Wyznawczynie bożka gałganków
Bohaterka
„Kobiet” Zofii Nałkowskiej wyznaje: w
pewnych książkach znajduję wytchnienie po marnościach i ohydach życia – po
prostu odrywam się zupełnie od rzeczywistości. Dlatego nienawidzę takich np.
autorów jak Zola, którzy brudy, wstrząsające każdą duszą subtelniejszą,
wprowadzają do tej dziedziny, gdzie królować powinna tylko poezja[1].
Wprawdzie nie do końca podzielam poglądy Mary, ale w obawie przed
wzmiankowanymi wstrząsami duszy długo unikałam spotkania z twórczością Emila Zoli.
Moją rezerwę pogłębiła jeszcze świetna wystawa The Illusions of reality. Naturalist painting, photography and cinema 1875-1918, którą rok temu obejrzałam w
helsińskim Ateneum, a pełne wyrzutu spojrzenie dziewczynki z obrazu Eero Järnefelta prześladowało mnie przez wiele tygodni.
Mimo oporów, zachęcona
przez Zacofanego w lekturze, który często bywa latarnią mojej literackiej zaczarowanej dorożki, i zmotywowana jak zwykle ciekawą recenzją Guciamal, sięgnęłam po „Wszystko dla pań”. Najpierw ucieszę tych, którzy podobnie jak ja
nieufnie podchodzą do naturalizmu: czytając tę książkę Zoli nie będziecie intensywnie pławić
się w
brudach, ohydach i marnościach życia. Na chwilę się w nich zanurzycie.
Poza tym czeka Was uczta duchowa za sprawą wysublimowanych i
niewyobrażalnie plastycznych opisów
tkanin, ubiorów i artykułów pasmanteryjnych. Ten urzekł mnie
najbardziej:
— Och! Jakież to cudowne! — powtarzały panie. — Coś niesłychanego!
Nie mogły się nasycić tą symfonią bieli, jaką rozbrzmiewał cały magazyn. Nigdy jeszcze Mouret nie zrobił niczego na tak wielką skalę. Stworzył arcydzieło sztuki dekoratorskiej. Ta kaskada bieli, ten pozorny nieład w układzie tkanin, przypadkiem jakby wysypujących się z otworzonych pudeł, wszystko to posiadało jakąś cudowną harmonię, kolor biały rozwijał się we wszystkich tonach, rodził się, rósł, rozkwitał w skomplikowanej instrumentacji mistrzowskiego utworu, którego ustawiczne napięcie unosiło duszę we wciąż rosnącym porywie. Panowała tu sama biel, lecz nigdy odcień jej nie powtarzał się, na pozór identyczne kolory różniły się między sobą, kontrastowały, dopełniały, osiągały blask taki, jaki daje światło. Najpierw szła matowa biel perkalu i płótna, potem kremowe odcienie flaneli i sukna, jeszcze dalej — rosnąca gama białych aksamitów, jedwabi, atłasów; barwa stawała się coraz intensywniejsza, aż wreszcie zapalała się małymi płomyczkami na załamaniach tkaniny; białość rozwiewała się wraz z przejrzystością firanek, stawała się samą światłością, gdy przyszła kolej na muśliny, gipiury, koronki, a zwłaszcza tiule, które dzięki swej lekkości stanowiły jakby najwyższą i zanikającą nutę; srebro wschodnich tkanin w głębi olbrzymiej alkowy stanowiło końcowy akord.[3]
Moja
wyobraźnia pracowała jak szalona i siłą
powstrzymywałam się, żeby nie pobiec do najbliższego sklepu z
materiałami i
zanurzyć ręce po łokcie w jedwabiach, muślinach i koronkach lub z
głodnym spojrzeniem krążyć po okolicznych pasmanteriach. Zachwycił mnie
też drobiazgowy obraz Paryża.
Opisy to nie wszystko. Głównym, a w dodatku tytułowym bohaterem powieści „Wszystko dla pań” jest świetnie prosperujący odzieżowy dom towarowy. Zaskoczyły mnie detalicznie opisane w książce
techniki marketingowe, które mogą stać się inspiracją dla
współczesnych handlowców. Trudno wręcz uwierzyć, że akcja
toczy się pod koniec XIX wieku. Razem z dwudziestoletnią Denise, ubogą
sierotą z prowincji, podziwiamy oszałamiające wystawy. Niestety, okazuje
się, że zewnętrzny blichtr to przykrywka, pod którą kryje się
bezduszna, choć sprawnie działająca maszyneria. Pracownicy są tylko
trybikami. Wiele zjawisk niepokoi autora: wyzysk sprzedawców, którzy
pracują trzynaście godzin na dobę, wyścig szczurów, zwalnianie z pracy z
błahych powodów, molestowanie seksualne podwładnych i mnóstwo innych.
Wszystkie brzmią dziwnie znajomo, choć książkę wydano w 1883 roku.
Ekskluzywny magazyn dla pań jak soczewka skupia
problemy współczesności i tak naprawdę jest chyba obrazem Francji z
końca dziewiętnastego wieku. Co ciekawe, w opisach sklepu pojawiają się
wręcz akcenty religijne, które mają zapewne podkreślić, że teraz dom
towarowy stał się substytutem kościoła: wydawało się, że jakiś bożek gałganków wybrał sobie ten zakątek na swą białą świątynię[3]. Ażurowy szal został porównany do zasłony nad ołtarzem[4], natomiast dział koronek wyglądał jak biała kaplica. Z góry
zwieszały się tiule i gipiury tworząc białe sklepienie, jakby z chmur utkany
welon, pod którego delikatną siatką bledną promienie porannego słońca[5]. W scenach szturmu pań
na nowe towary jest spora doza komizmu, ale też coś przerażającego. Vallagnosc mówi: Przyglądałem się ich twarzom: jest to wyraz chciwości i zawstydzenia,
właściwy obłąkanym. Ładna szkoła uczciwości![6] W sklepie Oktawa Moureta kobieta za każdy kaprys płaciła
kroplą krwi. I tu właśnie pojawia się paradoks: pozornie
uszczęśliwiając kobiety i spełniając ich zachcianki, dom towarowy
odzierał je z człowieczeństwa, wywoływał histerię, prowokował do
kradzieży. Jego nazwa brzmi dość ironicznie.
Zmysłowe
rozkosze, jakie dają opisy autorstwa Zoli, i podziw dla trafności jego
społecznych diagnoz zakłócał czasem głos rozsądku, który skrzekliwym J'accuse!
domagał się ode mnie odpowiedzi na kilka pytań. Dlaczego bohaterowie
składają się tylko z kilku cech? Dlaczego Zola tak krytycznie oceniał
kobiety? Dlaczego zdecydował się na zakończenie, które jest nie tylko
mało realistyczne, ale w dodatku według mnie kłóci się z wymową całej
powieści? Jaka naprawdę była Denise? Mam wrażenie, że w intencji Zoli
miała być uciśnioną niewinnością, idącym za porywami serca aniołem,
który spadł do Paryża i mocno się potłukł, po czym okazał się
samorodnym, zapobiegliwym geniuszem marketingu o nader analitycznym
umyśle. Denise wywoływała u mnie huśtawkę nastrojów.
Wprawdzie czytając „Wszystko dla pań” nie wznosiłam ekstatycznych okrzyków wzorem cytowanych już klientek paryskiego sklepu: Och! Jakież to cudowne!, ale mam przeczucie, że na tym nie skończy się moja przygoda z cyklem Rougon-Macquartowie Zoli.
Wątpię jednak, czy przeczytam wszystkie dwadzieścia powieści i poznam
wszystkich trzystu (!) głównych bohaterów. Jak mawiał sam mistrz Émile,
czasem nadmiar wiedzy bywa równie szkodliwy jak jej brak.
Żurnal z 1888 roku. |
_________
[1] Zofia
Nałkowska, Kobiety, Prószyński i S-ka, 2010, s. 126.
[2] Emil Zola, Wszystko dla pań, tłum. Zdana Matuszewicz, Państwowy Instytut Wydawniczy, 1959, s. 389.[3] Tamże, s. 410.
[4] Tamże, s. 8.
[5] Tamże, s. 409.
[6] Tamże, s. 249.
Moja ocena: 4
Émile Zola.
|