Na słodko
O wizycie w Cukierni pod Pierożkiem z Wiśniami marzyłam przez kilka lat. Słyszałam o niej dużo dobrego. Osoby, które mi ją polecały, używały zobowiązującego określenia najpiękniejsza książka mojego dzieciństwa. Okazuje się, że nawet nadawano imiona córkom na cześć głównej bohaterki. Kiedy byłam mała, nigdy nie natknęłam się na tę powieść. Bardzo chciałam zobaczyć, co straciłam. Niestety, Cukiernia... okazała się zupełnie nie do zdobycia, a jej ceny na aukcjach bywały nawet trzycyfrowe. Na szczęście książkę Clare Compton u nas wznowiono. Ukazała się w serii Mistrzowie Ilustracji wydawnictwa Dwie Siostry. Kupiłam ją z myślą o bratanicy, ale oczywiście łakomie się na nią rzuciłam.
Opowieść zaczyna się na początku lat sześćdziesiątych, w momencie, gdy siostry - Ania i Kicia - przyjeżdżają do Londynu. Z powodu niespodziewanej podróży służbowej ojca do Australii ich pobyt w stolicy ma trwać aż pół roku. O mamie nic nie wiadomo, ale możemy się domyślać, że nie żyje. Postanowiono, że opiekę nad dziewczynkami ma sprawować cioteczna babcia Zofia, której jeszcze nigdy nie widziały. Ania wyobraża ją sobie jako kostyczną starszą panią. Nie zdradzę, jaka okaże się naprawdę, ale nietrudno zgadnąć, że siostry czeka wiele niespodzianek.
Historia opowiedziana przez Clare Compton wydała mi się całkiem sympatyczna, ale nie oczarowała mnie. Drażnił mnie wątek kariery teatralnej Ani i postacie dziecięcych aktorów, którzy zapewne mieli uatrakcyjnić książkę. Obawiam się, że ich życie nie wyglądało aż tak bezproblemowo jak na kartach powieści. Na pewno pisarka bazowała na własnych wspomnieniach, ponieważ w dzieciństwie też była małą aktorką, ale mam wrażenie, że trochę je wyidealizowała.
Moje zastrzeżenia wzbudziła też anielska słodycz charakteru Ani. Szczyt niesubordynacji z jej strony to odmowa zjedzenia klopsa. Domyślam się, że powieść przeznaczona jest głównie dla dziewczynek w wieku 10-14 lat, które wolą bardziej wyraziste i prawdziwe bohaterki o złożonych osobowościach, a nie wzory do naśladowania o nieskazitelnym blasku.
Najbardziej urzekł mnie ciepły, pogodny nastrój, który jest zasługą przede wszystkim kulinarnych opisów i zjawiskowych ilustracji Marii Orłowskiej-Gabryś. U Zofii jest zawsze przytulnie i smakowicie: w kuchni było jasno i wesoło. Na szerokiej półce naprzeciwko pieca stygły jutrzejsze ciasta - duże, brązowe placki, całe obsypane orzechami, kruche pierożki z wiśniami, ogromne blachy ciemnych, lepkich pierników i złociste biszkopty, każdy ubrany cieniutkim paskiem skórki cytrynowej.[1] Co ciekawe tekst powieści przeplatany jest klarownymi, szczegółowymi przepisami, dostosowanymi do możliwości młodego czytelnika, który bez kłopotu przyrządzi na przykład miętowe guziczki czy gorące placuszki.
Tu mała przestroga: osobom na diecie zdecydowanie nie polecam tej książki, opiewającej krzepiącą moc domowych wypieków (nic tak łatwo nie pozwala zapomnieć o troskach, jak spokojna godzina spędzona w kuchni[2]) i pełnej barwnych opisów pysznego jedzenia. Autorka kiedyś prowadziła cukiernię w Londynie i widać, że tematyka jest jej bardzo bliska. Ważne są nie tylko ciasteczka: to najładniejsza cukiernia, jaką zdarzyło jej się widzieć w życiu. Ściany były oklejone tapetą w wąskie, wiśniowo-szare paski, a Shirley, kelnerka, miała na sobie suknię w tym samym srebrnoszarym kolorze i malutki czerwony fartuszek z falbanką. Wszystkie filiżanki, spodki i talerzyki były pomalowane w czerwone wiśnie, Kicia dostała mleko w wiśniowej czarce, a Klocia pozwoliła Ani nalać herbatę z przysadzistego imbryka, który wyglądał jak obsypany wiśniami.[3]
Książkę wydano w 1964 roku. Miłośników kultury brytyjskiej na pewno rozrzewni Londyn tamtych lat i obyczajowe ciekawostki. Na przykład Ania jest naprawdę zgorszona[4] perspektywą wyjścia z domu z rozpuszczonymi włosami, a skórka pomarańczowa i migdały uchodzą za luksusowe przysmaki.
Po raz kolejny zadziwiło mnie kreatywne tłumaczenie tytułu (w oryginale Harriet and The Cherry Pie) i wybiórczy przekład imion bohaterów: niektóre mają odpowiedniki polskie, ale pojawiają się też na przykład Larry, Shirley, Connie. Moja wyobraźnia szwankuje, kiedy usiłuję zgadnąć, dlaczego Harriet przechrzczono na Anię?
Cukiernia pod Pierożkiem z Wiśniami to powieść z wyraźnym, ale nie nachalnym przesłaniem: warto pomagać innym, a pilna praca owocuje spełnieniem marzeń - i w kuchni, i w życiu: nie mów nigdy, że nie umiesz czegoś upiec czy ugotować. Każdy potrafi, kto się naprawdę stara. Potrzebna jest tylko odrobina zdrowego rozsądku i dobry przepis[5] - poucza Zofia.
Zaintrygowała mnie postać autorki Cukierni pod Pierożkiem z Wiśniami, o której zresztą nie mogłam znaleźć prawie żadnych informacji. Clare Compton to pseudonim, pisarka naprawdę nazywała się Hilda Hewett. Na okładce przeczytałam, że jest brytyjską autorką książek dla dzieci i dorosłych, ale nie udało mi się nic wyszukać na temat jej życia i twórczości. Gdyby ktoś natknął się na jakieś wiadomości, będę bardzo wdzięczna za podzielenie się nimi.
Jak już wyznałam, książka trochę mnie rozczarowała. Wręcz dziwi mnie sensacyjne polowanie na nią sprzed kilku lat. Jednak do mapy magicznych miejsc w Londynie obok ulicy Czereśniowej 17 i peronu 9¾ dopisuję Cukiernię pod Pierożkiem z Wiśniami. Niestety, autorka nie podaje dokładnego adresu. Szukajcie drzwi pomalowanych lakierem w kolorze płatków geranium i wystawy pełnej oblanych czekoladą biszkoptów, ptysiów i babeczek.
_________________
[1] Clare Compton, Cukiernia pod Pierożkiem z Wiśniami, tłum. Krystyna Tarnowska, Dwie Siostry, 2007, s.112.
[2] Tamże, s. 181.
[3] Tamże, s. 30.
[4] Tamże, s. 159.
[5] Tamże, s. 113.
Moja ocena: 4-
Ilustracja z książki. |
Uwielbiam te książkę - z wielką przyjemnością czytałam ją córce. Córka podrosła, półka na książki robi się coraz czarniejsza - pełna współczesnych Zmierzchów itp, ale Cukiernia nadal dumnie tam stoi :) Podobnie jak większość książek z serii Mistrzowie Ilustracji
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
Czyli jednak pachnąca bakaliami magia "Cukierni..." działa również na młodsze czytelniczki. Ciekawa jestem, czy wypróbowałyście jakieś przepisy. Niektóre zapowiadają się smakowicie!
UsuńA seria Mistrzowie Ilustracji jest rzeczywiście świetna.
Ciekawe, jaką rolę w tym, co staje się ulubioną książką naszego dzieciństwa odgrywa zasobność najbliższej biblioteki, księgarniane półki czy gust osób kupujących nam prezenty na urodziny:)Może gdybym na szóste urodziny zamiast W Dolinie Muminków dostał Tomka albo Winnetou, mój gust czytelniczy wyglądałby inaczej. Cukiernię mimo wszystko też bym chętnie przeczytał, bo mnie ominęła.
OdpowiedzUsuńZgadzam się z Tobą, to jest wypadkowa wielu różnych czynników. Poziom literacki książki i wrażliwość małego czytelnika to nie są jedyne powody, dla których coś, co zostało przeczytane w dzieciństwie, zostaje z nami na zawsze. I masz rację, że czasami rządzi tym również ślepy przypadek.
UsuńJa sie wychowalam na Astrid Lindgren, Bracia Lwie Serce, Ronja corka zbojnika i Dzieci z Bullerbyn, ale tez Ani z Zielonego Wzgorza, Zaczarowany ogrod, Maly Lord, Galka od lozkaja lubie takie slodkosci, pewnie bym to lyknela jako dziecko :) Ale w zyciu nie slyszlam o tej ksiazce, a myslalam, ze znam sie na literaturze dzieciecej... Czytaliscie "Daddy long legs?" Napisana przez Jean Webster.
UsuńTo widzę, że miałyśmy bardzo podobny gust, bo Twoja lista obejmuje książki, za którymi przepadałam. :) Mam nadzieję, że znajdę niedługo czas, żeby przypomnieć sobie "Gałkę od łóżka". Kiedy czytałam ją w wieku 7-8 lat, byłam po prostu zahipnotyzowana tą historią.
Usuń"Daddy long legs" czytałam, podobało mi się, ale nie aż tak bardzo, jak książki, które wymieniłaś.
Ja w dzieciństwie nie słyszałam o tej książce, później zrobiła się jakaś taka "afera", wznowiono ją i tak, jak Ty, postanowiłam sprawdzić. I też poczułam rozczarowanie, chyba i w czasach dziecięctwa nie do końca by mi się spodobała. Przepisów jeszcze nie wypróbowałam, ale mam wielką chęć, więc kto wie?
OdpowiedzUsuńP.S. a może chciałabyś z recenzją dołączyć:
http://literaturapalcelizac.blogspot.com/?
O, to widzę, że mamy identyczne doświadczenia z "Cukiernią...". :) Obawiałam się, że jestem jedyną marudą, która się nie zachwyciła.
UsuńMoże gdybyśmy przeczytały powieść Compton jako dziesięciolatki, jednak przemówiłaby do nas silniej?
Kilka przepisów mnie też zaciekawiło i podobnie jak Ty mam zamiar przetestować. :)
Bardzo dziękuję za link, wszystko dokładnie przeczytam.
Miałem coś takiego z Wiatrem z księżyca Linklatera: dla mojej żony książka dzieciństwa, dla mnie wzdęte, nachalnie dydaktyczne i nudne, no ale ja tego nie czytałem jako siedmiolatek:)
OdpowiedzUsuńNigdy nie czytałam "Wiatru z księżyca", więc nie wiem, po której stronie bym się opowiedziała. :) Po cenach sądząc to kolejny biały kruk. Ciekawe, czy spodoba się Waszym córeczkom.
UsuńNo ja im tego rekomendował nie będę:PP Może mama jakąś propagandę będzie chciała szerzyć:D
UsuńMam nadzieję, że zechce, bo kangurki na okładce wyglądają uroczo i intrygująco! :)
UsuńNiestety w środku ani uroczo, ani intrygująco:)
UsuńNo to kolejna pozycja, która mnie ominęła i chyba jednak nie żałuję. Wydaje mi się troszeczkę przesłodzona, nie z powodu smakowitych przepisów, ale jak piszesz idealnego charakteru bohaterki. Może gdybym przeczytała dziecięciem będąc spodobałaby mi się, teraz mam wrażenie, że raczej nie, a czytanie książki o grzecznej dziewczynce moim urwisom (siostrzeńcom) raczej nie przejdzie. Zwl wyraził ciekawe spostrzeżenie na temat kształtowania się gustu małego czytelnika. Mój kształtowała szkolna biblioteka i pierwsze lektury, które wybierałam sobie sama. Zupełnie nie pamiętam, aby rodzice czytali mi książki, za to pamiętam opowiadane przez tatę bajki- robił to tak sugestywnie, że aż mama na niego krzyczała, bo zawsze kończyło się to łzami nad sierotkami, kopciuszkami i innymi skrzywdzonymi królewnami.
OdpowiedzUsuńOczywiście można spróbować, ale nie sądzę, żeby "Cukiernia..." oczarowała Twoich siostrzeńców, bo przypuszczam, że mogłaby ich szybko znudzić. Może zaserwowanie opisywanych przysmaków podziałałoby motywująco. :) Kiedy byłam całkiem mała, mój czytelniczy gust kształtował się pod wpływem babci, a potem podobnie jak Ty wybierałam książki sama, z tym że rodzice zawsze bardzo chętnie mi je kupowali. Z bibliotek też z rozkoszą korzystałam. Zazdroszczę Taty z takim talentem aktorskim. U mnie najczęściej czytała i opowiadała babcia, zawsze przerywając w najbardziej emocjonującym momencie, według serialowych prawideł. :) Oczywiście ciąg dalszy następował kolejnego dnia wieczorem.
UsuńMuszę przyznać, że nigdy o tej książce nie słyszałam.
OdpowiedzUsuńRaczej już nie przeczytam, gdyż od jakiegoś czasu ciągnie mnie i owszem ale do czytania znów Dickensa. A to stało się za sprawą świetnego serialu angielskiego jaki jakiś czas temu oglądnęłam , a była to "Samotnia".
Jeśli kiedyś nadarzy się okazja, zajrzyj do "Cukierni..." przynajmniej na chwilę. Nie tyle ze względu na wątki fabularne, bo według mnie to nie jest najlepsza strona tej powieści, ale żeby poczuć niepowtarzalną atmosferę tego miejsca.
UsuńJa też mam w planach Dickensa, a również jego biografię.
Nie oglądałam jeszcze filmowej adaptacji "Samotni" Dickensa, ale słyszałam, że jest świetna!
Jak będzie w bibliotece chociaż wątpię to z pewnością wezmę ją do domu a Samotnię z chęcią oglądnęłabym jeszcze raz.Zresztą lubię kino angielskie.
UsuńPodobno ta adaptacja BBC jest właśnie taka angielska do szpiku kości. :)
UsuńObawiałam się, że mam pamięć wybiórczą i wszyscy znają tę książkę, tylko nie ja. Na szczęście nie jestem odosobniona i myślę, że nie będę jej szukać zbyt intensywnie. Jeśli sama mnie znajdzie to ok, ale podskórnie czuję, że (jak to się teraz fachowo mówi) już nie jestem targetem ;)
OdpowiedzUsuńPozdrowienia :)
Bynajmniej nie wszyscy. :) Ja dowiedziałam się o niej kilka lat temu i poczułam, że ominęło mnie coś naprawdę cudownego. Okazało się jednak, że niekoniecznie. Podobnie jak Ty nie jestem targetem i nie chodzi tu tylko o wiek, ale i oczekiwania wobec książek.
UsuńGdyby była możliwość, zachęcam Cię do przejrzenia powieści Compton, żeby poddać się magii nastroju "Cukierni...", ale śledzenie losów bohaterów można sobie raczej darować bez wielkiej straty.
Moc serdeczności.
Mnie tez rozczarowala fabula, zwlaszcza watek teatralny. Jakis taki sztuczny sie wydawal i doczepiony na sile. Z kolei anielski charakter Ani mnie nie draznil. Bralam poprawke na tzw. czasy i pewne zjawisko ktore dzis jest odwrocone - o ile kiedys bohaterki ksiazek dla dzieci byly generalnie pozytywne teraz roi sie od ksiazeczek o Koszmarnych Karolkach, opowiadan dla lobuzow i nie tylko. Generalnie grzeczne dzieci (a sa takie) ciezko dzis maja. Promuje sie wlasnie "lobuzerskosc" itp. Grzecznosc zostala utozsamiona z potulnoscia - nawet nie wiem kiedy.
OdpowiedzUsuńW pewnym sensie - i wiem ze daleko tu odbiegam od tematu - byc moze za tym kryje sie popularnosc Zmierzchu - oto niesmiala, BIERNA wrecz bohaterka, ktorej rzeczy raczej sie przydarzaja bez jej wplywu i ktora dostaje swojego ksiecia. (Niezaleznie od promocji wartosci wrecz patologicznych w pozostalych tomach pierwszy nie byl zly). Duzo jest nastolatek przestraszonych zyciem, nie-przebojowych - i nie ma dla nich bohaterek z ktorymi moglyby sie utozsamiac.
Identycznie jak Ty oceniłam wątek teatralny! :) Może gdyby nie ta atrakcja na siłę książka zyskałaby na wartości. Wyczuwałam w nim chęć wzbudzenia podziwu, może nawet zazdrości i to mnie zirytowało, bo losy różnych znanych dziecięcych aktorów świadczą o tym, że ich praca i życie wcale nie jest rozkoszną sielanką, a za sławę płacą dość wysoką cenę.
UsuńTeż nie jestem miłośniczką czynienia rozbrykanych gremlinów bohaterami książek dla dzieci, ale Ania wydała mi się trochę papierowa. O wiele bardziej podobała mi się Kicia. Ona została pokazana nie jako zbiór zalet, ale żywa dziewczynka, która miewa gorsze dni i różne słabostki, jak na przykład konwersacje z nieistniejącą panią Rawlings.
Ania nie wydała mi się osobą nieśmiałą i bierną - wielu dorosłych mogłoby jej pozazdrościć ambicji i żelaznej konsekwencji, z jaką realizowała teatralne plany, w dodatku na scenie czuła się wyśmienicie.
Na pewno część fenomenu "Zmierzchu" to właśnie zwrócenie się do zakompleksionych, zahukanych dziewczyn, dokładnie takich jak Bella, które stanowią chyba ogromną część miłośników cyklu, ale podobno to jest jeden z powodów, dla których ta powieść jest bardzo krytykowana (lansowanie biernego przyzwolenia na toksyczny związek). Nie czytałam żadnej powieści z serii, ale słyszałam takie właśnie głosy.
Ja tylko dodam, że cała seria Mistrzów Ilustracji jest przecudna!
OdpowiedzUsuńserdeczności
Popieram! :) Seria kapitalna. Ciekawe, co jeszcze się w niej ukaże. Pozdrowienia.
UsuńW dzieciństwie również nie zetknęłam się z tą książką, a widzę, że mojemu smykowi chyba nie będzie do szczęścia potrzebna. :) Ale gdybym odnalazła ją w pobliskiej bibliotece, to chętnie przeczytam. :)
OdpowiedzUsuńTakie dziecięce opowieści osadzone w konkretnych realiach jednak tracą na aktualności wraz z upływem lat. Podobnym - jak mi się wydaje - przypadkiem jest seria o przygodach misia Paddingtona. Czyta się to całkiem nieźle, ale realia londyńskie z lat sześćdziesiątych zupełnie nie przystają do obecnych realiów. A Kubuś Puchatek i Muminki są uniwersalne. :)
Protestuję, Paddington też jest uniwersalny:))
UsuńA czy obecnie w domach klasy średniej pracują służące? :) Jeszcze coś mi się tam rzuciło w oczy z tych realiów, ale ekspertem od Paddingtona nie jestem, choć uwielbiam jego płaszcz i kapelusz (prawie miśka nie poznałam, gdy mój synek pozbawił go płaszcza;)) I nie zaprzeczam, że misio Paddington uroczy jest i basta! :)
UsuńZatrudnianie gosposi to jest ten zgrzyt w realiach? Pewnie dzisiejsze gosposie są Polkami, a nie solidnymi angielskimi damami:) Może jestem bezkrytyczny, ale właśnie bardziej mi zgrzytała próba uwspółcześnienia realiów w którejś z późniejszych części, wprowadzony został zupełnie bez sensu komputer:P
UsuńI zgadzam się, P. jest uroczy:D
~ Kaye
UsuńKsiążka pochodzi z czasów, kiedy był bardzo wyraźny podział na literaturę dla chłopców i dziewczynek, teraz te granice są już nieostre, ale nie wróżę wielkiego sukcesu "Cukierni..." u Twojego synka. Powieść z licznymi kulinarnymi opisami może mu się wydać trochę nużąca.
Mnie nieaktualne realia nie przeszkadzają, a wręcz przeciwnie. Przepadam za wszelakimi obyczajowymi smaczkami.
~ Zacofany.w.lekturze
Próby uwspółcześnienia realiów zupełnie do mnie nie przemawiają. Paddington w zestawieniu z komputerem to zapowiedź sporych emocji. :)
Szczypałem się kilka razy podczas czytania:P
UsuńNie wchodzę w polemikę, bo po przeczytaniu dwóch czy trzech części Paddingtona polegnę w boju z ekspertami:)
UsuńRealia historyczne w książkach mnie osobiście nie przeszkadzają, a nawet wręcz przeciwnie. Ale czytając Paddingtona zastanawiałam się, czy jest on w stanie zainteresować współczesne dziecko. Sprawdzę to niebawem. :)
Tak już zupełnie BTW, słyszałam, że jedno ze współczesnych dzieci zapytało jednego z powstańców warszawskich, który opowiadał o swojej roli posłańcca podczas walk, dlaczego nie używali komórek. ;)
Nie wiem, na ile moje dziecko jest reprezentatywne, ale czytaliśmy na głos wszystkie tomy, większość nawet dwukrotnie. I to na prośbę zainteresowanej, ja nic nie narzucałem, bo nie przepadam za czytaniem na głos tego samego raz za razem:)
UsuńA historyjka o dziecku i powstańcu tylko pokazuje, że trzeba edukować młode pokolenie historycznie, bo w puste półki i zeszyty na kartki też się dzieciakom w głowie nie mieszczą:)
Kaye, Twoje pytanie nurtuje mnie w czasie lektury wielu książek, kiedyś uznawanych za idealne dla dzieci i młodzieży. Na pewno wiele zależy od dziecka, ale ogólne tendencje można sobie wyobrazić.
UsuńA propos komórek i powstańców, moja koleżanka była z klasą, której jest wychowawczynią, na wycieczce w Warszawie szlakiem "Kamieni na szaniec". Tak sugestywnie opowiadała gimnazjalistom o Zośce i Rudym, że jedna dziewczynka zapytała z przejęciem : "to pani ich znała?" :)
To autor tego karkołomnego pomysłu powinien być szczypany, nie Ty. :)
OdpowiedzUsuńAutor się chyba sam uszczypnął, bo więcej nie próbował takich zagrań:))
Usuń