Lecz koniec żałosny
Kilka lat temu widziałam pomysłową książeczkę dla dzieci. Niestety, nie zapamiętałam tytułu i autora. To były przecięte na trzy części obrazki
przedstawiające zwierzęta, osadzone na
kołonotatnikowym grzbieciku. Mały czytelnik mógł samodzielnie tworzyć zaskakujące stwory,
mieszając głowy, tułowie i ogonki. Wczoraj na stronie wydawnictwa Dwie Siostry
przeczytałam, że nowa książka Aleksandry i Daniela Mizielińskich będzie oparta na bardzo podobnym pomyśle.
Dlaczego opowiadam o układance, skoro ma być mowa
o „Ukraince”? Książka Barbary Kosmowskiej kojarzy mi się z taką właśnie obrazkową
wariacją: wyobraźcie sobie potoczystą powieść obyczajową, do której znienacka
doklejono zakończenie à la skandynawski
kryminał. To był zgrzyt, który
mnie po prostu ogłuszył, a zaznaczam, że lubię fabularne niespodzianki.
Cenię też dobre kryminały. Wyznam szczerze, że byłam na autorkę
wściekła. Moim zdaniem nic tego finału nie uzasadnia. Jest jak przeszczep. Jak ogon norweskiego łososia doczepiony do wiewiórki.
Zrobiło mi się przykro, bo pisarka zdobyła mój
szacunek za to, że nie boi się tematów wstydliwie pomijanych. Jej książka to między
innymi próba odpowiedzi na pytanie, jak wygląda życie Ukraińców w Polsce. Nie jest łatwo: „Ta
ich Polska - Iwanka ogarnia spojrzeniem umęczonych podróżników - to
tylko wielki wspólny grobowiec. Leżą w nim od dawna, wyzuci z godności i
zdrowych paznokci. Przekonani, że wciąż żyją, od lat nerwowo śnią o
celniku. Budzą się, strachem podszyci. I dalej śnią.”[1] Czytelnikom, którzy nie ufają beletrystyce, polecam ten artykuł. Też mógłby posłużyć jako kanwa powieści.
W
opowiedzianej przez Barbarę Kosmowską historii Iwanki Matwijenko,
wiolonczelistki ze Lwowa, która przyjeżdża do Warszawy, dominują
bardzo ciemne kolory. Autorka nie owija w bawełnę: my, Polacy, mamy
poważne
problemy z ksenofobią. Jesteśmy agresywni wobec obcych. Z niejasnych
powodów uważamy się za o niebo lepszych, o czym świadczy chociażby sławna wymiana zdań na radiowej antenie, która wywołała burzę. Oczywiście ta rozmowa nie została przywołana w książce, ale trudno o niej zapomnieć.
Kolejny problem, z którym Kosmowska zmierzyła się w „Ukraince”,
to awans społeczny niektórych ludzi pochodzących ze wsi, który tak
naprawdę jest moralną degradacją. Owszem, zrobili karierę, mieszkają w
stolicy i opływają w luksusy - stać ich nawet na służące, ale do swoich
rodzinnych korzeni odnoszą się z
lekceważeniem i pogardą, a ich system wartości jest mocno rozklekotany.
Przykładem jest zblazowany Bruno,
który kiedyś był Bronisławem.
Wprawdzie
głębia psychologiczna głównych postaci pozostawia sporo do życzenia, a
wrażenie, że wszystkie polskie rodziny są dysfunkcyjne, po pewnym czasie drażni, ale
książka Kosmowskiej jest ciekawa pod względem językowym – w wypowiedziach bohaterów z Ukrainy pisarka
umiejętnie podkreśla, również pisownią, urokliwy zaśpiew: „-
Już i granica - szept handlarki przechodzi w lament. - Bagaż panienki
żaden, to może te moją torbę kraciastą na chwilę? Jedną sekundę
potrzymać przy sobie, póki nie pójdą... Nużda ciężka z bachorami, na
utrzymaniu ich mam, po córce łajdaczce, co poszła z chałupy
gdzieniewiadomododziś, bajstruki zostawiła... I męża mam,
mójbożechorego, choreńkiego... A żyć jakoś musowo... Choć odechciało
się, ale co robić, pańska wola, nasza dola, raz matka rodziła, raz
umierać mamy... ”[2]
Opowieść o Iwance czasem brzmi jak ballada, a wrażenie lekkiego odrealnienia potęgują opisy snów i bajeczna dobroć młodziutkiej Ukrainki. Szkoda, że to taka pesymistyczna, przytłaczająco ponura historia bez najmniejszego cienia uśmiechu, co było dla mnie szokiem po „Bubie”! Na ile zdążyłam poznać literackie predyspozycje Barbary Kosmowskiej, mroczny melodramat nie był trafnym wyborem, podobnie jak patetyczne zdjęcie na okładce książki. Te same uczucia można było wyrazić w bardziej naturalny sposób. A o zakończeniu to w ogóle mówić hadko...
Opowieść o Iwance czasem brzmi jak ballada, a wrażenie lekkiego odrealnienia potęgują opisy snów i bajeczna dobroć młodziutkiej Ukrainki. Szkoda, że to taka pesymistyczna, przytłaczająco ponura historia bez najmniejszego cienia uśmiechu, co było dla mnie szokiem po „Bubie”! Na ile zdążyłam poznać literackie predyspozycje Barbary Kosmowskiej, mroczny melodramat nie był trafnym wyborem, podobnie jak patetyczne zdjęcie na okładce książki. Te same uczucia można było wyrazić w bardziej naturalny sposób. A o zakończeniu to w ogóle mówić hadko...
________
[1] Barbara Kosmowska, Ukrainka, WAB, 2013, s.13.
[2] Tamże, s. 12.
[2] Tamże, s. 12.
Moja ocena: 3
Barbara
Kosmowska.
|