„Nie zawsze z psami schodzi się na psy”
Dotychczas
myślałam, że okładka przede wszystkim ma informować o tym, jak brzmi
tytuł książki i kto ją napisał. Wydawnictwo Bellona w brawurowym stylu
zburzyło moje przekonanie, przewidywalne, ciepłe i bezpieczne niczym
norka hobbita.
Wbrew temu, co widzicie na powyższym zdjęciu, prawdziwy autor „Pyskiem do kamery” został wymieniony małymi literkami jako „współtwórca” w nocie z tyłu, na ostatniej stronie okładki. Na osłodę dorzucono jeszcze portrecik. Wprawdzie już kiedyś czytałam książkę, w której beztrosko pominięto tłumacza, ale z taką nonszalancją wobec twórcy spotykam się po raz pierwszy.
Nie wiem, jaki był wkład Katarzyny Nowickiej w powstanie dziełka. Jako redaktor figuruje inna osoba. Bardzo możliwe, że bez pani Nowickiej w ogóle nie byłoby tej publikacji, ale warto byłoby coś na ten temat napisać. Zapewne „Zamiast wstępu” i zakończenie („Proste zasady zdobycia psiego przywiązania”) są jej autorstwa, choć akurat ich nie podpisała swoim nazwiskiem. Może to ona spisywała wspomnienia Franciszka Szydełki, który udzielił jej wywiadu-rzeki? Mimo wszystko doprawdy wypadało wkomponować jego nazwisko w projekt pierwszej strony okładki.
Franciszek Szydełko? Jeśli macie zwyczaj wychodzić z kina lub wyłączać telewizor, kiedy tylko pojawiają się napisy końcowe, to nazwisko raczej nic Wam nie powie. Ci, którzy interesują się składem ekip filmowych, bezbłędnie skojarzą go z tresurą zwierząt dla potrzeb filmu Zagadką pozostaje dla mnie pytanie, dlaczego Bellona nie wykorzystała popularności pana Szydełki w roli marketingowego atutu.
Przyjemność płynąca z lektury „Pyskiem do kamery” to między innymi zasługa talentu gawędziarskiego autora. Pan Szydełko odbył mnóstwo spotkań z widzami i to się czuje przy czytaniu. Jego słowa przypominają kamyczki, które z biegiem czasu stały się okrągłe i gładkie. Żałuję, że jeśli kiedyś zawitał w Lublinie, a to bardzo prawdopodobne, przegapiłam to. Poczucie humoru i elokwencja autora jednoznacznie zapowiadają spore atrakcje na żywo.
Franciszek Szydełko i Trymer. [Źródło] |
Okraszone
licznymi ciekawostkami opowieści polecam nie tylko miłośnikom psów i
innej zwierzyny. Autor poświęca sporo uwagi filmom, przy których
współpracował. Liczba tytułów robi wrażenie (148), choć oczywiście
przywołane zostały tylko niektóre, i największe hity (Czterej pancerni i pies, Cywil, Szaleństwa panny Ewy, Dom), i te zupełnie zapomniane.
Wielokrotnie zastanawiałam się, dlaczego w telewizji do bólu
eksploatowane są ciągle te same produkcje, a przecież tyle mniej znanych
zasługuje na odkurzenie. Parę tytułów sobie wynotowałam do obejrzenia
koniecznie, na przykład Romantycznych, Prognozę pogody, Sam na
sam. Tylko uprzedzam, że autor dość intensywnie zagłębia się w meandry
fabuły, więc jeśli ktoś podobnie jak ja nie cierpi spoilerów, proponuję
wrócić do tych fragmentów już po obejrzeniu filmu, który Was zaciekawi.
Kiedy czytałam Pyskiem do kamery, uderzyły mnie przede wszystkim dwie rzeczy. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, w jak wielu polskich filmach występują zwierzęta, choć stali czytelnicy bloga wiedzą, że jestem na tym punkcie wyczulona. Czworonogi pojawiają się czasem tylko na kilka sekund, a praca nad sceną trwa godzinami i bywa prawdziwym wyzwaniem dla osób, które ją przygotowują. Czy pamiętacie gęsi, kozy i kury w ekranizacji „Ferdydurke”? Bo ja nie, a wystąpił tam szwadron zwierzęcych aktorów. Tak Szydełko wspomina emocjonującą pracę przy tej produkcji:
Pięć osób pomagało mi utrzymać to wszystko w jakich takich rygorach. Poprzydzielałem zadania według zwierzęcych asortymentów i koordynowałem:Kolejna niespodzianka to metody pracy ze zwierzętami, które pan Szydełko opisał bardzo drobiazgowo. Na fali amerykańskich i angielskich zaklinaczy koni, psów, kotów i świnek morskich jego podejście wydaje mi się bardzo nowatorskie i dziwię się, że wśród zachwytów nad zagranicznymi behawiorystami nie pamiętamy o naszym rodzimym talencie, który w praktyce stosował szkolenie pozytywne kilkadziesiąt lat zanim w ogóle padła ta nazwa. Autor podkreśla, że nie uciekał się do przemocy, a jego recepta na sukces to przyjazny kontakt ze zwierzęciem, wspomagany przysmakami plus spryt i intuicja. I świadomość, że „człowiek, który cząstkę swego serca przekaże psu, otrzyma w zamian od niego cały bezmiar miłości i wierności”[2].
- Prosiaki na plan! Gęsi z lewej strony! Kaczki trochę z tyłu! Uwaga! Krowy nie mogą zasłaniać baranów... - i tak bez końca. Gdy schodziłem potem z planu, nie słyszałem, co się do mnie mówi, taki tam podczas zdjęć był rwetes i urwanie głowy.[1]
Ubodło mnie natomiast to, że psy, które trafiały na plan filmowy ze schronisk, po zakończeniu zdjęć często tam wracały. Po kilku tygodniach troskliwej opieki i bliskiego kontaktu z człowiekiem to musiał być dla nich szok, choć autor podkreśla, że interesowano się ich dalszym losem, a niektóre znajdowały nowy dom wśród członków ekipy.
W Pyskiem do kamery Franciszek Szydełko opowiada o początkach swojej przygody z kinematografią, a kolejne rozdziały poświęcone są poszczególnym filmom. Autor dokładnie opisuje poszczególne etapy swojej pracy, począwszy od poszukiwania idealnego odtwórcy roli, a skończywszy na spotkaniach z widzami po premierze, często w towarzystwie psich celebrytów. Szydełko wspomina na przykład wyprawę samolotem do Pragi. Kategorycznie odmówiono wstępu na pokład owczarkowi niemieckiemu Trymerowi, odtwórcy roli Szarika. Kiedy załoga dowiedziała się, kim jest niechętnie widziany pasażer-futrzak, problem zniknął natychmiast, a pies podróżował jako VIP. Jak widać „Nie zawsze z psami schodzi się na psy”[3].
![]() |
Na planie Czterech pancernych i psa. [Zdjęcie z książki.] |
W
„Pyskiem do kamery” anegdot jest sporo. Oprócz zabawnych, na przykład o
scenie polowania z „Misia”, o słonicy Tarze z „W pustyni i w puszczy”,
która była melancholijną miłośniczką rumu, o słynnym pastowanym dziku z
„Nie ma mocnych”, czy o problemach z egipską policją, która uznała dogi
niemieckie za młode lwy. Okazuje się, że czasem śmieszne sceny, które
weszły do panteonu najzabawniejszych fragmentów polskich fimów
powstawały w nieco dramatycznych okolicznościach. W czasie kręcenia
komedii „Galimatias, czyli kogel-mogel II” jeden z adoratorów niezapomnianej Pusi zaatakował Małgorzatę Lorentowicz, która grała babcię.
Wśród mniej lub bardziej zabawnych opowieści zdarzają się też i takie, które prowokują do refleksji. Choćby historia związana z „Ulicą Graniczną” z 1949 roku. Scenariusz przewidywał następującą scenę: hitlerowiec szczuje psa na żydowską dziewczynkę. Czarny owczarek niemiecki Wicher został solidnie przygotowany do swojej roli, ale w kulminacyjnym momencie rzucił się na odtwórcę roli prześladowcy dziecka.
Wśród mniej lub bardziej zabawnych opowieści zdarzają się też i takie, które prowokują do refleksji. Choćby historia związana z „Ulicą Graniczną” z 1949 roku. Scenariusz przewidywał następującą scenę: hitlerowiec szczuje psa na żydowską dziewczynkę. Czarny owczarek niemiecki Wicher został solidnie przygotowany do swojej roli, ale w kulminacyjnym momencie rzucił się na odtwórcę roli prześladowcy dziecka.
Cierpliwość i spokojna determinacja pana Szydełki nieraz wprawiały mnie w podziw. Pracował nie tylko ze zwierzętami. Często więcej wysiłku wymagało przełamanie oporów ludzi. Miłośnikiem czworonogów nie był na przykład Roman Wilhelmi, który się ich bał. A o tym, jak ważne są pozytywne fluidy w aktorskim tandemie człowiek - pies na planie filmowym, niedawno boleśnie przekonali się twórcy serialu Komisarz Alex.
Najczęściej autor pracował z psami, ale wśród jego podopiecznych zdarzały się też koty, węże, kaczki, gęsi, kury, kozy, żurawie, szczury, świnie, zaskroniec, gawrony, muchy i dżdżownice. Imponujący zestaw. Mąż, którego w trakcie lektury nieustannie bombardowałam dykteryjkami z planu filmowego, zapytał, czy pan Szydełko trenował również mrówki, które wystąpiły w „Panu Tadeuszu”, ale akurat na ten temat nie ma ani słowa.
_____________
[1] Katarzyna Nowicka, Pyskiem do kamery: Szarik, Cywil i inni, Wydawnictwo Bellona, 1997, s. 185.
[2] Tamże, s. 8.
[3] Tamże, s. 9.
Moja ocena: 4
Franciszek Szydełko. |