„Z rumianą radością”
Zastanawiam się, jak wyglądałoby moje życie, gdybym w wieku lat piętnastu miała tak neurotyczną i nieprzewidywalną rodzinkę jak Buba, bohaterka powieści Barbary Kosmowskiej. Oj, nie byłoby łatwo. Rodzice dziewczynki to celebryci: mama pisze szmirowate powieści erotyczne dla pań, a tato prowadzi program telewizyjny pod natchnionym tytułem Horyzonty nadziei i ogania się od tłumów fanek. Naiwnością byłoby oczekiwać od nich prozaicznego zainteresowania córką. Zapracowani, skupieni na sobie i karierze dorośli mają ważniejsze sprawy na głowie. Tym bardziej, że na pierwszy rzut oka jedynaczka sprawia wrażenie zadowolonej z życia i całkowicie bezproblemowej. Nic dziwnego, że mama i tato zapominają o jej urodzinach i nawet nie są do końca pewni, jak ich pociecha ma naprawdę na imię. Poznamy je dopiero na ostatniej stronie powieści.
Z Bubą i jej rodzicami mieszka gderliwy, przemądrzały i chwilami wręcz nieznośny dziadek. Pan Henryk tworzy z wnuczką zgrany duet. Łączy ich wspólna pasja: spędzają długie godziny na grze w karty, a ich specjalność to „ogór”. Fertyczny starszy pan jest skłócony prawie z całym światem - z wyjątkiem ukochanej Buby - i zawsze wprowadza wokół siebie element twórczego chaosu. Podobnie jak przyjaciele domu, państwo Mańczakowie, którzy często wpadają z wizytą, żeby pograć w karty i spontanicznie siać spustoszenie w lodówce. Są kompletnie nieobliczalni. Pewne są tylko dwie rzeczy: zawsze są głodni i nigdy nie wiadomo, kiedy się pojawią. Wyróżniają się też fantazyjnym strojem:
Doprawdy nie wiem, jak to możliwe, że Buba w tym galimatiasie nie tylko nie traci głowy, ale jeszcze całkiem nieźle radzi sobie w szkole, a nawet znajduje czas na przyjaźń i miłość. Nie muszę chyba dodawać, że jej klasa też obfituje w barwne postacie, ze szczególnym uwzględnieniem Jolki, Adasia i Miłosza. Mimo żartobliwej tonacji Barbara Kosmowska nie unika smutnych tematów. Wiele osób w klasie ma tylko jednego rodzica. Pojawia się też motyw przemocy w rodzinie, który boleśnie dotyka przyjaciółkę Buby, Agę. W moim odczuciu ten wątek trochę zgrzyta na tle feerii komizmu. Tym bardziej, że właściwie nic z niego nie wynika: Buba współczuje koleżance i na tym koniec. Łączenie tragizmu z humorem daje czasem ciekawe efekty, ale w takiej wersji mnie nie przekonuje.
Dawno nie czytałam powieści, która wprawiłaby mnie w tak dobry nastrój. Nie dziwię się, że to już trzecie wydanie książki i że na autorkę spłynął deszcz nagród za twórczość dla dzieci i młodzieży. Jej Buba to skuteczny lek na chandrę, przedjesienną apatię i pourlopowe smuteczki. Przede wszystkim jest autentycznie śmieszna. Choć groteskowe fragmenty z Mańczakami w roli głównej zostały nakreślone nader jaskrawą i grubą kreską, miło jest zanurzyć się w świat bezpretensjonalnej, pogodnej piętnastolatki, która „z rumianą radością”[3] próbuje dojść do ładu ze sobą i ze światem. Uprzedzam, że jest tak sympatyczna, że trudno się z nią rozstać, ale na szczęście już wydano drugi tom jej przygód.
Trochę żałuję, że nie mogłam zaprzyjaźnić się z Bubą, kiedy byłam w jej wieku. Może tak skupiłabym się na jej przeżyciach i miłosnych niepokojach, że mojej uwadze umknęłyby drobne usterki techniczne typu „bangee” zamiast „bungee”. Wprawdzie książka została opublikowana w serii dla nastolatków „Plus minus 16”, ale moim zdaniem ten plus jest baaardzo duży. Powieść może spodobać się również tym czytelnikom, których wiek jest wielokrotnością szesnastki.
_____
[1] Barbara Kosmowska, Buba, Wydawnictwo Literatura, 2010, s. 34.
[2] Tamże, s. 201.
[3] Tamże, s. 237.
Z Bubą i jej rodzicami mieszka gderliwy, przemądrzały i chwilami wręcz nieznośny dziadek. Pan Henryk tworzy z wnuczką zgrany duet. Łączy ich wspólna pasja: spędzają długie godziny na grze w karty, a ich specjalność to „ogór”. Fertyczny starszy pan jest skłócony prawie z całym światem - z wyjątkiem ukochanej Buby - i zawsze wprowadza wokół siebie element twórczego chaosu. Podobnie jak przyjaciele domu, państwo Mańczakowie, którzy często wpadają z wizytą, żeby pograć w karty i spontanicznie siać spustoszenie w lodówce. Są kompletnie nieobliczalni. Pewne są tylko dwie rzeczy: zawsze są głodni i nigdy nie wiadomo, kiedy się pojawią. Wyróżniają się też fantazyjnym strojem:
„Na obojgu Mańczakach jaskrawo fosforyzowały kreszowe dresy, których uzupełnienie stanowiły radosne szaliki i czapki w dziecięce desenie. Mańczakowa prezentowała szalikowy komiks z Myszką Miki, a szalik Mańczaka był w nieduże rude wiewiórki.”[1]Ważną, aczkolwiek zazwyczaj posępnie milczącą postacią jest gosposia, pani Bartoszowa, która z kamiennym spokojem znosi dziwactwa pracodawców. Nie sposób pominąć też czworonożnej Dokładki, którą litościwie przygarnęła Buba. Poczciwa suczka „jest stałą bywalczynią kuchni, pełniąc dwie role: obiektu miłości Bartoszowej oraz degustatora wszystkiego, co wychodziło spod jej zręcznej kucharskiej ręki.”[2] W roli epizodycznej pojawia się też babcia, emerytowana nauczycielka, niestrudzona propagatorka zdrowego trybu życia. Jej wizyty to prawdziwy kataklizm, zwłaszcza dla dziadka i Bartoszowej. Opowieści dodaje kolorytu starsza siostra dziewczynki oraz jej liczne problemy.
Doprawdy nie wiem, jak to możliwe, że Buba w tym galimatiasie nie tylko nie traci głowy, ale jeszcze całkiem nieźle radzi sobie w szkole, a nawet znajduje czas na przyjaźń i miłość. Nie muszę chyba dodawać, że jej klasa też obfituje w barwne postacie, ze szczególnym uwzględnieniem Jolki, Adasia i Miłosza. Mimo żartobliwej tonacji Barbara Kosmowska nie unika smutnych tematów. Wiele osób w klasie ma tylko jednego rodzica. Pojawia się też motyw przemocy w rodzinie, który boleśnie dotyka przyjaciółkę Buby, Agę. W moim odczuciu ten wątek trochę zgrzyta na tle feerii komizmu. Tym bardziej, że właściwie nic z niego nie wynika: Buba współczuje koleżance i na tym koniec. Łączenie tragizmu z humorem daje czasem ciekawe efekty, ale w takiej wersji mnie nie przekonuje.
Dawno nie czytałam powieści, która wprawiłaby mnie w tak dobry nastrój. Nie dziwię się, że to już trzecie wydanie książki i że na autorkę spłynął deszcz nagród za twórczość dla dzieci i młodzieży. Jej Buba to skuteczny lek na chandrę, przedjesienną apatię i pourlopowe smuteczki. Przede wszystkim jest autentycznie śmieszna. Choć groteskowe fragmenty z Mańczakami w roli głównej zostały nakreślone nader jaskrawą i grubą kreską, miło jest zanurzyć się w świat bezpretensjonalnej, pogodnej piętnastolatki, która „z rumianą radością”[3] próbuje dojść do ładu ze sobą i ze światem. Uprzedzam, że jest tak sympatyczna, że trudno się z nią rozstać, ale na szczęście już wydano drugi tom jej przygód.
Trochę żałuję, że nie mogłam zaprzyjaźnić się z Bubą, kiedy byłam w jej wieku. Może tak skupiłabym się na jej przeżyciach i miłosnych niepokojach, że mojej uwadze umknęłyby drobne usterki techniczne typu „bangee” zamiast „bungee”. Wprawdzie książka została opublikowana w serii dla nastolatków „Plus minus 16”, ale moim zdaniem ten plus jest baaardzo duży. Powieść może spodobać się również tym czytelnikom, których wiek jest wielokrotnością szesnastki.
_____
[1] Barbara Kosmowska, Buba, Wydawnictwo Literatura, 2010, s. 34.
[2] Tamże, s. 201.
[3] Tamże, s. 237.
Moja ocena: 4,5
![]() |
Barbara
Kosmowska.
|