Włochy to sen, który wraca do końca życia. Przeczytany kiedyś aforyzm Anny Achmatowej towarzyszył mi w czasie lektury „Przeźroczy”. Nie tylko dlatego, że książka Marii Kuncewiczowej poświęcona jest Włochom, ale również za sprawą jej kompozycji, która często sen przypomina.
Autorka nieustannie korzysta z umiejętności przenoszenia się w czasie i przestrzeni, którą mają tylko pisarze i marzyciele. Przed oczami czytelnika płynnie przesuwają się obrazy z różnych miejsc, odległe w czasie, pozornie ze sobą niezwiązane. Próżno dopatrywać się chronologii czy układu tematycznego. Wędrujemy szlakiem myśli autorki, kierowani impulsem, ulotnym wrażeniem, wspomnieniem czy senną wizją.
Główny nurt „Przeźroczy” to wspomnienia Kuncewiczowej z licznych pobytów we Włoszech, zwłaszcza w Rzymie. Znajdziemy tu zachwycające opisy przyrody czy architektury, ale pisarka nie ofiarowuje czytelnikowi literackiego bedekera, tylko refleksyjną książkę wspomnieniową. Oprócz idyllicznych widoczków i historycznych dywagacji jej uwagę zaprzątają też trudne tematy: zamach na Jana Pawła II, porwanie Aldo Moro, Czerwone Brygady, mafia, wrogość wobec imigrantów. Oprócz blasków autorka wplata w obraz również cienie i dzięki temu Italia wydaje się nie tylko bella, ale i prawdziwa.
Do opowieści o włoskich peregrynacjach, w których towarzyszył jej mąż, Kuncewiczowa dodaje wątki osobiste, przemyślenia i eseistyczne dywagacje. Jedne z ważniejszych tematów to śmierć i przemijanie. Kiedy powstawały „Przeźrocza”, pisarka miała już ponad osiemdziesiąt lat, więc obecność takich refleksji wydaje się naturalna, podobnie jak dojrzałość i dystans wobec opisywanych miejsc i ludzi. A skoro o ludziach mowa, mam nadzieję, że Wam też spodobają się portrety osób, które pisarka uwieczniła w „Przeźroczach”. Szczególnie udane wydają mi się wizerunki zakonnic, skondensowane i precyzyjne, a jednocześnie ciepłe.
„Przeźrocza”, jak sam tytuł wskazuje, koncentrują się na obrazach. Kuncewiczowa jest mistrzynią barwnych, plastycznych opisów. Oto przykład, który wywoła uśmiech na twarzy chyba każdego bibliofila – tak wygląda dom zaprzyjaźnionego z Kuncewiczami profesora slawisty:
Zza obozowiska książek roztasowanych na podłodze już nie widać łóżeczka zapędzonego pod ścianę. Nie widać oparć ani poręczy foteli, nie widać blatów stołowych, nie widać obrazów. W trzech obszernych pokojach, a także w kuchni piętrzą się, obłażą ściany, opinają meble - tomy, zeszyty, broszury, księgi - nie wiadomo fauna czy flora, ekskrementy miliona mózgów, pnącza z korzeniami w tysiącach serc, koszmarny wylew, potop, katastrofa. [...]
W klozecie nareszcie wolna podłoga, człowiek stąpa odważnie. Na stołeczku obok muszli spoczywa Kuszenie św. Antoniego. „Flaubert c'est moi” — zdaje się mówić slawista. [1]
Autorka „Leśnika” szczególnie wrażliwa jest na uroki przyrody, a zwłaszcza krzewów i drzew. Oto jeden z moich ulubionych opisów:
Magnolii wiosennych są trzy rodzaje: kwitnące biało i drobno, delikatne drzewka wyglądają jak oblepione przez motyle-bielinki. Inny gatunek: pnie i gałęzie grubsze, kwiaty duże, koloru biskupich fioletów, ukształtowane jak filiżanki. Wreszcie chuderlawe krzewy podobne do świeczników o wzniesionych ramionach, które zamiast świec ofiarowują niebu kielichy.
Przed magnolią — każda ma wokół siebie obszar wonnego powietrza, a u stóp trawnik — zatrzymuję się jak przed ołtarzem. Potem patrzę na forsycje bijące złotymi strugami. Japońskie wiśnie kwitną puchem i różowością. Inne japońszczyzny są krzewami o płaskich, karminowych ozdobach. Dzieje się też kwitnienie wysoko pod niebem: białe, różowe i liliowe obłoki wyrastają z gór. [2]
Jest w tych opisach zachwyt nad światem, a jednocześnie dojmujący smutek, że wkrótce przyjdzie się z nim pożegnać. Kiedy „Przeźrocza” po raz pierwszy ukazały się drukiem, Kuncewiczowa miała dziewięćdziesiąt lat.
Mimo poważnych tematów znajdziemy też odblaski poczucia humoru pisarki. Na przykład anegdotę o tym, jak z przejęciem rozmawiała z taksówkarzem o tym, że Polak właśnie został papieżem. Interlokutor zachował zimną krew: „No to co? Od tego mięso potanieje?” [3]
Kuncewiczowa wypowiada się również na temat własnej twórczości. Między innymi odnosi się do zarzutu, że jej proza jest nadmiernie zmetaforyzowana i manieryczna: „A przecież niczym innym nie był ten mój metaforyzm, jak rozpaczliwą próbą dotarcia przez analogię do sensu spraw zaszyfrowanych i nieodwracalnych”[4] Trochę zaskoczył mnie obszerny cytat z „Dwóch księżyców”, w którym wietrzę odrobinę próżności.
Jeśli zechcecie sięgnąć po „Przeźrocza”, a namawiam do tego nie tylko miłośników Włoch, ważny jest wybór wydania. W pierwszych edycjach wielokrotnie interweniowała cenzura. W najnowszej, z 2010 roku, oznaczono miejsca, które kiedyś zakwestionowano, więc jest dodatkowy materiał do przemyśleń. Nie podoba mi się natomiast to, że wymyślony przez wydawcę podtytuł, zapewne w celach marketingowych, góruje nad wersją autorki.
________
[1] Maria Kuncewiczowa, Przeźrocza, Wydawnictwo Lubelskie, 1997, s. 21.
[2] Tamże, s. 61.
[3] Tamże, s. 101.
[4] Tamże, s. 146.
Moja ocena: 5
 |
Maria Kuncewiczowa. | |
|
[Zdjęcie z książki]