dyskusji w Klubie Czytelniczym Ani, a dzieło innej było lekturą miesiąca na forum Kobiecym Piórem Maioofki
Bardzo proszę o umieszczenie Waszych typów - numery zdjęć i nazwiska pisarzy - w komentarzach do tego posta. 
Zgłoszenia anonimowe nie będą brane pod uwagę, trzeba mieć konto Google, aczkolwiek nie trzeba być blogerem.
Zwycięży osoba, która odgadnie najwięcej nazwisk, nie muszą być wszystkie.  
W przypadku takiej samej liczby punktów laureatem zostanie ten, kto podał odpowiedzi jako pierwszy.
Ostateczny termin zgłaszania odpowiedzi to piątek, 30 grudnia, godz. 24.00 (oczywiście naszego czasu). Wyniki zostaną podane na drugi dzień, czyli w Sylwestra.
Nagrodą dla zwycięzcy jest sława i chwała oraz drewniana, dwustronna zakładka z lawendą, wykonana techniką decoupage, którą możecie obejrzeć na tych zdjęciach:


Nie jestem jej autorką, została kupiona z myślą o konkursie w internetowej galerii. Po zmianie szablonu kilka osób wyrażało tęsknotę za lawendą, więc będzie jak znalazł. :)
Oczywiście w konkursie mogą uczestniczyć również osoby, które nie mieszkają w Polsce.

Serdecznie zapraszam do przedsylwestrowej zabawy i życzę powodzenia! :)

1.

2.

3.

4.

5.

6.
7.

8.

9.

10.

27 grudnia 2011

Stosik prosto spod choinki

Mam nadzieję, że powoli dochodzicie do siebie po świątecznym łasowaniu i równie słodkim lenistwie.
Z radością przedstawiam Wam książkowe prezenty, które w tym roku znalazłam pod choinką. Spodziewałam się Herberta i biografii Broniewskiego, natomiast pozostałe książki były dla mnie całkowitą niespodzianką. 
Dostałam między innymi książkę Małgorzaty Szejnert Dom żółwia. Zanzibar. Dzisiejsza znakomita recenzja Zacofanego w lekturze świadczy o tym, że Mikołaj wykazał się bardzo dobrym gustem.
Ucieszyła mnie też biografia Coco Chanel Justine Picardie. Na pierwszy rzut oka robi dobre wrażenie. Jest ładnie wydana i bogata w ilustracje.
Biografia Broniewskiego (Broniewski: Miłość, wódka, polityka Mariusza Urbanka) mile zaskoczyła mnie objętością. Spodziewałam się znacznie szczuplejszego tomu. Dyskusja, która rozgorzała pod wpływem notki w Płaszczu zabójcy oraz fragment dziennika i lektura dwutomowej korespondencji sprawiły, że postanowiłam dowiedzieć się czegoś więcej o prawie całkowicie zapomnianym poecie.
Książka Herberta, Utwory rozproszone (Rekonesans), sprawiła mi dużo radości. Zawiera teksty wcześniej niepublikowane, znalezione i opracowane przez Ryszarda Krynickiego. 
Stosik wieńczą Służące Kathryn Stockett. Mam je również w wersji angielskiej, więc będzie okazja do porównań.
Prezenty bardzo mnie ucieszyły i już zaczynam planować listę życzeń na przyszły rok. :) 

Na koniec drobny komunikat techniczny. 
Mam nadzieję, że w końcu udało mi się zlikwidować uporczywie wyskakujące okienko z reklamą gry komputerowej lub telefonów. Okazało się, że przyczyną najprawdopodobniej był skrypt doczepiony do jednego z widgetów. Przemeblowałam też i odchudziłam paski boczne. Liczę na to, że osoby, które miały kłopot z wejściem na stronę, między innymi Padma i Bookfa, teraz będą mogły ją oglądać bez problemu. 
Bardzo przepraszam Was za kłopoty, ale trochę czasu mi zajęło wytropienie źródła usterek. Będę wdzięczna za informację, czy tempo otwierania się strony choć trochę się poprawiło.

23 grudnia 2011

Zimowo i świątecznie

Rodzina Muminków i wszyscy jej przyjaciele i znajomi uroczyście i z namaszczeniem zaczęli przygotowywać się do długiej zimy. Mama Muminka nakryła do stołu na werandzie, lecz każdy dostał na kolację tylko trochę igliwia świerkowego w filiżance. (Jest bowiem rzeczą bardzo ważną napełnić sobie żołądek igliwiem, jeśli się ma zamiar spać przez trzy miesiące). Po kolacji - nie była zresztą zbyt smaczna - wszyscy powiedzieli sobie dobranoc - trochę czulej niż zwykle, a Mama Muminka przypomniała o myciu zębów. Następnie Tatuś Muminka obszedł dom i pozamykał wszystkie drzwi i okiennice oraz zawiesił siatkę od much na żyrandolu, żeby się nie zakurzył. Potem wszyscy położyli się do swoich łóżek, w których porobili sobie przytulne dołki, naciągnęli kołdry na uszy i myśleli o czymś przyjemnym. 
- Obawiam się, że zmarnujemy masę czasu! - westchnął Muminek.
- Nie martw się - odparł Włóczykij - będziemy mieli piękne sny, a gdy się obudzimy, będzie wiosna.
- Uhm... - wymamrotał sennie Muminek, który odpłynął już w mglistą krainę marzeń.
Na dworze padał śnieg - gęsty i puszysty.
Pokrył już schody, zwisał ciężko z dachów i parapetów. Wkrótce cały dom Muminków stać się miał krągłą kupką śniegu. Zegary przestały tykać jeden po drugim. Nadeszła zima. 
Tove Jansson, W Dolinie Muminków 

Jenny Nyström
Życzę Wam niezapomnianych Świąt Bożego Narodzenia, wielu wzruszeń w czasie spotkań z najbliższymi, wypoczynku od codziennego zgiełku, smakowitych przysmaków, niekoniecznie z igliwia świerkowego. :) Również strawy duchowej, oczywiście w postaci świetnych książek znalezionych i czytanych pod choinką. 

18 grudnia 2011

Mój dzień w książkach - zaproszenie do zabawy

Wraz z końcem roku zbliża się czas podsumowań i rankingów. W ramach przygotowania serdecznie zapraszam Was do zabawy Mój dzień w książkach, którą wymyśliła Cornflower, autorka jednego z moich ulubionych angielskich blogów.
Zadanie polega na tym, żeby poniższe zdania uzupełnić tytułami książek, ale muszą to być wyłącznie pozycje przeczytane przez Was w 2011 roku. Tekst należy umieścić na swoim blogu. Osoby, które nie mają bloga, mogą napisać opowieść w komentarzu.
Tytuły można odmieniać przez przypadki. Wskazane jest też  podlinkowanie ich do Waszych recenzji. Historia może mieć charakter absurdalno-żartobliwy lub śmiertelnie poważny. :)
Uczestników zabawy bardzo proszę o informację w komentarzu do tego posta, że już można podziwiać Wasze dzieło. Jeśli ktoś ma ochotę umieścić banerek przy swojej opowieści, bardzo proszę:

A oto zdania do uzupełnienia, w dość swobodnym tłumaczeniu:
Mój dzień w książkach
Zaczęłam dzień (z) _____.
W drodze do pracy zobaczyłam _____
i przeszłam obok _____,
żeby uniknąć _____ ,
ale oczywiście zatrzymałam się przy _____.
W biurze szef powiedział: _____.
i zlecił mi zbadanie _____.
W czasie obiadu z _____
zauważyłam _____
pod _____ .
Potem wróciłam do swojego biurka _____.
Następnie, w drodze do domu, kupiłam _____
ponieważ mam _____.
Przygotowując się do snu, wzięłam _____
i uczyłam się _____,
zanim powiedziałam dobranoc _____ .
Tak wygląda moja wersja:

Mój dzień w książkach
Zaczęłam dzień  Na cmentarzu – na wulkanie.
W drodze do pracy zobaczyłam Niewidzialne miasta
i przeszłam obok Nagiego sadu,
żeby uniknąć Drobnych ustrojów,
ale oczywiście zatrzymałam się przy Sztukmistrzu z Lublina.
W biurze szef powiedział: Dotknij wiatru, dotknij wody
i zlecił mi zbadanie Niełatwych związków.
W czasie obiadu z Biedną Klarą,
zauważyłam Człowieka bez psa
pod Wielkim Murem.
Potem wróciłam do swojego biurka W sercu Borneo.
Następnie, w drodze do domu, kupiłam Węże i róże,
ponieważ mam Pełnię życia panny Brodie.
Przygotowując się do snu, wzięłam Dziennik Serafiny
i uczyłam się Japońskiej miłości dworskiej,
zanim powiedziałam dobranoc Niewinnemu antropologowi.
Życzę miłej zabawy! :)  Z wielką przyjemnością przeczytam Wasze opowieści z tytułami w roli głównej.

Swój dzień w książkach dotychczas opisali:
Zapraszam do lektury i komentowania ich ciekawych opowieści.

12 grudnia 2011

Joyeux anniversaire, monsieur Flaubert.

12 grudnia 1821 roku urodził się Gustaw Flaubert. Dziś obchodzimy jego sto dziewięćdziesiąte urodziny, co uczciło nawet francuskie Google. Za dziesięć lat możemy spodziewać się hucznych imprez jubileuszowych, w tym roku obyło się bez fet.
Wielokrotnie wyrażałam podziw dla Flauberta i zachwyt nad jego prozą. To jeden z moich ulubionych pisarzy. Przeczytana ponownie we wrześniu tego roku "Pani Bovary" okazała się jeszcze piękniejsza niż kiedyś. O swoich wrażeniach opowiedziałam już w czasie dyskusji, która odbyła się w Klubie Czytelniczym Ani.
Flaubert był też dwukrotnie obecny w Płaszczu zabójcy. I jeszcze nie powiedział ostatniego słowa. :) A tutaj Flaubert w oczach Edmunda de Goncourta. Bez surduta i bucików! :)
Chociaż pisanie było dla dzisiejszego jubilata katorżniczą pracą, dawało mu też wiele radości. Zachwycała go możliwość poruszania się w stworzonym przez siebie powieściowym wszechświecie. “Na przykład dzisiaj jako mężczyzna i kobieta, kochanek i kochanka, jeździłem konno popołudniem po jesiennym lesie, pod żółtym listowiem i byłem końmi, liśćmi, wiatrem i słowami, i czerwonym słońcem, które mrużyło ich pełne miłości powieki.“
Moja ulubiona okładka „Pani Bovary”,
edycja francuska

...i mniej udana wersja uwspółcześniona, czyli Emma emo. :)

10 grudnia 2011

Pociąg z Breslau. Daina Kolbuszewska, "Niemka: Dziecko z pociągu"

Pociąg z Breslau. 
Z miejscowości W. pociąg wyruszył 5 lub 6 sierpnia 1942 roku. W jednym z wagonów znajdował się Janusz Korczak z żydowskimi dziećmi. Z miejscowości B. pociąg wyruszył pod koniec sierpnia 1944 roku. Jego pasażerami były niemieckie niemowlęta ze żłobków i sierocińców. Pociągi nigdy się nie spotkały, natomiast historia zatoczyła koło.

Książka Dainy Kolbuszewskiej „Niemka: Dziecko z pociągu” to reporterska próba rekonstrukcji losów drugiego pociągu. We wstępie autorka stwierdza, że „nie można pozwolić życiu zniknąć tak kompletnie bez śladu”[1]. Dzieci wysłano z Breslau przed ewakuacją miasta. Transport liczył około setki niemieckich maluchów. Najmłodsze nie miało nawet miesiąca, najstarsze nie ukończyły jeszcze dwóch lat.

Podróż odbywała się w nieludzkich warunkach. Dzieci jechały w wagonach towarowych. Leżały na podłodze na kocykach, dotkliwie dokuczał im głód, brud, zimno. Niektóre jeszcze rok później nie umiały mówić ani chodzić. Ale i tak były szczęściarzami: przeżyły. Opiekowały się nimi siostry Czerwonego Krzyża, które stopniowo uciekały w obawie przed Rosjanami. Jedna wyskoczyła z pędzącego pociągu.

Nie wiedziano, co zrobić z transportem niemowląt. Absurdalna tułaczka trwała kilka tygodni, a pociąg krążył po Śląsku i Czechach, dzieci odsyłano z miejsca na miejsce. Umierały z powodu niedożywienia, chłodu i tyfusu. Ważnym przystankiem okazał się Krotoszyn. Tam główne bohaterki opowieści Dainy Kolbuszewskiej, Gertrud i Anita, zakończyły podróż i znalazły nowe domy, podobnie jak kilkoro innych dzieci.

Adopcyjni rodzice nie informowali dziewczynek o tym, że zostały uratowane z pociągu. W grę wchodził strach przed represjami ze strony otoczenia. Nastroje antyniemieckie były wówczas bardzo silne. To nie zmienia faktu, że i tak nie udało się dzieci ustrzec przed prawdą. Usłużne sąsiadki i koledzy z podwórka mówili im o adopcji, a używane przez rówieśników obelżywe wówczas przezwiska: „Niemka” lub „Niemra” miały przypominać Rozalii i Hani ich prawdziwe pochodzenie.

Kolbuszewska opisuje też powojenne losy swoich bohaterek, ich reakcję na wiadomość o tym, skąd tak naprawdę pochodzą, próby nawiązania kontaktu z biologicznymi rodzinami i spotkania z nimi po wielu latach rozłąki. Tak trudno im było na nowo budować tożsamość.

Wzruszające jest to, że dzieci przygarnęły polskie rodziny, które doznały niewyobrażalnych krzywd od Niemców w czasie wojny. Nowa matka Hanki (Anity) w roku 1940 straciła syna, który został rozstrzelany. Przyrodni brat Marii (Brigide) prawie dwa lata spędził w obozach w Oświęcimiu i Buchenwaldzie. Okazuje się, że w obliczu nieszczęścia zagłodzonych i chorych dzieci z pociągu to wszystko przestawało mieć znaczenie.

Książka Dainy Kolbuszewskiej powstała w oparciu o listy, dokumenty, wspomnienia, rozmowy ze świadkami, artykuły prasowe, literaturę o tamtych czasach. Praca autorki była żmudna, bo należało zweryfikować wykluczające się informacje, przełamać niechęć osób, które tamte wydarzenia chciałyby wymazać z pamięci.

Podoba mi się prosty, oszczędny, chwilami szorstki ton opowieści o Rozalii, Hance i innych dzieciach. Zrelacjonowanie takiej historii bez łzawego liryzmu wydaje się być prawie niemożliwe, a jednak autorce się to udało. Nie epatuje nas swoimi emocjami. Na pierwszym planie stawia fakty, których wymowa okazuje się silniejsza niż najbardziej poruszające impresje literackie. Kolbuszewska wychodzi z cienia tylko raz. Wyznaje, że musiała na dłuższy czas odłożyć pisanie, gdy uświadomiła sobie, jak wielu małych pasażerów nie przeżyło podróży.

Książka została wydana starannie i zawiera mapkę oraz dużo ilustracji. Dotarcie do nich na pewno nie było łatwe. Do ogródka wydawcy wrzucę dwa kamyczki. Zirytowała mnie literówka w podziękowaniach na końcu reportażu, a również to, że dowiedziałam się o istnieniu „Niemki” z zapowiedzi wydawniczych w księgarni internetowej, w której ją kupiłam. Według mnie o tak wartościowej publikacji powinno być głośno. Na stronie internetowej Vesper książka wciąż figuruje w dziale Zapowiedzi.

To nie jest łatwa lektura. Trudno się po niej podnieść i spokojnie wrócić do codziennych obowiązków. Ja od wczoraj nie mogę sobie znaleźć miejsca. Ogarnia mnie bezsilna złość, że dzieciom z pociągu możemy ofiarować tylko wspomnienie i chwilę zamyślenia. Jednocześnie dzięki polskim rodzinom, które w tamtych czasach potrafiły zapomnieć o doznanych cierpieniach i narażając się na nieprzyjemności przyjąć pod swój dach małych Niemców, czuję krzepiące przesłanie, które płynie z tej historii.
____________
[1] Daina Kolbuszewska, "Niemka: Dziecko z pociągu", Vesper, 2011, s. 13.

Moja ocena: 5
Rozalia (Gertrud) – dziecko z pociągu.
Zdjęcie z 1945 r.

6 grudnia 2011

Dla dzieci, czyli przedświąteczny poradnik prezentowy

Mal. Jessie Wilcox Smith.
Wczoraj z dużym zainteresowaniem przeczytałam listę laureatów konkursu Książka Roku 2011 Polskiej Sekcji IBBY, którą polecam Waszej uwadze.
Szczególną radość sprawiła mi obecność w tym zestawieniu Pamiętnika Blumki Iwony Chmielewskiej, który jest nowatorską próbą przybliżenia małym czytelnikom postaci Janusza Korczaka, a również, w ramach patriotyzmu lokalnego, dostrzeżenie książki wydawnictwa Mimochodem z Lublina, Pies w Krainie Wędrującej Nocy Joanny Klary Teske. Niestety, nie widziałam publikacji tego wydawnictwa w żadnej lubelskiej księgarni (!). Na stronie Mimochodem są dwa fragmenty nagrodzonej książki. Dotychczas nie trafiłam na żadną recenzję.
Uprzedzam, że również próżno szukać "Pamiętnika Blumki" w lubelskich księgarniach "naziemnych". Mam wrażenie, że Iwona Chmielewska jest bardziej popularna na świecie niż w Polsce. Zbliża się rok Janusza Korczaka, może dzięki temu Blumka wzbudzi większe zainteresowanie.
Mam nadzieję, że powyższa lista laureatów pomoże Wam w zakupach mikołajkowych i gwiazdkowych, choć oczywiście "książka nagrodzona" absolutnie nie musi być synonimem "książki świetnej". Niezdecydowanych odsyłam również do "Rekomendacji choinkowych"  Joanny Olech w ostatnim literackim dodatku do Tygodnika Powszechnego, Książki w Tygodniku (niestety, tylko część artykułu dostępna jest bezpłatnie), gdzie omówiono wiele ciekawych pozycji dla najmłodszych. Nie muszę chyba dodawać, że mnie szczególnie ucieszyła nowa opowieść o Muminkach! :)
Zacofany w lekturze, którego opinię również na temat literatury dziecięcej bardzo sobie cenię, w wyśmienitej recenzji poleca kolejną część przygód Paddingtona.
Świetnym prezentem dla starszych dzieci będzie pierwszy tom cyklu o Flawii de Luce Alana Bradleya, który tak przekonywająco poleca Bazyl.
Warto buszować po blogach poświęconych wyłącznie literaturze dziecięcej. Bardzo lubię  Czytanki przytulanki.
Zachęcam również do lektury interesującego zestawienia książek o tematyce zimowej i świątecznej u Anny. 
Mal. Jessie Wilcox Smith.

Wirtualne oglądanie pięknych wydawnictw dla dzieci rekomendowanych przez polską sekcję IBBY, poprawiło mi humor, bo bardzo przygnębiły mnie statystyki opublikowane również wczoraj w Guardianie. Wprawdzie dotyczą Wielkiej Brytanii, ale obawiam się, że u nas może być podobnie. 
Otóż okazuje się, że, cztery miliony brytyjskich dzieci (jedno na troje) nie posiada ani jednej książki. To nie są niestety mętne domniemania, tylko wynik skrupulatnych analiz, którymi objęto dzieci w wieku od jedenastu do szesnastu lat. Prawie jedna piąta (dziewiętnaście procent) stwierdziła, że nigdy nie otrzymała książki w prezencie, natomiast dwanaście procent wyznało, że nigdy w życiu nie było w księgarni. Dziewczynki wypadły w tych statystykach odrobinę lepiej niż chłopcy. Coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że moja gimnazjalna klasa to wyjątki potwierdzające regułę. :)

4 grudnia 2011

Spadek po ciotce Klarze, czyli dawcy i biorcy. L. P. Hartley, "Biedna Klara"


Spadek po ciotce Klarze, czyli dawcy i biorcy.

L. P. Hartley to kolejny pisarz z pokrytej pajęczyną galerii twórców niesłusznie zapomnianych. Najbardziej znana książka jego autorstwa to „Posłaniec” (tu znakomita recenzja Ani z Czytanek Anki, a tu ciekawy tekst Ali Smith, która zdaje relację z ponownej lektury). The Go-Between miał szczęście do wybitnej adaptacji filmowej, podobnie jak The Hireling (główna nagroda w Cannes w 1973 roku). Mało kto jednak sięga po pozostałe książki Hartleya, a jest ich całkiem sporo. Sam autor to również postać niezbyt popularna. Już inicjały L. P. zamiast imion (Leslie Poles), a tak właśnie podpisywał swoje utwory, nadają mu rys tajemniczej anonimowości.

Szkoda, że niewiele osób pamięta o tym brytyjskim pisarzu. Kupiona za grosze, pożółkła, niepozorna „Biedna Klara” dostarczyła mi wielu wzruszeń. Poczułam się tak, jakbym prawie za darmo dostała jubilerskie cacko. Proza Hartleya jest elegancka i pełna klasycznego piękna. Autor niejednokrotnie odwołuje się do starożytności (na przykład motto z „Eneidy”) i symboliki średniowiecznej, przede wszystkim związanej ze świętą Klarą. Tematyka książki okazała się w zaskakujący sposób aktualna w kontekście zbliżających się Świąt: jeden z najważniejszych problemów w powieści to podarunki, a w sensie ogólniejszym dawanie i branie. Są ludzie, którzy pełnią rolę - jak określa Hartley – „emocjonalnej witaminy”, a inni tylko odbierają hołdy.

Bohaterowie „Biednej Klary” to czwórka przyjaciół wywodzących się z londyńskiej bohemy. Narrator, Edward jest malarzem, a Gilbert kompozytorem. Poznajemy też dwie panie: Myrę i Barbarę. Wszyscy mają ponad czterdzieści lat i żyją samotnie. Łączy ich skomplikowany układ zależności, przywodzący na myśl postacie z powieści „W sieci” Iris Murdoch. Barbara i Myra kochają Gilberta, natomiast Edward żywi gorące uczucia wobec Myry. W opowieści o losach ich „czworokątnej przyjaźni” ważną rolę odgrywa ciotka Gilberta, tytułowa Klara, osoba nieco ekscentryczna, która niedawno zmarła. Pozostawiła siostrzeńcowi imponujący spadek. Gilbert postanawia ofiarować niektóre przedmioty kilku przyjaciołom i w ten sposób rozpętuje prawdziwą burzę.

Ważnym bohaterem jest również Asyż, w którym toczy się akcja znacznej części powieści. Asyż, który według cytowanego w książce Hawthorne'a, wygląda wieczorem jak różaniec przerzucony przez zbocze wzgórza[1]. Żaden z czytanych wcześniej opisów tego miasta nie przemówił do mnie tak silnie jak obrazy nakreślone słowami Hartleya. Pisarz przez kilka lat mieszkał w Wenecji i jego fascynacja Italią i językiem włoskim jest wyczuwalna natychmiast. Niezapomnianym przeżyciem był dla mnie kiedyś spacer po Florencji z „Pokojem z widokiem” E. M. Forstera w ręku. Mam nadzieję, że uda mi się odbyć przechadzkę po Asyżu z egzemplarzem „Biednej Klary”. Ja też chciałabym „wchłonąć w siebie ożywczy wiew tego miasta, światło, powietrze, krzepiący gwar rozmów, wszystko, co jest dowodem wiary w życie”[2].

Bardzo podobało mi się w książce Hartleya to, że czytelnik nie jest prowadzony za rączkę. Autor zostawia nas z kilkoma pytaniami, na które musimy poszukać odpowiedzi sami. Kim był mężczyzna w kaplicy? Czy depesza od Barbary rzeczywiście zginęła? Co tak naprawdę zapowiada ostatnie zdanie powieści? Czy Edward to nielojalny egoista, czy człowiek, który miał prawo walczyć o swoje szczęście, zgodnie z przysłowiem: „w miłości i na wojnie wszystko wolno”? To zaledwie kilka pytań z długiej listy tematów do rozważań. Uwielbiam, kiedy książka nie kończy się we mnie wraz z zamknięciem okładki.

Na klejnocie jest jednak kilka rys. Uprzedzam, że początek „Biednej Klary” raczej zniechęca do dalszej lektury. Przyznaję, miałam ochotę ją przerwać, bo książka dosłownie mnie usypiała. W mętnych refleksjach nie potrafiłam dostrzec głębi. Jednak w pewnym momencie nastąpił przełom. Kiedy Edward wyjeżdża do Włoch, akcja nabiera rumieńców i gwałtownie przyspiesza. Od powieści nie można się wręcz oderwać i tak już jest do samego końca. 

Chwilami drażniła mnie też nieskazitelna wytworność bohaterów.  Na przykład wkrótce po otrzymaniu wiadomości o śmierci bliskiej osoby Edward  popisuje się erudycją: „Myro, może lepiej się poczujesz, gdy „pociecha moralna  znajdzie fizyczne wsparcie'', jak powiedział Burke”[3].

Mimo to zachęcam Was do wygrzebania „Biednej Klary” spod stosów książek, o których prawie nikt nie pamięta. Naprawdę warto. Cenię Hartleya przede wszystkim za rzadki talent: umiejętność pisania o zwykłych ludziach i miejscach w taki sposób, że wydają się niezwykłe. A niepokojący nastrój „Biednej Klary” kojarzył mi się trochę z „The Bookshop” Penelpope Fitzgerald.
__________
[1] L. P. Hartley, „Biedna Klara”, tłum. Maria Skroczyńska, Państwowy Instytut Wydawniczy, 1971, s. 63.
[2] Tamże, s. 105-106.
[3] Tamże, s. 146.

Moja ocena: 4+
L.P. Hartley

26 listopada 2011

Miasta lekkie jak latawce, miasta ażurowe jak koronki. Italo Calvino, "Niewidzialne miasta"


Miasta lekkie jak latawce, miasta ażurowe jak koronki

Kiedy czytałam „Niewidzialne miasta” tak mi było, jakby róża przez otwarte wpadła okno. Jeśli chcecie bury, listopadowy dzień zamienić w kalejdoskop barw, dźwięków, smaków i zapachów, wystarczy otworzyć tę książkę w dowolnym miejscu. Nie wiem, jak pachnie słoń po deszczu, nigdy nie spacerowałam w magnoliowym ogrodzie odbijającym się w lazurowej lagunie, nie próbowałam mięsa bażanta złocistego, pieczonego na ogniu z suchych drew czereśniowych i posypanego ob­ficie rozmarynem, nie dotykałam też złotego muślinu, ale dzięki Italo Calvino poczułam się tak, jakbym to wszystko robiła. Jego proza działa na wszystkie zmysły i rozpala wyobraźnię.

Do przeczytania „Niewidzialnych miast” zachęcili mnie rozmówcy Barbary N. Łopieńskiej. Tytuł powrócił jak refren w kilku wypowiedziach. Skrzętnie go zanotowałam, nieświadoma, że czekają mnie długie poszukiwania. Okazało się bowiem, że niepozorna książeczka z 1975 roku to biały kruk. Po wielu miesiącach moje marzenie się spełniło.

Warstwa fabularna powieści jest dość uboga. To na pewno nie jest pozycja dla miłośników wartkiej akcji. Istotną część książki stanowią rozmowy prowadzone przez Marko Polo z mongolskim władcą, Kubłaj-chanem. Ich dialogi przeplatane są barwnymi opisami miast, które podróżnik odwiedził w czasie wypraw. Na próżno będziemy ich szukać na mapach. Wymyślił je Calvino.
Lisel Ashlock, Invisible Cities
Relacje z poszczególnych metropolii stanowią odrębne podrozdziały: pięćdziesiąt pięć miast autor podzielił na jedenaście kategorii. Powieść składa się z dziewięciu części, które obejmują po kilka opisów. Pisarz wyraźnie sugeruje inny wariant kolejności lektury miniatur, podobnie jak Julio Coratazar w „Grze w klasy”. Jestem pewna, że historie przeczytane według tej tajemniczej numeracji odsłonią nam zupełnie inne widoki, pozwolą dostrzec szczegóły pominięte przy pierwszej, gorączkowej lekturze. Bo nie ukrywam, że słowa Calvino piłam łapczywie.

Odniosłam wrażenie, że autor nawiązuje z czytelnikiem ciekawą grę. Opisy poszczególnych miast brzmią baśniowo, zresztą już w pierwszym zdaniu dowiadujemy się o tym, że cesarz nie ufał swojemu rozmówcy: Nie jest powiedziane, że Kubłaj-chan wierzy we wszystko, co opowiada mu Marko Polo[1]. W pewnym momencie twierdzi wręcz: Twoje miasta nie istnieją[2]. Czy możemy więc do końca zaufać autorowi? W niektórych opisach wyczuwalna jest ironia, a dynamiczne, przenikające się obrazy budzą skojarzenia oniryczne: Z mia­stami jest jak ze snami: wszystko, co wyobrażalne, może się przyśnić, ale nawet najbardziej zaskakujący sen jest rebusem, który kryje w sobie pragnienie lub jego odwrotną stronę lęk.[3] 

Miasta Calvino mają poetyckie nazwy. To najczęściej kobiece imiona, na przykład Izaura, Dorotea, Maurilia, Berenika, co pozwala sadzić, że pisarz symbolicznie charakteryzował ludzi, ich różne postawy i spojrzenie na świat. Jako zgrzyt odebrałam egzystencjalistyczną refleksję Kubłaj-chana umieszczoną na ostatniej stronie. Mówi o piekle żyjących, które na co dzień tworzymy przebywając razem. Odniosłam wrażenie, że została dodana trochę na siłę i że kłóci się z duchem opowieści.
Nora Sturges, Invisible Cities
Język Calvino brzmi bardzo poetycko i muzycznie, a szczególną uwagę zwraca orientalny przepych epitetów, a również długie, wielopiętrowe zdania. Opowieść bardzo zyskuje na uroku w oryginalnej wersji językowej, choć polski przekład Aliny Kreisberg również zachwyca.  

„Niewidzialne miasta” pozostawiają czytelnika w stanie niedosytu, lekkiego oszołomienia. Prozę Calvino można czytać zachwycając się wyobraźnią twórcy. Powieść przypuszczalnie zaciekawi miłośników fantastyki, była zresztą nominowana do Nebuli. Można też dopatrywać się w niej podtekstów filozoficznych lub problematyki ekologicznej. 

Bez względu na to, jaki będzie cel Waszej podróży, koniecznie odwiedźcie miasta lekkie jak latawce, miasta ażurowe jak koronki, miasta przeźroczyste jak moskitiery, miasta-unerwienie liścia, miasta-linie dłoni, miasta z filigranu, których nieprzejrzystą, złudną grubość można przejrzeć na wylot[4].

__________________
[1] Italo Calvino, Niewidzialne miasta, tłum. Alina Kreisberg, Czytelnik, 1975, s. 5.
[2] Tamże, s. 45.
[3] Tamże, s. 34
[4] Tamże, s. 56.
 
Moja ocena: 5+ 

Italo Calvino

1 listopada 2011

Intruz w szafie [Éric Faye, "Nagasaki"]

Intruz w szafie
Lektura „Nagasaki” przypomina rozmowę z gadatliwym nieznajomym w pociągu. Z zainteresowaniem słuchamy jego opowieści i żywo komentujemy. Kiedy wysiadamy, usłyszana historia natychmiast ulatuje z naszej pamięci. Obawiam się, że w moim przypadku podobnie będzie z powieścią Érica Faye. To książka, która przypuszczalnie za kilka miesięcy będzie już tylko mglistym wspomnieniem.

Główny bohater opowieści to Shimura, meteorolog z Nagasaki. Pięćdziesięciosześcioletni kawaler, sumienny pracownik, prowadzi ustabilizowany tryb życia. Jedyna bliska osoba to siostra, która odwiedza go raz do roku, a ostatnio nawet rzadziej. Jesteśmy świadkami, jak uporządkowana egzystencja Shimury zaczyna drżeć w posadach. Bohater coraz wyraźniej odczuwa czyjąś obecność w swoim domu. Drobne dowody upewniają go w tym, że ktoś korzysta z jego kuchni i lodówki. Meteorolog instaluje w mieszkaniu webcam i tajemnica zostaje rozwiązana.

Okazuje się, że intruz to bezdomna bezrobotna, która prawie od roku mieszka w jego szafie. Więcej szczegółów nie zdradzę, żeby nie psuć i tak wątłej przyjemności z lektury. Pomysł na wprowadzenie niepokojących akcentów w pozornie szarą rzeczywistość i budowanie narastającego napięcia wydał mi się z Kafki rodem. Skojarzenie może być słuszne, bo Faye napisał książkę o autorze „Procesu”. Dodam jeszcze, że historia opowiedziana w „Nagasaki” zdarzyła się naprawdę i została odnotowana w japońskiej prasie.

„Nagasaki” to gorzka opowieść o samotności, o ludziach, którzy skupieni są tak bardzo na sobie, że nie dostrzegają najbliższego otoczenia. Shimura nie ma wokół siebie nikogo, w wolnych chwilach poszukuje przyjaciół na Facebooku, ale ma świadomość, że „to tak, jakby łowić ryby w mętnej wodzie za pomocą młynka...”[1]. Pan Shimura kursuje między domem a pracą. W jego mieszkaniu jest pokój gościnny, z którego i tak nikt nie korzysta. Wobec siebie nie ma złudzeń: „No cóż, nie jestem za wiele wart. Kultywuję kawalerskie nawyki, służące mi za barierkę ochroną i pozwalające wmawiać sobie, że w istocie nie jest ze mną aż tak źle.” [2]

Według Faye żyjemy w aseptycznym świecie, w którym wszystko jest poukładane w przegródkach, jak w pudełku z japońskim jedzeniem, a w naszym życiu coraz większą rolę odgrywa bezduszna technika. Autor wysuwa przypuszczenie, że wkrótce w ostatnich chwilach życia będą nam towarzyszyć roboty. Podobny obraz świata, w którym technologia kwitnie, ale wymarły uczucia, nakreślił kiedyś Zbigniew Herbert:
"Łzy fałszywe przed mrożeniem poddaje się zabiegowi destylacji, gdyż z natury są mętne i doprowadza się je do stanu, w którym pod względem czystości nie ustępują prawie łzom prawdziwym. Są bardzo twarde, bardzo trwałe i nadają się nie tylko do ozdób, ale także do krajania szkła". [3]
Książka Faye jest również ważnym głosem w dyskusji na tematy społeczne. Autor porusza problem bezrobocia, uragających godności ludzkiej warunków, w jakich żyją bezdomni, braku opieki nad tymi, którzy nie chcą lub nie mogą uczestniczyć w wyścigu szczurów: 
„Kryzys sprawia, że ludzie stają się jeszcze bardziej samotni. Co oznacza jeszcze to MY, które wraca na okrągło w rozmowach? MY umiera. Zamiast zgromadzić się wokół ogniska, JA izolują się, śledzą. Każdy uważa, że wyjdzie na tym lepiej od sąsiada, i to także oznacza prawdopodobnie koniec człowieka.”[4] 
Lekturę książki utrudniał mi niezbyt udany, bardzo nierówny przekład. Chwilami nieznośnie wręcz dosłowny: przykładowo na ekranie telefonu Shimury wyświetla się napis wezwanie nieodebrane. W nocie wydawcy na okładce czytamy ze zdziwieniem o krystalicznej prozie Faye. Niestety, polskie tłumaczenie czyni z niej kryształ chropowaty, w kilku momentach wręcz potłuczony, który chwilami kaleczy

W 2010 roku „Nagasaki” otrzymało Grand Prix Akademii Francuskiej za powieść. To dla mnie duże zaskoczenie, bo nie dostrzegam w tej  książce cech dzieła wybitnego. Dziwi mnie również, że zwycięski laur otrzymało takie maleństwo – powieść Faye liczy zaledwie 96 stron. Niewielkie rozmiary posiada też śweżo upieczona laureatka Bookera, książka Juliana Barnesa „The Sense of an Ending, jedynie176 stron. Czyżby wśród literaturoznawców i krytyków coraz bardziej w cenie była precyzja i oszczędność słowa?

Lubię ascetyczne i skromne okładki, ale tym razem jest to oszczędność przesadna. Na ciemnofioletowej powierzchni nie ma zupełnie nic poza nazwiskiem autora, tytułem i logo wydawnictwa. Widziałam, że wariant francuski jest identyczny, więc dyskusyjna idea przypuszczalnie wypłynęła od samego autora.

Efektowny pomysł, dość nijakie wykonanie - tak można by w skrócie ująć wrażenia po lekturze „Nagasaki”. Pociąg odjeżdża, pan Shimura i zawartość jego szafy przestają mieć dla nas jakiekolwiek znaczenie.
__________________
[1] Éric Faye, „Nagasaki”, tłum. Andrzej Bilik, Fontanna, 2011, s. 29.
[2] Tamże, s. 9.
[3] Zbigniew Herbert, "Z technologii łez", [w:] "Wiersze zebrane", oprac. Ryszard Krynicki, Wydawnictwo a5, 2008, s. 225.
[4] Éric Faye, op. cit., s. 65.

Moja ocena: 4

22 października 2011

Alan Bradley w Polsce. Miłośnicy Flawii de Luce, łączcie się! :)

Właśnie dowiedziałam się, że Alan Bradley przyjeżdża do Polski. Będą dwa spotkania, niestety wyłącznie w Krakowie. 
Szczegóły techniczne:
Flawia de Luce wyraźnie osłabia u mnie zdolność racjonalnego myślenia, vide nabycie trzeciego tomu w wersji angielskiej wkrótce po premierze, w cenie wskazującej na spory stopień uzależnienia. Nie wykluczam więc wyprawy na spotkanie autorskie. To tylko 270 kilometrów. ;)
Przy okazji okazało się, że źle wymawiam nazwisko de Luce, bo z włoska (luce to światło). Tymczasem na oficjalnej stronie cyklu są następujące wytyczne w kwestii wymowy: FLAY’-vee-ah duh-LOOSE
Nawiasem mówiąc zupełnie nie podoba mi się polska szata graficzna serii w stylu emo, z Flawią wyglądającą jak klon Christiny Ricci w "Rodzinie Addamsów". Obawiam się, że odstrasza od serii wielu dorosłych, którym mogłaby się podobać. Wydaje mi się, że o wiele lepsza jest wersja włoska. Też mroczna, ale o niebo bardziej zgodna z treścią i klimatem powieści Bradleya.
Miłośników detektywistycznych talentów Flawii ucieszy wiadomość, że prężnie działa jej fanklub, a w dyskusjach uczestniczy sam autor.
Ogromnie się cieszę, że przesunięto datę premiery czwartego tomu, “I Am Half-Sick of Shadows”, na 1 listopada tego roku. Moją odpowiedzią na pytanie, czy tym razem rozsądnie poczekam na polską premierę, będzie znaczące milczenie.
Wprawdzie polski przekład części trzeciej,  "Ucho od śledzia w śmietanie", nie figuruje jeszcze w wydawniczych zapowiedziach, ale gdzieś czytałam, że być może przed świętami pojawi się w księgarniach. Nie cierpię śledzi, ale akurat ucho w śmietanie będzie jak znalazł na wigilijny wieczór. :)

21 października 2011

Internetowa Plaża Muszli - odcinek już dziewiętnasty

 Okładka Sunday Magazine, Coles Phillips, 1908 rok

Jesienna plucha nie sprzyja spacerom po Internetowej Plaży Muszli, ale wystarczy zaopatrzyć się w szaliki i dobry nastrój. Zapraszam na kolejny spacer.
*
Pisarz i aktor komediowy Don Wilbur prowadzi bloga Better Book Titles, na którym prezentuje alternatywne tytuły znanych powieści. Od dziś zamiast spędzać długie godziny na czytaniu recenzji, not wydawcy i blurbów, zerkamy na okładkę z "lepszym" tytułem i wiemy wszystko. Możemy poznać największe dzieła literackie wszech czasów w kilka sekund! Oto kilka przykładów:
 Jane Austen, Duma i uprzedzenie
 F. Scott Fitzgerald, Po tej stronie raju

 Stephenie Meyer, Przed świtem

Virginia Woolf, Do latarni morskiej

 E.M Forster, Pokój z widokiem

J. R. R. Tolkien, Władca pierścieni

 Antoine de Saint-Exupéry, Mały Książę

Uprzedzam, że niektórzy autorzy okładek nie stronią od mocnych słów. 
Niestety, nie ma tam tytułów polskich. Trzeba będzie pomyśleć nad alternatywnymi tytułami dla rodzimych bestsellerów. :)

*
Portret Twojego ulubionego pisarza na parasolce? Czemu nie? Za sprawą Ani (wielkie dzięki!) możemy obejrzeć ciekawą kolekcje gadżetów. Zastanawiam się, którego pisarza chciałabym mieć na parasolce.

*
Jeśli macie ochotę zwiedzić domy znanych pisarzy, strona Writers' Houses spełni to życzenie.Tutaj z kolei można pobuszować po bibliotece Neila Gaimana.
*
Początkujących literatów może zainteresuje zestaw inspirujących porad, których udzielają pisarze, którzy już odnieśli sukces.
 *
Na stronie Awesome People Reading można obejrzeć celebrytów zatopionych w lekturze. Widok krzepiący serce.

Johnny Depp

Darth Vader

Marilyn Monroe

Walt Disney z córkami

Audrey Hepburn

Anne Hathaway
*
Dzięki New York Timesowi możemy upiec ciasto kokosowe według przepisu Emily Dickinson. Może ktoś zechce wypróbować?
*
Czytelników, którzy wybierając lektury lubią posiłkować się listami, na pewno zainteresuje to zestawienie
*
Po wyczerpującej wyprawie trzeba chwilę odpocząć. Oto ciekawa propozycja ławeczki do ogródka bibliofila: