Rodzinka szczęśliwa na swój sposób
Proszę
państwa, oto Piotruś.
Niestety, wcale nie jest grzeczny i nic państwu chętnie nie poda.
Ewentualnie chusteczkę, jeśli jego przygody rozśmieszą Was do łez.
„Coś niecoś o pewnej rodzince”
Samuila Szatrowa to zbiór błyskotliwych humoresek, które w krzywym
zwierciadle przedstawiają niejakich Wasiukowowych z Moskwy. Oprócz
wspomnianego Piotrusia, czarującego ośmioletniego urwisa, poznajemy
rodziców i dwudziestoletnią siostrę, Lalkę. Każdy rozdział stanowi
oddzielną
opowieść o ich perypetiach, ale wszystkie historie łączą się w
harmonijną
całość, podobnie jak w książkach o Mikołajku.
 |
Państwo Wasiukowowie, ilustracja z książki. Rys. Karol Ferster. |
Przypuszczam, że tak jak ja
polubicie Piotrusia od pierwszego wejrzenia. To pełen wdzięku, obrotny bystrzak,
który wie o dorosłych znacznie więcej, niż przypuszczają. Tylko nie
spodziewajcie się budyniu z soczkiem: „Chociaż młody Wasiukow ma mnóstwo wad
(nie sposób zrobić zeń bohatera czytanki, dziecinnego kalendarza ani też nie
byłby dobrym przykładem w niedzielnym słuchowisku radiowym), jest to mimo wszystko
uroczy kawaler”[1].
Wystarczy tylko zerknąć
na tytuły rozdziałów - na przykład „Dlaczego mama nie została
Marsjanką”, „Nie masz kawalarza nad wujka Tiszę…” czy „Ach, ta cicha
woda
Ryżkin!” - i od razu wiadomo, że czeka nas zabawna lektura. I tak jest w
istocie. Uśmiech budzą śmieszne sytuacje w domu i w szkole, a także to, że ośmiolatek często rozumie
dosłownie używane przez dorosłych idiomy, co prowadzi do komicznych
nieporozumień. Łobuzerskiego uroku dodają
książce ilustracje Karola Ferstera, który świetnie wczuł się w klimat opowieści Szatrowa.
Narratorem jest Piotruś, ale
niech to przypadkiem nie uśpi Waszej czujności. Dziecko z lekkim zdziwieniem
relacjonuje sytuacje, które tak naprawdę w pełni przemówią do bardziej dojrzałych czytelników.
Chłopiec z rozbrajającą szczerością wyznaje: „Niczego nie zrozumiałem.
Dorosłych nieraz trudno zrozumieć. Lepiej ich pytać jak najmniej.”[2]
Mimo słodkawej okładki i wydawnictwa
kojarzącego się z maluchami, nie nazwałabym „Coś niecoś o pewnej rodzince”
książką dla dzieci. Próżno szukać u Szatrowa beztroskiej radości. Niby zabójczo
śmieszne te opowiastki, a tak naprawdę pozostawiają gorzkawy osad. Chociaż jesteśmy
świadomi, że autor przedstawia ironiczną karykaturę tamtych czasów, wielokrotnie puszczając
do czytelnika oko, i tak Moskwa końca lat pięćdziesiątych wydaje się żałośnie smutna.
 |
Okładka wydania rosyjskiego z 1961 roku.
|
Książka
Szatrowa obfituje w
obyczajowe smaczki. Oj, nie żyło się wtedy łatwo, lekko i przyjemnie.
Poznajemy na przykład od podszewki wątpliwe uroki mieszkania w komunałce.
Wasiukowowie i
tak są szczęściarzami - dzielą kuchnię i łazienkę tylko z jednym
sąsiadem, wścibskim
emerytem Biedrosowem. Kontakt z zachodnią kulturą okupiony jest wielkim
wysiłkiem:
mama Piotrusia stała tydzień w kolejce po bilety na wiedeński balet na
lodzie. Jeszcze
gorzej było przed koncertem Yvesa Montanda. Mieszkańcy Moskwy potajemnie
handlują zagranicznymi ubraniami. Na komplet mebli trzeba się zapisać z
dużym
wyprzedzeniem. Studenci obowiązkowo uczestniczą w akcji żniwnej w
sowchozie. W
telewizji dominują programy o trzodzie chlewnej. Jednak najbardziej
przygnębiają zmiany w
ludzkiej mentalności. Bezinteresowna życzliwość to coś niepojętego,
natychmiast wzbudza podejrzenia
i staje się obiektem kpin.
Obraz ówczesnego świata
okraszony jest ironicznym uśmiechem, ale robi zaskakująco ponure wrażenie,
zważywszy na to, że książka powstała w czasach propagandy sukcesu. Niekiedy Szatrow trochę na siłę wplata politycznie poprawne wtręty: na przykład Wasiukow-senior zalicza
„prywaciarzy” do tej samej kategorii co fałszerze pieniędzy i banda defraudantów.
Deklaruje się jako „zabity ateista”[3], natomiast religijna gosposia zostaje
uznana za „zacofaną staruchę”[4]. Jednak dominuje dyskretnie krytyczny ogląd
komunistycznych realiów końca lat pięćdziesiatych.
W przeciwieństwie do
rezolutnego Piotrusia jego rodzice nie budzą sympatii. Wprawdzie autor
jawnie ich nie krytykuje, ale wyraźnie widać, że
sympatyzuje z Lalką, która dostrzega ich wady. Państwo Wasiukowowie
ciągle się
awanturują – w teatralnej szatni, w
pociągu, w sklepie z zabawkami. Robią wrażenie gruboskórnych cwaniaków, którzy
prą do celu po trupach. Motto życiowe taty brzmi „W życiu trzeba wszystko
zdobywać przebojem”[5]. Poza tym kłamią, podlizują się, kombinują. A już
zupełna niespodzianka to rozdział o tym, jak pani Wasiukowowa prawie zdradziła
męża z wujkiem Tiszą, co potajemnie obserwował Piotruś, i jeszcze historia miłosnego trójkąta:
ciocia Nastia, wujek Kostia i wujek Wołodia. Aż
takiej obyczajowej drapieżności próżno szukać nawet we współczesnych nam skandynawskich
książeczkach dla dzieci. Zanim przeczytałam „Coś niecoś o pewnej rodzince” byłam zdumiona pieczątką, która widniała w kupionym na Allegro egzemplarzu:
Teraz nie wydaje mi się już tak kosmicznie absurdalna.
Wprawdzie Wasiukowowie wydają się
antypatyczni, ale natychmiast spodobała mi się ciocia Mina. Z przyczyn
oczywistych: „Ciocia zawsze czyta przy jedzeniu. Przy piciu również. Nie
przestaje też chyba czytać, kiedy śpi, bo zdaje mi się, że zasypia tylko jednym
okiem. Pokój ma tak zawalony książkami, że wygląda, jakby w nim wyładowali całą
bibliotekę.” [6]
Główna
atrakcja i gwiazda humoresek Szatrowa to bez dwóch zdań Piotruś. Czasami kojarzył mi się z niezapomnianym Markiem
Karwowskim z „Czterdziestolatka” – też często wpadał w tarapaty i w szkole z hukiem rozbijał
się o rafy absurdów systemu. Wielokrotnie myślałam też o
tematycznym pokrewieństwie „Coś niecoś o pewnej rodzince” z
„Drobnymi ustrojami” Marii Zientarowej.
____
[1] S. Szatrow, Coś niecoś o pewnej
rodzince, tłum. Barbara Rybałtowska, Nasza Księgarnia, 1965, s. 5.
[2] Tamże, s. 32.
[3] Tamże, s. 108.
[4] Tamże, s. 108
[5] Tamże, s. 139.
[6] Tamże, s. 148.
Moja ocena: 4+
 |
Samuil
Szatrow
|