25 stycznia 2014

„Obok siebie, ale osobno” (Georges Simenon, „Kot”)

„Obok siebie, ale osobno”
Małgorzata i Emil Bouin pobrali się, kiedy byli po sześćdziesiątce. Ich małżeństwo trwa od ośmiu lat, ale teraz już w ogóle ze sobą nie rozmawiają. Wciąż milczą, ewentualnie piszą osobliwe karteczki, na których najczęściej pojawia się tylko jeden wyraz. Znają się doskonale i bez słów chciwie czytają w swoich pozach, minach, spojrzeniach.

Już na samym początku domyślamy się, że jesteśmy świadkami dziwnego pojedynku: „Obserwowali się nawzajem. Nie musieli wcale na siebie patrzeć. Od lat obserwowali się tak właśnie, wprowadzając do gry coraz to nowe pomysły.”[1] Między Małgorzatą a Emilem toczy się nieustanna walka, którą autor porównuje do partii warcabów i nazywa „codzienną komedią”. Dzieje ich zagmatwanych relacji przeczytałam z dużymi emocjami, a chwilami doprowadzali mnie wręcz do pasji.

Historia ekscentrycznej pary siedemdziesięciolatków w formie psychodramy, w której każde drgnienie powieki coś znaczy? Obawiam się, że w tym momencie wiele osób zręcznym ruchem wrzuca Kota Georgesa Simenona do wirtualnej przegródki z napisem „za żadne skarby świata”. Wielka szkoda, bo to wyśmienita ksiązka. Zaskoczyła mnie informacja, że powstała w dwa tygodnie, na przełomie września i października 1966 r., a dorobek autora liczył już wtedy około dwieście (!) pozycji, głównie kryminałów. Tymczasem Kot sprawia wrażenie powieści świeżej, wnikliwie przemyślanej i zaplanowanej w drobnych szczegółach.

Chociaż bohaterowie Simenona żyją „obok siebie, ale osobno, drażniąc się nawza­jem każdym gestem, każdą intonacją.”[2], Kot jest przejmującą opowieścią o miłości, która z biegiem czasu staje się nawykiem, ale namiętności wcale nie gasną, o nie! Nawet we wrogiej ciszy. Zresztą zastanawiam się, czy miłość to odpowiednie określenie dla skomplikowanego, przedziwnego układu między Małgorzatą a Emilem. Mimo pretensji i zapiekłej złości obydwoje są od siebie chorobliwie  uzależnieni. Tak bardzo, że nie straszne im upokorzenia i absurdalnie śmieszne sytuacje. Miałam wrażenie, że autor był wyraźnie zafascynowany egzystencjalizmem: mimo dobrych intencji bliscy sobie ludzie boleśnie się nawzajem kaleczą. I nie tylko siebie.

W krótkiej powieści Simenona uderza przede wszystkim finezyjna, koronkowa wręcz psychologia postaci. Nie sposób ich zapomnieć. Pisarz odważnie nurkuje w meandrach osobowości swoich bohaterów, nawet w tych mrocznych i skrzętnie ukrywanych. Tragikomedia rozgrywa się w obrębie domowego czworokąta: mąż, żona, kot, papuga. Proszę, nie nabierzcie się tylko na infantylną okładkę i wyciszony ton narracji, bo czeka Was sporo okrucieństwa.

Scena z adaptacji filmowej Kota. [Źródło]
Czytając powieść Simenona, wielokrotnie myślałam, że to świetny materiał na film. Tymczasem okazało się, że w 1971 roku powstała adaptacja, w dodatku w gwiazdorskiej obsadzie: Emila zagrał Jean Gabin, natomiast Małgorzatę Simone Signoret, która według mnie nie do końca pasuje do delikatnej, eterycznej pani Bouin.

Gdyby nie ciekawe recenzje Rr-odkowej (Książkowo Dolne) i Karoliny (Książki z mojej półki), wątpię, czy ta niepozorna książka przykułaby moją uwagę, więc bardzo dziękuję!
___________
[1] Georges Simenon, Kot, tłum. Irena Szymańska, Państwowy Instytut Wydawniczy, 1976, s. 5.
[2] Tamże, s. 90.

Moja ocena: 5
Georges Simenon. [Źródło]

21 stycznia 2014

Dom bardzo zły (Andrea Camilleri, "Sierpniowy żar")

Dom bardzo zły
Pisanie o książce pod tytułem „Sierpniowy żar”, kiedy za oknem śnieg, mróz i zawierucha, zakrawa na przewrotny żart, ale tak mi się jakoś dziś zebrało na opowieści o ubiegłorocznych wakacyjnych lekturach.

„Sierpniowy żar” to moje drugie spotkanie z komisarzem Montalbanem. Już wielokrotnie podkreślałam jego wyższość nad komisarzem Brunettim z kryminalnego cyklu Donny Leon, bo „Złodzieja kanapek” Andrei Camilleriego wspominam z sentymentem. Autor miał u mnie kredyt zaufania, który tym razem z każdą stroną pomaleńku topniał niczym asfalt w promieniach sycylijskiego słońca i niestety skończył się drobnym przekroczeniem debetu.

Jak zwykle komisarz Montalbano pracowicie rozsupłuje intrygę kryminalną w Vigacie (miasteczko zupełnie fikcyjne) i okolicach. Wszystkie drogi prowadzą nie do Rzymu, a do pozornie zwyczajnej wilii nad morzem. Oczywiście rzeczony dom kryje mroczne tajemnice, a poza tym spadają na niego plagi typu karaluchy, myszy, pająki i inne atrakcje:
— To jest chyba dom przeklęty! — upierała się Laura z błyszczącymi oczami, jakby miała gorączkę.
— Lauro, zastanów się, nie wmawiaj sobie takich głupstw. Rozumiem, że jesteś zdenerwowana, ale...
— Przyznam ci się, że nawet zaczęłam sobie przypo­minać te rozmaite filmy o przeklętych domach albo o do­mach, gdzie zagnieździły się piekielne zjawy.
— To przecież tylko wymyślne fantazje!
— Przekonasz się, że miałam rację.”[1]
Dodam jeszcze, że ważną rolę w tej historii odegrają też rezolutny trzylatek Bruno oraz kot. To jeszcze nie wszystko! Tym razem Salvo Montalbano walczy nie tylko z przestępcami i ogólną degrengoladą, ale również ze sobą, a konkretnie z klasycznymi objawami kryzysu wieku średniego, które zaowocowały między innymi płomiennym romansem. I zaznaczam, że nie chodzi o ożywienie znajomości z chimeryczną Liwią.

W „Sierpniowym żarze” Camilleri z wirtuozerią odmalował leniwą atmosferę włoskiego lata, obezwładniający skwar w sycylijskim miasteczku, senną spiekotę. Opisy upału są tak naturalistyczne, że chwilami naprawdę robiło mi się duszno. Przykuwający uwagę koloryt lokalny to specjalność autora książek o Montalbanie. Sympatyczne są chociażby wątki kulinarne. Szkoda, że niezbyt liczne. Na marginesie dodam, że jestem fanką opryskliwej gosposi komisarza:
Adelina przyrządziła mu pappanozzę. Cebula i ziem­niaki długo gotowane, wyłożone na duży talerz i roz­gniecione widelcem na jednolitą masę. Do przyprawie­nia: oliwa, nieco octu winnego, sól i czarny pieprz świeżo zmielony.”[2]
Nakrył na werandzie. Zaniósł na stół oliwki, świeże figi, kapary, owczy ser i sześć miseczek, jedną z anchois, jedną z kalmarami, jedną z ośmiorniczkami, jedną z mątwą, jedną z tuńczykiem i jedną z morskimi ślima­kami. Każde z dań było przyprawione inaczej. A w lo­dówce prócz tego stało jeszcze wiele innych przysmaków.”[3]
Dopracowany w detalach obraz Włoch w powieściach Camilleriego nie trąci sztucznością, a taki właśnie problem mam z książkami Amerykanki, Donny Leon. Autorka cyklu o komisarzu Brunettim od wielu lat konsekwentnie nie wyraża zgody na tłumaczenie swoich powieści na język włoski, choć znane są na całym świecie, również w Polsce. Dziwne, prawda? Oficjalny powód, który pisarka podaje na przykład tu i tu, to chęć uniknięcia sławy, ale może kryje się też za tym również obawa, że rodowici mieszkańcy Italii w jej książkach wyczują obcość i fałszywe nuty.

Melancholijne rozterki Salva Montalbana w „Sierpniowym żarze” nie pozwoliły Camilleriemu na liczniejsze przebłyski ironicznego humoru, który tak mi się podobał w „Złodzieju kanapek”. Oprócz miłosnych niepokojów okrutnie targających komisarzem pojawiają się też gorzkie obserwacje socjologiczne na temat Włoch: 
Montalbana ogarnęło przygnębienie. Czy to się nigdy nie zmieni? Szlag by to trafił, że też ciągle trzeba mieć do czynienia z podejrzanymi koneksjami, powiązania mafii z polityką, mafii z biznesem, polityki z bankami, praniem brudnych pieniędzy i lichwą...

Co za obsceniczny balet! Co za dżungla korupcji, oszustw, intryg, niegodziwości, karierowiczostwa! Wy­obraził sobie taki dialog:

  Uważaj na każdym kroku, ponieważ X to człowiek posła Y, a zięć K jest człowiekiem szefa mafii Z i pozo­staje w zażyłych stosunkach z posłem H.

— Przecież poseł H jest w opozycji!

— Owszem, jest, ale co to zmienia?”[4]
Stereotypowo i mało odkrywczo? No, niestety. Poza tym takie oskarżenia w powieści lżejszego kalibru trochę przypominają strzelanie do słonia z procy.

Wbrew tytułowi i mimo sycylijskiego, upalnego entourage’u „Sierpniowy żar” to chłodna, pesymistyczna opowieść w stylu demaskatorskich kryminałów skandynawskich, o których Camilleri zresztą wspomina w powieści z nutką zazdrości. Nietrudno rozszyfrować, że wzmiankowane szwedzkie małżeństwo to Maj Sjöwall i Per Wahlöö. I tu się właśnie zaczynają schody bo wydaje mi się, że demaskatorska, interwencyjna formuła nie jest do końca bliska autorowi cyklu o Montalbanie..

Nie przypadła mi też do gustu teatralna tonacja sceny finałowej powieści, natomiast podoba mi się to, co cenię w kryminałach, a mianowicie autor „Sierpniowego żaru” zmyślnie z nas zakpił, bo pod koniec na czytelnika czeka spora niespodzianka.

Czytelników, którzy podobnie jak ja uczą się języka włoskiego i są na poziomie hmmm… niezbyt zaawansowanym, uprzedzam, że włoski serial o komisarzu Montalbanie w wersji oryginalnej nie jest łatwy w odbiorze. Miałam okazję obejrzeć dwa odcinki w czasie wakacyjnego wyjazdu. Nie wiem, czy to kwestia sycylijskiego akcentu, czy problem leżał w moim letnim rozleniwieniu i rozkojarzeniu. Serial mnie nie zachwycił. Wyraźnie postawiono na wartką akcję, nie na obyczajowe smaczki, a filmowy Montalbano  pozbawiony jest leniwego wdzięku literackiego pierwowzoru.
_______
[1] Andrea Camilleri, Sierpniowy żar, tłum. Stanisław Kasprzysiak, Noir sur Blanc, 2012, s. 21.
[2] Tamże, s. 120.
[3] Tamże, s. 254.
[4] Tamże, s. 117.

Moja ocena: 3,5
Andrea Camilleri. [Źródło]

11 stycznia 2014

Klara. Proszę to czytać! (Marcin Wicha, "Klara. Proszę tego nie czytać!", "Klara. Słowo na Szy")

Klara. Proszę to czytać!
Na pytanie: „Jak zachęcić oporne dziecko do czytania?” odpowiadam: „Wichą!”. Jeśli śmieszne książki nie pomogą, to nic nie pomoże.”[1] - tak Joanna Olech rekomenduje autora powieści Klara. Proszę tego nie czytać! i Klara. Słowo na Szy. To zalecenie rozszerzyłabym jeszcze o dorosłych, bo im również dwutomowy dziennik pewnej wyjątkowej osóbki dostarczy niezapomnianych wrażeń.

Najpierw odpowiedź na najważniejsze pytanie: kim jest autorka zapisków? Pozwólcie, że Klara Chawiczewska przedstawi Wam się sama:
„Jestem, ma się rozumieć, dziewczynką. Mam prawie dziewięć lat, rodziców i jedno młodsze rodzeństwo. Mianowicie brata. A to jest mój pamiętnik.  […] Powiem jeszcze tylko, że moi rodzice wyglądają jak rodzice. Brat wygląda jak brat (raczej nieciekawie). Mieszkamy na osiedlu, któ­re wygląda jak osiedle. Szkoła jest normalna. Dodam, że noszę okulary. No i co z tego?[2]
Wszystkie ilustracje pochodzą z książek Marcina Wichy.
Do lektury książek o Klarze zachęcają już same tytuły, bo kategoryczny zakaz czytania i tajemnicze słowo na Szy zaintrygują chyba nawet osoby, które zwykle na widok książki salwują się paniczną ucieczką. Gdyby ktoś pozostał oporny na uroki tytułów, osobowość Klary będzie kropką nad i. Dziewczynka jest zabawna, na świat patrzy z dystansem, ma swoje zdanie i dużo czupurnego wdzięku. Podzielone na krótkie rozdziały opowieści o przygodach Klary i jej bliskich rozgrywają się w domu, w szkole i na wakacjach.

Książki Wichy odradzam tym, którzy lubią, gdy w literaturze dla dzieci dorośli przedstawieni są jako nieskazitelne ideały i mają zawsze rację. Uprzedzam, że państwo Chawiczewscy absolutnie nie spełniają tego warunku. Przemądrzałemu, narcystycznemu tacie czasem wyrwie się  tak zwane Najbrzydsze Słowo, mama bywa buńczucznie nastawiona do świata, a zwłaszcza do mężczyzn, z kolei babcia to typ nieprzewidywalnej aktywistki, a Młodszy czasem sprawia kłopoty wychowawcze i żąda, żeby mówiono na niego Dżunior.

Wspomniałam o starszych czytelnikach, zresztą na okładkach widnieje zachęcający napis Grupa wiekowa: 9+ ...ale dorośli też mogą przeczytać”. Mogą, a wręcz powinni! Dla nas atutem będą na pewno kapitalne scenki rodzajowe, których podwójne dno raczej umknie dzieciom. Autor jest wnikliwym obserwatorem i obyczajowe smaczki podaje w sarkastycznej formie. Tak na przykład Klara opisuje swoje doznania kulinarne:
„Lubię jeść na mieście. Nieraz z rodzicami chodzimy do różnych knajp. Hiszpańskiej, włoskiej albo francuskiej. W hiszpańskiej ja­dłam pierś z kurczaka w sosie pomidorowym, we włoskiej - pierś z kurczaka w sosie pomidorowym, a we francuskiej - spaghetti z klopsikami i sosem pomidorowym. Smakują mi kuchnie róż­nych narodów.
Zwykle chodzimy do pizzerii Opona, która jest koło naszego domu. Nazywa się tak, ponieważ w tym miejscu był przedtem wulka­nizator i nie zmienili szyldu. Tata mówi, że mieli rację, zostając przy starej nazwie.”[3]
I jeszcze jeden fragment, który rodzice chyba docenią bardziej niż dzieci. Akcja rozgrywa się w nadmorskim ośrodku wczasowym Wesoła Flądra Holiday Club:
„Wchodzimy do stołówki, która wygląda jak domek góralski. Przy drzwiach stoi pani w koszulce z flądrą. Flądra na koszulce jest cała uśmiechnięta, bo to logo naszego ośrodka. Pani też się uśmiecha.
- Numerek? - pyta pani tatę.
-  Proszę?!
- Jaki numerek?
- Siedemnaście. - Mama pokazuje klucz.
-  Bunga? - pyta pani z flądrą.
- Proszę?! - Tata ma oczy jak spodki.
-  Bunga czy domek?
- Jakie znów bunga?
- Bungalow - wyjaśnia mama - jest droższy i ma taras. My mieszkamy w domku. W domku numer 17, za kontenerem ze śmieciami.
Pani z flądrą nadal się uśmiecha, ale trochę mniej serdecznie, i pokazuje nam stolik w kącie.
”[4]
Powieściowy świat nie ogranicza się do państwa Chawiczewskich. Rzeczywistość szkolna też została odmalowana ze znawstwem tematu i z przymrużeniem oka. Poznajemy kolegów z klasy Klary i  nauczycielkę, towarzyszymy im i w zwykłe dni, i te wyjątkowe. Na przykład kibicujemy w czasie zawodów pływackich, uczestniczymy w próbach do jasełek, w których po interwencjach rodziców wystąpi czternaście Matek Boskich, i w konkursie „Rekinki biznesu”. Jest śmiesznie, czasem nawet bardzo, jednak szkolne absurdy czasem zmuszają do gorzkich refleksji.

Autorowi można pogratulować poczucia humoru, ale moje wątpliwości budzą żarty słowne: Klara czasem przekręca wyrazy i obawiam się, że nie każdy dziewięciolatek to zauważy, a mogą się zdarzyć tacy, którzy zapamiętają wersję unowocześnioną (na przykład Watykanistan, tata mówi w sposób aroniczny - słowo pochodzi od soku z aronii, który jest kwaśny, legenda o Lechu, Czechu i Prusie, legenda o Warsie i Sławie, punkt przysługi klienta). Wzmianka o Chopinie, który według naszej młodocianej pamiętnikarki urodził się w Żelaznej Woli, została opatrzona sympatycznym przypisem autora  ze sprostowaniem błędu Klary i zastanawiam się, czy podobne wzmianki luźnym tonem nie przydałyby się i przy pozostałych żartach tego typu. Z drugiej strony bystrzy czytelnicy lat 9+ będą mogli samodzielnie wyszukać i skorygować pomyłki roztrzepanej narratorki. Może jestem na tym punkcie przeczulona, bo na przykład nie przepadam za ćwiczeniami z języka angielskiego, w których uczeń ma poprawić błędnie napisane zdania - obawiam się, że niewłaściwa forma zostanie w pamięci.

Notatki zapisywane w tajnym dzienniku są lapidarne i klarowne, co biorąc pod uwagę imię narratorki, nie powinno dziwić. Nie zmęczą nawet mniej wytrawnych czytelników. Dziennik Klary wydano bardzo starannie, część pierwszą wręcz luksusowo. Clou obydwóch tomów to pełne łobuzerskiego wdzięku ilustracje wykonane przez samego autora. Tutaj znalazłam więcej rysunków Marcina Wichy, które mogą posłużyć jako przystawka przed lekturą jego zabawnych książek. 

Powieści o Klarze kupiłam z myślą o moich bratankach, ale już widzę że będę musiała się zaopatrzyć w kolejne egzemplarze dla siebie, co jest chyba dobitnym podsumowaniem wrażeń z lektury.
________
[1] Joanna Olech, Gra z czytelnikiem, Magazyn Literacki Tygodnika Powszechnego Książki w Tygodniku, nr 9/10 2013, s.  28.
[2] Marcin Wicha, Klara. Proszę tego nie czytać!, Czarna Owieczka, 2011, s. 7.
[3] Tamże, s. 35.
[4] Marcin Wicha, Klara. Słowo na Szy, Czarna Owieczka, 2012, s. 33-34.

Moja ocena:
Klara. Proszę tego nie czytać! 5
Klara. Słowo na Szy 5
Marcin Wicha. [Źródło zdjęcia]