![]() |
Pani Stefania Wilczyńska. [Źródło] |
„Pracuję w domu sierot trochę, a Korczak bardzo.”
Kiedy przeczytałam tę notkę na blogu Jeżanny,
ogromnie się ucieszyłam. Pomysł nazwania warszawskiej ulicy imieniem
Stefanii Wilczyńskiej, która przez wiele lat z pasją
współpracowała z Januszem Korczakiem, wydał mi się wspaniały i popieram
go z całych sił! Wprawdzie mam wątpliwości, czy pani Stefa
byłaby zadowolona z zamieszania wokół swojej osoby, ale mało kto
zasługuje na taki zaszczyt jak ona. Była wcieleniem skromności,
nie lubiła publicznych wystąpień. Unikała patosu i wielkich słów, choć na co
dzień robiła rzeczy wielkie. W Pismach wybranych Korczaka
znalazłam jej list do Fejgi Lipszyc z 2 kwietnia 1940 roku, który mówi o niej więcej niż wielotomowe dysertacje:„Moja kochana, jesteśmy zdrowi. Pracuję w domu sierot trochę, a Korczak bardzo. Nie pojechałam, bo nie chcę jechać bez dzieci. Twoja Stefa.”[1]
W ubiegłym roku napisałam o pani Stefie. Cieszę się, że znowu mogłam oddać hołd tej niezwykłej kobiecie, składając podpis pod apelem Czy Warszawa uhonoruje Stefanię Wilczyńską? Was
też z całego serca namawiam do poparcia pięknej inicjatywy, bo naprawdę
każdy głos ma znaczenie. Można to zrobić w bardzo prosty sposób.
Wystarczy wysłać maila ze słowem „POPIERAM”
na adres: izrael.org.il@gmail.com Oprócz tego trzeba podać tylko imię i nazwisko, można też dopisać zawód i miejscowość, w której mieszkacie. Posiadacze kont na Facebooku mogą zrobić to tutaj. Blogerów bardzo zachęcam do umieszczenia u siebie notki na temat tego szlachetnego przedsięwzięcia. Napisanie kilku słów zajmie Wam parę sekund, a informacja o apelu będzie podziękowaniem za poświęcenie i oddanie wymykające się wszelkim ocenom. Jeśli chielibyście dowiedzieć się czegoś więcej o Stefanii Wilczyńskiej, polecam film Kochana pani Stefa autorstwa Fundacji im. prof. Mojżesza Schorra. Można go obejrzeć w całości tutaj.
Bez
względu na to, czy akcja zakończy się sukcesem - oczywiście liczę na to,
że tak! - cieszę się, że jest okazja, by wrócić myślami do pani Stefy,
do jej pracowitości, dobroci. Dziwię się, że biografia pani Wilczyńskiej
nie zainspirowała jeszcze żadnego pisarza, który zechciałby
dociec, dlaczego dziewczyna z zamożnej żydowskiej rodziny porzuciła
luksusy, wbrew protestom najbliższych przeprowadziła
się do ascetycznej klitki w sierocińcu i postanowiła poświęcić swoje
życie skrzywdzonym
przez los dzieciom i być z nimi aż do końca. Nie wiedziała, że ten
koniec będzie nazywał się Treblinka.
![]() |
Stefania Wilczyńska, matka sierot [Źródło] |
Wpis Jeżanny sprowokował mnie do lektury Wspomnień o Januszu Korczaku.
Szukalam wzmianek o pani Stefie i było ich naprawdę dużo. Zauważyłam,
że w relacjach osób, które znały ją osobiście, powtarza się jak refren
podziw dla jej dobrego serca, sumienności, schludności i zdolności
organizacyjnych. Co ciekawe, tak właśnie odbierali panią Wilczyńską i mali podopieczni, i dorośli, w tym pedagodzy.
Jedna z wychowanek podkreśla, że Dom Sierot funkcjonował tak sprawnie jak szwajcarski zegarek. Utrzymywanie porządku i dyscypliny w dużej grupie to spore wyzwanie, a pamiętajmy o tym, że do Wilczyńskiej i Korczaka często trafiały dzieci, dla których normy społeczne i higiena były czystą abstrakcją. Tak zapamiętał panią Stefanię jeden z wychowanków, Samuel Gogol:
Jedna z wychowanek podkreśla, że Dom Sierot funkcjonował tak sprawnie jak szwajcarski zegarek. Utrzymywanie porządku i dyscypliny w dużej grupie to spore wyzwanie, a pamiętajmy o tym, że do Wilczyńskiej i Korczaka często trafiały dzieci, dla których normy społeczne i higiena były czystą abstrakcją. Tak zapamiętał panią Stefanię jeden z wychowanków, Samuel Gogol:
„W moich wspomnieniach Dom Sierot to pani Stefa, a pani Stefa — to Dom Sierot. Wzorowy porządek i czystość w całym domu — to jej zasługa, a nie tylko Korczaka. Byliśmy za mali, aby zrozumieć skomplikowane problemy Domu Sierot. Jeżeli chodzi o sprawy materialne, głównie ona zajmowała się nimi. Żebym miał spodnie, żebym włożył pantofle — o to dbała pani Stefa. Nie mówiło się o tym, to było samo przez się zrozumiałe.[…] Dom nie mógłby istnieć w takiej dobrej aurze bez tej niezwykłej Pani o poważnej twarzy.”[1]
Podobny portret opiekunki zachowała w pamięci Ida Merżan:
„Doktora czasem trudno było złapać. Zawsze był zajęty. Stefa natomiast była z wychowankami i bursistami cały dzień. Wstawała przed wszystkimi i ostatnia kładła się spać. Nawet będąc chorą nie przerywała pracy, póki temperatura nie przekroczyła 38 stopni. Bała się wówczas nie o siebie, lecz o dzieci. Uczyła nas — bursistów — kąpania dzieci, strzyżenia włosów, robienia opatrunków. Wysoka, w czarnym fartuchu, z włosami ostrzyżonymi po męsku, zawsze uważna i czujna, nawet w czasie odpoczynku pamiętała o każdym dziecku i bursiście. Podczas posiłków siedziała w takim miejscu, aby widzieć wszystkie dzieci. Nieraz wstawała od stołu, aby pouczyć nowe dziecko, jak należy trzymać chleb w ręku, łyżkę, czym wytrzeć rozlaną zupę. W nocy wstawała, by przykryć dzieci, wysadzić moczące się, dowiedzieć się, dlaczego któreś jęczy przez sen.Dom był pełen pani Stefy, czuliśmy wszędzie jej myśl, jej troskę. W szopce noworocznej urządzonej przez bursę w roku 1928 zaproponowaliśmy, aby do fartucha przywiązała sobie dzwoneczki, to ich dźwięk zawsze nam powie, skąd się zbliża...”[2]
Skończyło
się tylko na zabawnym pomyśle, ale być może z tych dzwoneczkowych
sygnałów ostrzegawczych byłby zadowolony również sam Stary Doktor: tutaj dowód na to, że pani Stefa w nim również budziła respekt.
Świetne
są fragmenty wspomnień dotyczące wzajemnych relacji Korczaka i
Wilczyńskiej, a zwłaszcza uważne obserwacje dzieci, które na przykład
dziwiły się, że Stary Doktor i pani Stefa nie zwracają się do siebie po
imieniu tylko per pan i pani. Starsze dziewczynki podejrzewały, że pani Stefa potajemnie podkochuje się w Korczaku i były
oburzone kompletnym brakiem rycerskich manier obiektu uczuć
wychowawczyni. Ada Poznańska-Hagari wspomina:
„Co się tyczy jego nieodłącznej towarzyszki, Stefy — była ona mu oddana całą duszą. Uwielbiała go i troszczyła się o niego, nawet o jego garderobę. Nie szczędziła swego życia dla niego. Dlatego też jej wpływ na Korczaka był ogromny. „Bez Stefy byłbym niczym” — powiedział kiedyś swemu przyjacielowi. Stefa stanowiła pomost do codziennych drobiazgów życia, ona też umiała „przetłumaczyć" jego myśli i teorie pedagogiczne na język praktyki i rzeczywistości.”[3]
Ida Merżan ujęła to jeszcze bardziej dobitnie:
„Pani Stefa miała w Domu pięćdziesiąt dziewczynek, tyluż chłopców i jedno starsze, najtrudniejsze, bo zbyt samodzielne dziecko — Korczaka.”[4]
Roman Beritsch, jeden z wychowawców, zwraca uwagę na to, co zapewne bywało przyczyną konfliktów miedzy panią Stefą a Korczakiem:
Doskonale obrazuje to historia o kaszy, opowiedziana przez Sarę Kremer.„wybitną, „naczelną wychowawczynią" z powołania była Stefania Wilczyńska. Uważam, że marginesowe czasem traktowanie tej postaci w publikacjach o Korczaku wynika z niedoceniania jej roli w Domu Sierot. Korczak często postępował jak „dobry wujaszek", który zawsze młodzieży tylko dawał, niczego nie żądając. Natomiast cała trudna funkcja organizowania codziennego życia Domu w sposób sprawny spoczywała na barkach pani Stefy. Funkcję tę wykonywała z niesłychanym oddaniem. Nie mogąc sobie pozwolić, żeby być „dobrą ciocią", była oczywiście mniej lubiana.”[5]
„Ja byłam dzieckiem nieco rozpieszczonym i nie znosiłam kaszy. Pani Stefa gniewała się na mnie. Kiedyś postawiła warunek: „Jeśli nie zjesz kaszy, nie dostaniesz mięsa". Ale ja nadal nie jadłam. Wtedy podszedł do mnie Korczak i powiedział: „Pozwól, że ci pomogę". I co zrobił? Sam zjadł kaszę, a mięso położył na kromce chleba i nie ustąpił, dopóki nie zjadłam do końca. Pani Stefa była twarda, a on pobłażliwy.”[6]
![]() |
[Źródło] |
Szkoda, że podopieczni
Starego Doktora i pani Stefy nie mogli znać opowieści Tove Jansson.
Myślę, że zapobiegliwa, praktyczna, troskliwa pani Stefa natychmiast
skojarzyłaby się maluchom z Mamą Muminka. Na obrazie przedstawiającym
dzieci w drodze na Umschlagplatz ma nawet podobną torebkę.
„Dzieci Korczaka i pani Stefy szły do wagonów parami w odświętnych ubraniach. Każde miało swoją torebkę podróżną przewieszoną przez ramię. Na czele Korczak prowadził dwoje młodszych dzieci. Tak opowiadali ci, którzy widzieli ten niezwykły pochód. My — uczniowie pani Stefy — wiemy, że to ona przygotowała świąteczne ubranka i poleciła dzieciom ułożyć je na poręczach łóżek, a najlepsze buty postawić obok. Aby być każdej chwili gotowym do wyjścia. Ona była organizatorem tego spokoju i porządku, z jakim dzieci szły w swoją ostatnią drogę.”[7]
![]() |
[Źródło] |
[1]Janusz Korczak, Pisma wybrane, t. IV, wybór Aleksander Lewin, Nasza Księgarnia 1986, wklejka z ilustracjami.
[2]Wspomnienia o Januszu Korczaku, wybór i opracowanie Ludwika Barszczewska, Bolesław Milewicz, Nasza Księgarnia, 1981, s. 105. Podkreślenia moje.
[3] Tamże, s. 196.
[3] Tamże, s. 196.
[4]Tamże, s. 207.
[5] Tamże, s. 202.
[6] Tamże, s. 46-47.
[7] Tamże, s. 212. Relacja Idy Merżan.